• Mowa prezesowa
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 4(22)/2015, dodano 3 kwietnia 2016.

Jubileuszowe wspominki

Maciej Strączyński
(inne teksty tego autora)

Gdy w 1999 r. odbywał się z inicjatywy Krajowej Rady Sądownictwa pierwszy Kongres Sędziów Polskich, przybył prezydent Aleksander Kwaśniewski, przyjechał premier Jerzy Buzek, minister nie ośmielił się wyjść nawet na chwilę, a sędziowie dyskutowali nad swoim statusem, nad nowym PrUSP i wszędzie pełno było „Iustitii”. Powstało nowe PrUSP. Kto ciekaw, niech sobie wyłowi z internetu tekst pierwotny i zobaczy, jak nędzne resztki z niego zostały w dzisiejszym, setki razy zmienionym, potworku prawnym. A na ile przydał się kongres i jak nas było na nim widać, najlepiej świadczyło odbyte krótko po kongresie zebranie delegatów. Pięć nowych oddziałów powołanych jednego dnia, rekord już nigdy nie pobity.

W tym też czasie zaczęły się szkolenia komputerowe. Nie tylko dla sędziów, dla pracowników też. Powołana w tym celu fundacja prowadziła je w kilku ośrodkach. Ilości przeszkolonych szły w tysiące. Resort powoli komputeryzował sekretariaty, a dzięki nam poziom znajomości komputerów stał się wyższy niż umiejętność gry w kulki. Dziś komputerów używają wszys­cy pracownicy sekretariatów, ale pamiętajmy, że wtedy było to środowisko (przeważnie) pań w różnym wieku, częściej w tym późniejszym, bo młodsze osoby uciekały szybko do lepiej płatnej pracy (gorzej płatnej nie było). Z komputerami nie było się gdzie zapoznać, bo żeby takowy samemu kupić, trzeba było mieć za co. Dopiero od paru lat istniał system Windows. Fundacja spełniła swoją rolę i powoli zgasła, ale miejsce w historii „Iustitii” ma.

Rok później obchodziliśmy pierwszy jubileusz. Gratulacje złożył nam Prezydent Rzeczypospolitej w osobiście podpisanym liście (którego treść przypominamy), Marszałek Sejmu, Marszałek Senatu. A przecież dobijaliśmy wtedy dopiero do tysiąca członków: tak szanowano władzę sądowniczą. Zresztą na wielu naszych spotkaniach bywali przedstawiciele najwyższych władz: wiceministrowie sprawiedliwości Janusz Niemcewicz (późniejszy sędzia Trybunału Konstytucyjnego), Janusz Niedziela, ­Tadeusz Wołek, minister w kancelarii prezydenta Ryszard Kalisz. Uchwalono nowe PrUSP, nie bez naszego udziału. W wąskim zakresie, ale jednak nas słuchano. Choć masie głupich reform – utworzymy wydziały grodzkie, zniesiemy wydziały grodzkie itp. – zapobiec się nie dawało.

I tak to szło. Były potem następne cykle konferencji: edukacja ekonomiczna sędziów we współpracy z NBP, szkolenia z ochrony praw autorskich, z przestępstw informatycznych. Trzeba też było się wypowiadać na ogólniejsze tematy. Na przykład w 2007 r. To z tego okresu pochodzi artykuł Marii Teresy Romer „Brońmy Trybunału Konstytucyjnego”. A tak, trzeba było bronić, bo wtedy pierwszy raz zaczęły się podchody pod jego niezależność. Wtedy wybrano do jego składu osobę, która po kilku dniach zrezygnowała, gdy ujawniono jej przeszłość. Ale potem zmieniła się władza i z Trybunałem się uspokoiło.

Za to sędziom było coraz gorzej, w kieszeniach niby miało przybywać, a ubywało. Podstawa, od której obliczano wynagrodzenia, jechała w dół z roku na rok, aż osiągnęła połowę średniej krajowej. Sędziowie zgrzytali zębami, zgrzytali… w 2008 r. po raz pierwszy na zebranie delegatów przyjechał minister sprawiedliwości: był nim Zbigniew Ćwiąkalski. Wyjechał z prezentem. Był to wręczony mu zanonimizowany dokument płacowy wykazujący, że w Polsce kierowca śmieciarki zarabia więcej niż asesor i prawie tyle, co sędzia.

Wśród sędziów wybuchło, zaczęły się protesty. W trzy miesiące „Iustitia” zwiększyła się o połowę, dołączyło prawie tysiąc sędziów. Sądy stanęły, dwa Dni Bez Wokandy zobaczył jesienią 2008 r. cały kraj. Władze się ugięły, musiały wrócić do wynagrodzeń sędziów ustalanych w oparciu o średnią krajową. I tak już zostało, choć pokusa obniżenia ich chociaż troszkę zawsze wśród polityków pozostanie. Odbył się też drugi kongres sędziów. Już bez prezydenta, bez premiera. Obniżanie rangi władzy sądowniczej trwało.

Potem postanowiono uszczęśliwić sędziów ocenami okresowymi. Jeśli ktoś pamięta szkołę z czasów własnych, a nie swoich dzieci, to kojarzy: piątka, czwórka, trójka, dwója. I takie też stopnie miała władza stawiać sędziom. Co ciekawe, sędzia oceniany negatywnie miał pozostać w służbie. Znów trzeba było robić wielką akcję i udało się zebrać podpisy większości polskich sędziów pod listem protestacyjnym. Kancelarie prezydenta (niestety, tuż przed smoleńską tragedią), premiera, marszałka Sejmu, ministra otrzymały księgi z tysiącami nazwisk. Podpisywali i Iustitianie, i ci co „Nie nie, ja jestem sympatykiem »Iustitii«, ale ja sam to się nie zapiszę, bo…” (tu pada Bardzo Ważny Powód). I udało się: oceny stały się miękkie i nieszkodliwe dla sędziowskiej niezawisłości. A po co one w ogóle – chyba nie wie nikt.

Drugim – i ostatnim – ministrem sprawiedliwości, który miał odwagę osobiście przyjechać na zebranie delegatów „Iustitii”, był Krzysztof Kwiatkowski. Za to naszymi niemal stałymi gośćmi stali się Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego i przewodniczący Krajowej Rady Sądownictwa. Nieodżałowany Stanisław Dąbrowski gościł u nas w obu tych rolach. Ale z tymi innymi gośćmi to już gorzej. Gdy w Suwałkach obchodziliśmy XXV-lecie Stowarzyszenia, Pani Prezes Małgorzata Gersdorf niezawodnie przybyła. Ministra nie było, był wiceminister. Obecny. Został nim półtora miesiąca później, wtedy jeszcze nie wiedział, organizował jubileusz jako jeden z nas. Z kancelarii prezydenta przyszedł już tylko list od funkcjonariusza niższej rangi, na podpis prezydenta nie zasługujemy. Znak czasu.

Cóż, chciałoby się rozwijać wewnętrznie, integrować, czasem poedukować społeczeństwo, czasem siebie, z rzadka zająć stanowisko w jakiejś sprawie. Tak, jak na początku istnienia „Iustitii”. A tu rzeczywistość skrzeczy. Trzeba było bronić likwidowanych sądów, na szczęście skutecznie. Trzeba ciągle opiniować projekty ustaw, pisane na zasadzie „raz w lewo, raz w prawo”, a jeden gorszy od drugiego. Trzeba zajmować się coraz to nową gruntowną reformą sądownictwa, które jak zwykle „tak źle działa, ale nasza partia z tym zrobi wreszcie porządek”. Trzeba pisać opinie, które wylądują w czyichś szufladach, chodzić na komisje sejmowe, w których wynik głosowania jest z góry znany, pisać oświadczenia i uchwały, które ważnych polityków kompletnie nie obchodzą… Nieraz już mówiłem, że zazdroszczę Marii Teresie Romer. Czemu w czasach, gdy zakładała „Iustitię” i gdy w pierwszym okresie nią kierowała, nie było tego wszystkiego? Czemu teraz musimy od ponad 10 lat mieć ciekawe czasy?

A odpuścić nie wolno. Bo jakiś efekt jednak jest. Zyskaliśmy w opinii publicznej niekwestionowaną pozycję przedstawiciela władzy sądowniczej. Nie ma dnia, aby nie pisano o „Iustitii” w prasie lub internecie, by nie było czegoś w radiu czy telewizji. Nasze opinie i oświadczenia idą w świat, nie da się ich przemilczeć. I choć niejeden troll internetowy komentuje nasze wypowiedzi stałymi tekstami o starej komunie, łapówkarzach i nieukach (bo przecież niesłusznie przegrał kiedyś proces!), to głos „Iustitii” się liczy. Ważni tego świata niechętnie z nami rozmawiają i to się długo nie zmieni. Jest przecież wielkim ryzykiem podjąć dialog „na żywo” z kimś, kto może udowodnić na oczach widzów, że polityk nie ma racji lub mija się z prawdą. Ale i tak odpowiadamy, jak możemy i już nas słychać.

I co będzie dalej? Następne 25 lat. Może wreszcie nadejdą nieciekawe czasy? A potem następne ćwierć- i półwiecze, i wiek. Bo cywilizacji bez sądownictwa jak na razie nikt nie zdołał wymyślić. I będziemy tak istnieć, aż kiedyś, w dalekiej przyszłości, kilkoro ponad stuletnich sędziów w stanie spoczynku spotka się na ostatnim w historii zebraniu. I powspominają, jak to było, zanim powstała IUSTITJA – Internetowy Uniwersalny System Taryfikowalnej I Transparentnej Jurysdykcji Automatycznej. Gdy ułomną, nieobiektywną i jakże błędną sprawiedliwość wymierzali ludzie, a nie komputery.

Prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”

Maciej Strączyński

Strona 2 z 212