• Temat numeru
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 1(31)/2018, dodano 18 czerwca 2018.

Wbrew temu, czego doświadczają sędziowie w okresie paru ostatnich lat, musimy wierzyć w sens dialogu z politykami

wywiad z SSN Stanisławem Zabłockim, prezesem Izby Karnej Sądu Najwyższego

Pytania opracowała Edyta Bronowicka1.

 alt=

Edyta Bronowicka: Czy wygłaszając swoje słynne przemówienie 21.7.2017 r. w Senacie, za które raz jeszcze składam wyrazy uznania, wierzył Pan w to, że może przekonać do swoich racji polityków, w szczególności zebranych na sali senatorów? A szerzej (i nieco prowokacyjnie), czy dialog sędziów z politykami w ogóle ma sens?

Stanisław Zabłocki: Zacznijmy od skreślenia w pytaniu słowa „słynne”. Nie będę się krygował, mam świadomość tego, że odbiło się ono dość szerokim echem. Niemniej określenie „słynne” zarezerwujmy dla takich wystąpień jak np. parlamentarna mowa posła Jerzego Zawieyskiego w marcu 1968 r., czy przemówienie mecenasa Stanisława Hejmowskiego w procesie Poznańskiego Czerwca 1956 r. Jeśli już mamy opatrzeć moje wystąpienie w senacie w lipcu 2017 r. jakimś określeniem, to najlepiej pasowałby doń przymiotnik „spontaniczne”. Dowiedziałem się o tym, że mam reprezentować w tym dniu Sąd Najwyższy na forum izby wyższej z telefonu I Prezesa Sądu Najwyższego, pani prof. Małgorzaty Gersdorf, dosłownie na 20 minut przed rozpoczęciem obrad. Pani prezes bardzo źle poczuła się tego ranka i zwróciła się do mnie z prośbą, abym ją zastąpił. Ledwo zdążyłem dojechać na Wiejską, a już trzeba było wchodzić na salę. Bez przemyślanego planu wystąpienia, bez przygotowanych materiałów, ale z wielką wiarą w to, że nie można pozostać bezczynnym, że trzeba podjąć dramatyczną próbę odwrócenia – chociażby w kilku newralgicznych punktach – tragicznych rozwiązań ustawy, która w trybie legislacyjnego pendolino przemknęła przez Sejm. Już siedząc w sali obrad Senatu dowiedziałem się z Internetu zainstalowanego w I-fonie, iż przeciwko zwolnieniu z dnia na dzień wszystkich pracowników sekretariatów, pracowników technicznych i asystentów zatrudnionych w Sądzie Najwyższym, zaprotestował szef NSZZ „Solidarność”, pan Piotr Duda, przesyłając na ręce Marszałka Senatu stosowny list. Przemknęła mi zatem przez głowę myśl, iż dobrze będzie rozpocząć właśnie od obrony tych najsłabszych, Bogu ducha winnych ludzi, ukazując niespotykanie dyskryminacyjny charakter rozwiązania. Racje, które stały za rezygnacją z „opcji zerowej” w odniesieniu do naszych współpracowników, którzy nie pełnili funkcji orzeczniczych, były tak jaskrawe, iż ten fragment swego wystąpienia wygłaszałem z głębokim przekonaniem o tym, że przynajmniej na tym polu odniosę sukces. Jak pokazał czas, myliłem się tylko co do etapu, na jakim los tych 321 osób zostanie uratowany. Liczyłem na stosowną decyzję senatu, a trzeba było zaczekać do veta Pana Prezydenta, po którym do tego niezrozumiałego rozwiązania na szczęście już nigdy nie powrócono. Przyznam też, że niesiony falą wewnętrznego entuzjazmu i głębokiego przekonania o zasadności argumentów, do których się odwoływałem, w ten lipcowy dzień liczyłem także na to, że i w kilku innych istotnych punktach – w których uchwalone przez izbę niższą rozwiązania uważałem za pozostające w oczywistej kolizji z wzorcami konstytucyjnymi – zdołam przekonać panie i panów senatorów do wniesienia stosownych poprawek. Ta nadzieja wzrosła, gdy jeden z senatorów reprezentujących tę stronę sceny politycznej, która dążyła do uchwalenia nowej ustawy o SN, nota bene profesor nauk humanistycznych i rektor wyższej uczelni, oświadczył, że rozwiązanie pozbawiające panią prof. Małgorzatę Gersdorf stanowiska sędziowskiego (i jednocześnie funkcji I Prezesa) jest tak oczywiście sprzeczne z art. 183 ust. 3 Konstytucji RP, że byłaby to w stanie stwierdzić jego mała wnuczka. Cóż, okazało się, że gdy doszło do podejmowania decyzji, wówczas argumentum cum neptem okazał się słabszy od politycznej lojalności i pan senator jedynie wstrzymał się od głosu. W trzy dni później okazało się jednak, że cały szereg racji, które padły w senacie, zostało podzielonych, przynajmniej w tym historycznym momencie, przez grono politycznych doradców głowy państwa, a przede wszystkim przez samego Pana Prezydenta, który zawetował przesłaną mu do podpisu ustawę. Uczynię teraz szybką podróż w czasie i z dnia 21 lipca przeniosę swą myśl do dnia 15 grudnia ubiegłego roku, gdy przemawiałem w izbie wyższej ponownie. Tym razem moje wystąpienie było już znacznie bardziej uporządkowane i przemyślane, gdyż prace nad nową wersją ustawy toczyły się w nieco wolniejszym tempie, aczkolwiek ilość i głębokość poprawek zgłoszonych w komisji sejmowej oraz tryb procedowania nad nimi nadal zdumiewały. Szczerze przyznam, że tym razem byłem zdecydowanie większym pesymistą, nie tylko co do możliwości przekonania senatorów o konieczności odrzucenia ustawy lub choćby wprowadzenia do niej stosownych korekt, ale i co do tego, że można liczyć na kolejne veto prezydenta. Nie oznaczało to pogodzenia się przeze mnie z nieuchronnością porażki. Podjąłem walkę, przemawiając przede wszystkim do dwóch senatorów, których już w lipcu dręczyło konstytucyjne sumienie, licząc na to, że tak jak niezłomny przysięgły z klasyku „Dwunastu gniewnych ludzi”, przekonają oni kolejnych przedstawicieli swego klubu parlamentarnego. Przekonali tylko jednego. Tym razem trzech przedstawicieli większości senackiej wstrzymało się od głosu. Te smutne doświadczenia powinny skłonić mnie do udzielenia odpowiedzi negatywnej na drugą część pytania. Wbrew jednak temu, czego doświadczają sędziowie w okresie paru ostatnich lat, musimy wierzyć w sens dialogu z politykami. W przeciwnym wypadku naszemu codziennemu trudowi przestaną przyświecać cele, które zakłada każdy sędzia, traktujący swą pracę jako powołanie, a nie jako odklepanie urzędniczych obowiązków. Gdzie, jeśli nie w ciągle ponawianym dialogu, mamy szukać szans wytłumaczenia politykom, na czym polega niezależność sądów i niezawisłość sędziów i jak fundamentalne to wartości? W jaki inny sposób, jak nie w dialogu, możemy przedstawić im czyhające w praktyce niebezpieczeństwa pozornie bardzo atrakcyjnych teoretycznie rozwiązań? Niezależnie od tego, jak ten dialog nie byłby trudny, a na pewnych etapach wręcz zniechęcający z uwagi na postawę jakiejś grupy tzw. klasy politycznej, innej drogi, do której moglibyśmy się odwołać, przestrzegając jednocześnie zasad etycznych obowiązujących sędziów, nie dostrzegam. Chcę jednak wyraźnie zaznaczyć, że rozumiem przyczyny tego, iż sędziowie nie są obecnie zbyt chętni do prowadzenia takiego dialogu z politykami. To wiąże się z tym, że język debaty publicznej w tej chwili bardzo się zaostrzył. I to dotyczy nie tylko debaty politycznej, w której – z uwagi na jej istotę – sędziowie nie powinni uczestniczyć. Niezwykle zbrutalizowanego języka używa się bowiem ostatnio także podczas dyskusji na tematy prawne. Sędzia powinien w takiej rozmowie używać spokojnego, zrównoważonego języka, a w swej narracji nawiązywać wyłącznie do argumentów prawnych, a nie do racji natury populistycznej. Niestety, z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można założyć, że jego adwersarz – polityk będzie używał brutalnego, ale bardzo obrazowego języka, sięgać będzie do demagogii w klasycznej postaci. W takiej debacie, łacno może się zdarzyć, iż ten pierwszy, któremu godność i zasady etyki sędziowskiej nie pozwalają na przyjęcie reguł nie fair, albo w ogóle nie dojdzie do głosu, albo zostanie odebrany jako osoba, która niewiele ma do powiedzenia, która kładzie uszy po sobie, która nie ma kontrargumentów. Pomimo tego sędziowie nie powinni unikać dyskusji, starając się egzekwować w niej rzetelne reguły debaty i siłą argumentów wykazywać miałkość populistycznych haseł.

Strona 1 z 612345...Ostatnia »