• Mowa prezesowa
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 3(21)/2015, dodano 27 grudnia 2015.

Ministerstwo Śmieci

Maciej Strączyński
(inne teksty tego autora)

Informatycy, jeśli mówią – bo na ogół wolą porozumiewać się mailami – używają języka kompletnie niezrozumiałego dla większości przedstawicieli gatunku homo sapiens. Jednak i w ich języku są przysłowia, przeważnie pochodzące z angielszczyzny, bo przecież to język Szekspira jest źródłem przygniatającej większości informatycznych terminów. Wśród przysłów informatycznych jedno jest bardzo ciekawe i mądre, a brzmi: garbage in, garbage out. Po polsku: włożysz śmieci, wyjmiesz śmieci. Chodzi oczywiście o przetwarzanie danych przez komputery. Jeżeli wprowadzone dane, które komputer ma przetwarzać, będą błędne lub bezwartościowe, to rezultat przetwarzania można od razu wyrzucić do kosza, choćby komputer przeliczał przez dobę i przegrzał sobie wszystkie układy. Cała robota pójdzie na marne: tego, co dane zbierał, tego, co programował, tego, co je wprowadzał, a także tego, co ich potem użył. Ba, nawet gorzej. Jeśli bowiem ktoś tych „garbage”, które zostały „out” z komputera, użyje i będzie się na nich opierał, to narobi szkód, bo jak napisał kiedyś Stanisław Lem: „lepiej mieć zero informacji, niż być zdezinformowanym, bo to oznacza informację ujemną, mniejszą od zera”.

Jak już kiedyś wspomniałem, jeśli ktoś poprosi wujka googla o wyszukanie hasła „ministerstwo statystyki”, ten niezawodnie wyłowi mu stronę Ministerstwa Sprawiedliwości. To ono jest ministerstwem statystyki Rzeczypospolitej. Wszyscy wiemy, jak straszliwe ilości statystyk są stale wydobywane z sądów. Przez kilkanaście lat statystyki takie podpisywałem, sprawdzałem, wysyłałem. A przybywało ich srodze. Gdy obejmowałem kierownictwo wydziału – jeszcze za czasów panowania kodeksów karnych z 1969 r. – oddawaliśmy co miesiąc cztery kartki formatu A-4 statystyk, których kopie gromadziłem w czterech skoroszytach. Potem kartek przybywało, przybywało i po kilkunastu latach skoroszytów było chyba z siedem, a wkładałem do nich co miesiąc nie jedną kartkę do każdego, jak niegdyś, tylko po dwie – trzy.

Dane, które tak przesyłaliśmy, były prawdziwe. Mieliśmy skrupulatny sekretariat, kierowniczki (dwie, bo tyle ich za mej kadencji było) liczyły wszystko dokładnie, a ja umiałem to sprawdzić jako osobnik używający komputerów od epoki przed Windowsem. Mogłem też użyć statystyk, również tych tworzonych przez ministerstwo. Ministerstwo bowiem dane zbiera i produkuje z nich olbrzymie tabele, niegdyś nazywane nawet nazwiskiem pana je tworzącego. Nomina sunt odiosa, bo ów pan wszelkie swe zasługi zniweczył, gdy stał się jednym z ojców wielkiej likwidacji sądów rejonowych, której skutki znamy. Zdaniem wielu tabele te były skomplikowane i trudno było z nich wydobyć treść. Z tabelami mam jednak do czynienia od lat, sam je tworzę i czytam. Jako osobnik mało rozsądny wykorzystywałem więc tabele w celach służbowych i zamiast odpowiadać na protokoły wizytacji pokornie i ulegle, sięgałem do ministerialnych tabel i matematycznie udowadniałem co innego, niż wychodziło wizytatorowi. Nie jestem już przewodniczącym.

Zostałem za to wizytatorem i sam zacząłem kontrolować innych. Zacząłem pisać protokoły powizytacyjne i sprawdzać tabelki. Skoro już są, a ja jestem w stanie je sprawdzić, to coś mi o pracy wydziału (a konkretnie tzw. wykonania, bo zajmuję się sprawami wykonawczymi) powiedzą. Nigdy przedtem nie wiedziałem, jaka jest wartość tabel sporządzanych w ramach comiesięcznych, kwartalnych, półrocznych, rocznych informacji statystycznych. Prawda to czy blaga? Od dawna słyszę, że wszystkie te dane są podobno sprawdzane i zliczane przez komputery. Ewentualne błędy powinny być więc wyłapane. Przyjąłem naiwnie, że dane zawarte w tabelach są coś warte i na ich podstawie próbowałem ocenić sprawność pracy sekretariatów wykonawczych, kuratorów i sędziów zajmujących się wykonywaniem wyroków w sprawach karnych.

Po pierwszych paru sprawdzeniach tabel ogarnęła mnie zgroza – tzn. ogarnęłaby, gdybym był wrażliwy, ale nie jestem. Nie znalazłem żadnej tabeli, w której nie byłoby błędów. Niektóre powinien wyłapać komputer. Jeśli rubryka nr CD-584/17 ma zawierać sumę danych z rubryk nr WX-2384/04, BG-304/21 i ZF-1235/02, to wystarczy wziąć kalkulator i dodać. Dodaję i wychodzi inna suma. Pytam więc w sekretariacie: tu jest błąd, i to błąd matematyczny, nikt wam tego nie zwrócił do poprawki? – Ależ nie, panie sędzio. No tak, jak pan pokazuje, to widzę, że tu jest błąd. Ale poza panem nikt na to nie zwrócił uwagi. A to już dwa lata, jak te dane posłaliśmy. I nikt nic nie powiedział.

Niekiedy jest tak, że geniusz, który tabelki projektował, kazał w dwie rubryki wpisywać te same dane. W jednej powinna być liczba jakichś spraw, np. zakończonych dozorów kuratora, a w drugim – ta sama liczba, ale uzyskana ze zsumowania tych zakończonych dozorów, podzielonych gdzie indziej na kategorie. Po co wpisywać ją dwa razy? Dla zmylenia nieprzyjaciela, który szpieguje. Jest to samo? A gdzie tam, są różne liczby. Często widoczny jest brak umiejętności wypełniania tabel, nikt zresztą nie nadążałby szkolić ludzi z tematu stale zmieniających się statystyk. I potem czytam, że w sądzie wydano w ciągu roku 69 postanowień, w tym 69 z urzędu i 69 na wniosek kuratora. Zapisano, poszło w górę, przeszło przez wszystkie statystyczne urządzenia. Nie wróciło do poprawki. Zresztą w danych za kolejny rok ten sam sąd według statystyki nie wydał już ani jednego postanowienia z urzędu. Inna pani wypełniała…

Strona 1 z 212