• Varia
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 1(27)/2017, dodano 20 lipca 2017.

O jedności środowiska sędziowskiego i szacunku do samych siebie

Aleksandra Machowska
(inne teksty tego autora)

Przyjrzyjmy się jak w praktyce wygląda orzekanie w postępowaniach odwoławczych. Otóż w znakomitej większości sądów (będę szczęśliwa, jeśli ktoś z koleżanek i kolegów sędziów powie, że „u nas jest całkiem inaczej”) ze sprawą zapoznaje się sprawozdawca, który (ewentualnie) składa sprawozdanie pozostałym członkom składu odwoławczego, a ci najczęściej jego stanowisko akceptują lub, wyjątkowo, dyskutują nad nim. Nie zapoznają się natomiast z aktami sprawy (co jest poniekąd zrozumiałe, akta nieraz są bardzo obszerne i jest rolą sprawozdawcy, by te akta szczegółowo znać). Gorzej, że najczęściej nie zapoznają się w ogóle z treścią środka odwoławczego ani nawet z uzasadnieniem zaskarżonego orzeczenia. Co więcej, ten nieprawidłowy sposób procedowania przy rozpoznawaniu środków odwoławczych jest tak głęboko zakorzeniony, że nawet niezwykle oddani swojej misji i rzetelni sędziowie odpowiadają, że nie czytali uzasadnienia, bo „nie ma takiego zwyczaju”, jakby przepisy proceduralne były prawem zwyczajowym. Tymczasem przecież sprawę powinien rozpoznać sąd we właściwym składzie (trzyosobowym). Niech zatem każdy z członków składu odwoławczego sam przed sobą odpowie, czy rzeczywiście „rozpoznał sprawę”, czy też tylko zatwierdził pogląd kolegi – sprawozdawcy, bo przecież „mamy do siebie zaufanie”. Problem staje się palący, gdy w takiej „procedurze odwoławczej” dochodzi do zmiany zaskarżonego orzeczenia (zdarza się, że zmieniając zaskarżone orzeczenie sąd odwoławczy pomyli się i częściowo zmieni rozstrzygnięcie, zasądzając na rzecz skarżącego ponad jego żądanie) lub co gorsza – do jego uchylenia. Uchylenie orzeczenia jest de facto przekreśleniem całej pracy, wykonanej przez sąd I instancji. Nie potrafię zrozumieć, jak uczciwość zawodowa może pozwolić sędziemu na takie zakwestionowanie działań – i pracy – kolegi, nie zapoznając się z jego stanowiskiem. Należy pamiętać, że orzekanie w sądzie odwoławczym nie jest rozstrzyganiem sprawy między stronami sensu stricto – ta jest już rozstrzygnięta; jest to swoisty sąd nad sądem. Również i w tym postępowaniu obowiązuje zasada bezpośredniości i wszyscy członkowie składu orzekającego powinni się zapoznać bezpośrednio przynajmniej z uzasadnieniem zaskarżonego orzeczenia i z treścią środka odwoławczego. Przeczytanie tych dwóch pism, oraz przeczytanie uzasadnienia orzeczenia, sporządzonego przez sprawozdawcę (pod którym przecież podpisują się wszyscy członkowie składu odwoławczego) jest po prostu standardem rzetelnej, uczciwie wykonanej pracy orzeczniczej. To nie jest kwestia żadnego zwyczaju, czy też jego braku. Ich przeczytanie zapobiegłoby niejednokrotnie orzeczeniom jawnie błędnym (jak np. wskazanie, że sąd przy ponownym rozpoznaniu sprawy oceni, czy być może część roszczenia nie jest przedawniona, gdy jest to roszczenie o wynagrodzenie z tytułu umowy o dzieło, niekwestionowany protokół odbioru dzieła nosi datę bezsprzecznie wskazującą na jednoznaczne przedawnienie się całości roszczenia, zaś treść przepisów Kodeksu cywilnego nie pozostawia w tej materii żadnego pola do manewru), które stawiają w trudnej sytuacji sąd ponownie rozpoznający sprawę – no bo jak właściwie ustalić coś, co żadną miarą nie daje się pogodzić z przepisami bezwzględnie obowiązującymi? Jeżeli tylko błędy sądu odwoławczego odnoszą się do zagadnień natury prawnej, to mniejszy problem. Jednak zdarza się, że są one kompromitujące dla wymiaru sprawiedliwości. Jak bowiem odbierze obywatel orzeczenie sądu okręgowego, uchylające postanowienie sądu upadłościowego o oddaleniu wniosku o ogłoszenie upadłości ze względu na brak środków na koszty postępowania, ze wskazaniem, że „przy ponownym rozpoznaniu sprawy sąd upadłościowy ustali, czy dłużnik posiada dochody umożliwiające pokrycie kosztów postępowania”, gdy tymczasem po wydaniu postanowienia o oddaleniu wniosku (wierzyciela) o ogłoszenie upadłości, a w toku postępowania międzyinstancyjnego – upadły zmarł? Akt zgonu znajduje się w aktach, sąd I instancji zarządzeniem zobowiązał skarżącego wierzyciela do wskazania, czy mimo śmierci dłużnika podtrzymuje zażalenie. Niestety, wskazuje to w sposób dosyć oczywisty, że nawet sprawozdawca nie zapoznał się z aktami sprawy. A przecież jego orzeczenie najczęściej ma charakter ostateczny. Zapewne niejeden sędzia wskaże sytuacje, ze swojej lub kolegów praktyki, kiedy sąd odwoławczy (znane mi przypadki dotyczą sądów karnych) uchyla wyrok, wskazując, że sąd nie przesłuchał ważnego świadka, którego zeznania mogą mieć istotne znaczenie dla rozstrzygnięcia, bo z zeznań innych świadków wynika, że byli obecni na miejscu zdarzenia. Niestety, zadanie jest trudne do wykonania, bo rzekomym „świadkiem”, jak wynika z akt sprawy, jest np. pies czy przydrożna figura świętego („św. Roch”). Smutne, że to wcale nie jest żart, tylko autentyczne przypadki orzecznicze.

Czy nie można tego zmienić? Pomijając przejawy całkowitej nierzetelności w pracy sędziego – czy nie można kolegów z niższych instancji potraktować z zaufaniem co najmniej równym temu, którym obdarza się sprawozdawcę? Sąd I instancji jednak ma zdecydowanie większe doświadczenie w danej dziedzinie. Często tak będzie w sprawach egzekucyjnych (ilu sędziów odwoławczych ma doświadczenie orzecznicze w postępowaniach egzekucyjnych) czy upadłościowych właśnie. Rozumiem, że niektórzy z sędziów, awansujących do sądów wyższego rzędu czy wyższej instancji, uważają się za mądrzejszych, ale chyba nikt nie jest aż tak przekonany o własnej wyższości, aby nie dostrzegać, że prawo stało się już dawno niezwykle wyspecjalizowane i nie ma już nikogo, kto znałby się „na wszystkim” w równie dobrym stopniu. Inną sprawą jest to, że niejednemu prezesowi tak się wydaje (głównie w sądach rejonowych) i przesuwają sędziów z wydziału do wydziału, nie patrząc, jakie to może mieć skutki dla obywateli, których sprawy zacznie nagle sądzić ktoś, kto nawet nie miał możliwości, by dokładnie zapoznać się z przepisami danej gałęzi prawa (nieustannie podlegającymi zmianom), nie wspominając już o orzecznictwie.

Szanowni, drodzy Koledzy – Panie i Panowie Sędziowie – zastanówmy się czy nie możemy sami we własnym środowisku darzyć się większym szacunkiem? Dlaczego dziwimy się, że nie szanują nas obywatele i politycy, skoro sami mamy do siebie taki stosunek? Trudno żeby w takiej sytuacji w środowisku sędziowskim była jedność, skoro sami uważamy, że jedni z nas są „lepsi i mądrzejsi”, a drudzy „rejonowi”.

* Autorka jest sędzią Sądu Rejonowego dla Krakowa–Śródmieścia.

1 Dalej jako: Kongres.

Strona 2 z 212