• Mowa prezesowa
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 1(7)/2012, dodano 23 kwietnia 2012.

Między delegacją a nominacją

Maciej Strączyński
(inne teksty tego autora)

Delegacja ministra praktycznie przesądza o zwycięstwie w konkursie na stanowisko sędziowskie, jeszcze przed jego ogłoszeniem. Tylko najbardziej zdesperowani lub najbardziej naiwni startują przeciwko kandydatowi namaszczonemu delegacją. Szans nie mają żadnych. Nawet, jeżeli przekonaliby zgromadzenie sądu, nie przebiją się w Krajowej Radzie ­Sądownictwa. Zwłaszcza, że, co z przykrością należy skonstatować, decyzje Rady coraz częściej znacząco odbiegają od zdania zgromadzeń, które na ogół kandydatów znają lepiej niż oceniająca ich tylko na podstawie dokumentów Rada.

O stanowisko sędziego w pewnym sądzie okręgowym ubiegało się kiedyś dwoje kandydatów. Staż podobny, obydwoje delegowani z tego samego sądu (co istotne – z innego okręgu). Stanowisko było jedno. Jeden z kandydatów zdecydowanie wygrał w zgromadzeniu, uzyskał dwukrotnie więcej głosów od rywala. Ale Krajowa Rada Sądownictwa wybrała kandydata pokonanego. Dlaczego? Zdecydowało poparcie ministra: pokonany kandydat miał w życiorysie jakąś krótkotrwałą delegację do prac w ministerstwie. A dlaczego zgromadzenie nie jego wybrało? Bo rywal powiedział wprost, że zmienia miejsce zamieszkania i chce na stałe orzekać w tym sądzie, do którego kandyduje. Kandydat z delegacją w życiorysie, pytany o to samo, unikał odpowiedzi i nie zdobył zaufania zgromadzenia. Zwycięski w zgromadzeniu, a odrzucony w KRS kandydat, na szczęście uzyskał tytuł w drugim podejściu. Dziś jest dobrze ocenianym, sumiennym sędzią, a z pierwszym są rozmaite problemy. Czas pokazał, że rację miało zgromadzenie.

Brak zaufania KRS do decyzji zgromadzenia skutkował dokonaniem błędnego wyboru. Rada powinna zdawać sobie sprawę, że jeśli sędziowie wybrali określoną osobę, to nie bez powodu. Ale opisany przypadek jest niczym w porównaniu z tym, co wydarzyło się parę lat później. Na stanowisko sędziego SR powołany został kandydat, który w zgromadzeniu uzyskał 0 (słownie: zero) głosów. Było to zgromadzenie wielkiego sądu, liczne: głosy rozłożyły się pomiędzy kilku kandydatów, a KRS wszystkich ich odrzuciła. Czy naprawdę ponad setka sędziów nie wiedziała, co czyni? Smutne jest, że organ będący reprezentantem środowiska sędziowskiego odrzucił jego jednogłośne zdanie. Jak w takim razie mają się z sędziami liczyć inni, „ważniejsi”?

Delegacja do ministerstwa to rekomendacja jeszcze lepsza niż delegacja do sądu wyższego rzędu. Sędziowie delegowani do ministerstwa, zwłaszcza na wyższe stanowiska, mają awans sędziowski praktycznie w kieszeni, jeśli tylko się zgłoszą. W bieżącym roku na stanowiskach podsekretarzy stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości zasiadało trzech sędziów i wszyscy otrzymali powołania na wyższe stanowiska sędziowskie. Nie orzekali, ba, nie wolno im było orzekać, ale i tak inni kandydaci nie mieli przy nich szans. Co zdecydowało? Polityka. Bo przecież nie dawało się porównać pracy wiceministra z orzekaniem. Tylko raz, przed paru laty minister Zbigniew Ziobro nie zdołał przepchnąć w KRS swego zaufanego podsekretarza stanu przez awansowe sito. Awansował go więc sam: z sędziego na prokuratora prokuratury krajowej…

Polityka „włazi z butami” w kwestie awansowania sędziów częściej niż by się wydawało. Kiedyś na stanowiska w nowo tworzonym sądzie powołano dwóch sędziów z odległego miasta. Dlaczego? Bo czekały na nich stanowiska w ministerstwie. Nie mogli zostać awansowani „u siebie”, gdyż tam zmniejszono obszar właściwości i nie sposób było uzasadnić zwiększenia obsady. Awansowani szybko przeszli do ministerstwa, zaraz potem „z ważnych przyczyn życiowych” przeniesiono ich do rodzimego sądu (oczywiście decyzją ministra) i plan został wykonany. Właściwe osoby awansowały, nowo utworzony sąd się przydał.

Przed kilku laty pewien Iustitianin odwołał się od negatywnej decyzji KRS do Sądu Najwyższego. Gdy ten odrzucił jego skargę jako niedopuszczalną, sędzia zwrócił się do Trybunału Konstytucyjnego i zwyciężył. Trybunał uznał zakaz odwoływania się od decyzji Rady za niekonstytucyjny. To stanowi poważny problem dla Rady, może opóźniać znacznie powoływanie sędziów, gdy jeden z pokonanych kandydatów do tego samego stanowiska się odwoła. Ostatnio znaleziono jednak, wątpliwy niestety, na to sposób. Namaszczony delegacją, zwycięski kandydat, zostaje szybko przedstawiony Prezydentowi do powołania, powołany, i dopiero wtedy jego rywal otrzymuje negatywną decyzję, z możliwością odwołania się. Etat jest już obsadzony i „samowolnie wpychający się” na nie dla niego przeznaczone miejsce sędzia nie zakłóca powołania Tego, Który Miał Awansować.

Toteż pod koniec prac nad zmianą PrUSP minister sprawiedliwości zdał sobie sprawę, jak potężną władzę daje mu prawo do „awansowego delegowania” sędziów i zaniechał skreślania tego przepisu z ustawy. Przepis pozostał. Budzi przy tym, z uwagi na praktykę ostatnich lat, coraz większą obawę sędziów. Bo wprawdzie uzasadniano jego pozostawienie inaczej – koniecznością elastycznego reagowania na potrzeby kadrowe sądów wyższego rzędu – ale w tle pozostaje pytanie: czy delegacja musi przesądzać o nominacji?

Problem ten można rozwiązać. Można wprowadzić zasadę delegowania wszystkich ubiegających się o awans, przynajmniej w pewnym zakresie, może kolejno, do tego wydziału, w którym jest wolne miejsce. To nie wymaga zmiany ustawy, bo wiadomo, że swoich uprawnień do delegowania minister będzie zazdrośnie strzegł. Ale przede wszystkim można w praktyce decyzyjnej odrzucić zasadę, że decyduje delegacja. Nie upraszczać sprawy, nie iść najłatwiejszą ścieżką.

Zależy to już jednak od tych, którzy decydują.

Prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”

Maciej Strączyński

Strona 2 z 212