• Na dobry początek
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 4(26)/2016, dodano 30 marca 2017.

O „reformie”, czyli upolitycznieniu sądów

prof. UŚ dr hab Krystian Markiewicz
(inne teksty tego autora)

Jesteśmy świadkami tzw. „reformy”, czyli destrukcji sądów w Polsce. Ministerstwo sprawiedliwości przedstawiło projekty zmian oraz założenia, które w uproszczeniu dotyczą powoływania i odwoływania sędziów.

Zmiany proponowane przez ministerstwo mają jeden prosty cel, upolitycznienie sądów. Chodzi o stworzenie mniej lub bardziej rozbudowanej sieci urzędów sądowych w miejsce sądów. Dwa projekty ustaw oraz ogólne założenia nowego postępowania dyscyplinarnego to efekt ponad roku pracy specjalistów w resorcie. Żałuję, że nie protestują nasze koleżanki i koledzy, którzy kiedyś siedzieli za stołami sędziowskimi, a obecnie udali się na delegację do ministerstwa.

Ten pakiecik „dobrej zmiany” to instrukcja obsługi jak pozbawić sądy niezależności, czyli o upolitycznieniu sądów uwag kilka. Czego się z nich dowiadujemy? Najpierw władza polityczna liczy na to, że zapewni sobie odpowiednią kadrę. Do tego potrzebuje całkowitego wpływu na powracających w nowej odsłonie asesorów. Ilu ich będzie, kto nimi będzie, o tym decydować będzie rzecz jasna Minister Sprawiedliwości – Prokurator Generalny. Władza polityczna liczy na nich, ale się przeliczy – wierzę, że adepci sztuki sądzenia będą pełnić służbę Rzeczypospolitej, a nie politykom.

Być może po to zablokowano ok. 500 etatów sędziowskich. Gdyby wszystkie one były obsadzone, sędziowie ci mogliby rozpoznać rocznie kilkaset tysięcy spraw. Być może minister zakłada, że suweren jest cierpliwy. Panowie ministrowie nieustannie utyskują też, jak to w Polsce długo trwa postępowanie i ilu to jest sędziów na liczbę mieszkańców. Zamiast narzekania proponuję, aby zaczęli przeliczać ilu ich jest na liczbę uchwalonych dobrych aktów prawnych albo jaki jest stosunek orzekających do nieorzekających (ponad 150 sędziów zamiast orzekać, urzęduje w ministerstwie). Rozumiem, że używanie racjonalnych argumentów jest ostatnio passe. Zapewne nie jest wygodne mówienie, ilu jest sędziów na liczbę spraw w sądach, co by oddawało, jak ciężką pracę wykonują polscy sędziowie na tle innych państw europejskich. Około 8000 sędziów orzeka rocznie w około 10 milionach spraw. To nie jest mało i nie ustępujemy pracowitością oraz sumiennością politykom.

Powołanie młodej kadry to zabieg oczywiście niewystarczający. Po pierwsze nie wiadomo ile z nich zdobędzie szlify sędziowskie. Po drugie, jest to proces długotrwały. Stąd też władza chce zapewnić sobie wpływ na wszystkie osoby, które miałyby zostać sędziami, czy też awansować. Do tego potrzebne jest przejęcie KRS. Przypomnę, bo może to będzie uwaga mająca niedługo wymiar historyczny, jest to organ stojący na straży niezawisłości sędziowskiej i niezależności sędziów. Prawdą jest, że nie brakowało wśród sędziów krytyków działania i wyboru członków KRS. Jednym z głównych zarzutów było to, że sędziowie sądów rejonowych mieli nikły wpływ na obsadę tego organu i stąd postulat demokratyzacji wyborów. Stąd też pierwotny projekt MS, ten z kwietnia 2016 r. zakładający, że każdy sędzia będzie mógł wybierać swoich przedstawicieli, co do zasady, został przez „Iustitię” pozytywnie zaopiniowany. Sprzeciwialiśmy się jedynie niekonstytucyjnemu wygaszaniu kadencji członków KRS i tworzeniu egzotycznych okręgów, w których mogliby kandydować ludzie przywożeni w teczkach. Chodzi o to, aby nie łączyć Zakopanego z Suwałkami oraz by nie kandydował tam sędzia z Katowic. Nie kwestionowaliśmy idei usprawnienia postępowania dyscyplinarnego wobec sędziów, którzy zachowują się niegodnie. I miało być tak pięknie, ale zdarzyło się coś, co podobno wszystko zmieniło…

Otóż we wrześniu 2016 r. sędziowie spotkali się na Nadzwyczajnym Kongresie Sędziów Polskich i zaapelowali o poszanowanie niezależności i reguł demokratycznego państwa prawa. Pod koniec stycznia br. Ministerstwo wyłożyło część kart na stół: dostaniemy inny KRS (MS – bis) i w pakiecie nieco zapomniany przyrząd zwany dyscypliną. To taka „naturalna reakcja” na Kongres i za wszystkie inne przeszłe lub przyszłe objawy niesubordynacji. Zdaniem niektórych, gdyby ich nie było, sądy i sędziowie mieliby się jak w niebie, wystarczyłyby subtelne retusze ustrojowe. Wszak pryncypał chciał dobrze, a teraz mu się zmieniło i chce jeszcze lepiej. Pytanie: dla kogo?

Więc mamy nowy projekt. Przyznaję, nowatorski, przynajmniej jeśli chodzi o skalę europejską.

Organ, który jest zobowiązany do podejmowania szeregu decyzji, będzie działał w dwóch postaciach, po to by nie podejmować nieprzemyślanych decyzji. Takie wzajemne blokowanie jednego zgromadzenia przez drugie. Formuła znana w jednej z odsłon reformowania TK, gdzie musiała być kwalifikowana większość, aby w ogóle mogło zapaść orzeczenie. Proszę się nie obawiać: w praktyce wszystko powinno działać jak w Sejmie. Otóż mamy dwa zgromadzenia: jedno polityczne i drugie – też polityczne. Co prawda to drugie, dla odróżnienia, nie składa się z rasowych polityków, ale sędziów wybieranych na wniosek polityka przez polityków. Gdyby ktoś uważał, że takie upolitycznienie konstytucyjnego organu sądowego jest aberracją, jest w błędzie. Upolitycznienie tak naprawdę oznacza „zwiększenie jego niezależności i profesjonalizmu”, wszak białe jest czarne itd. Politycy o wiedzy w każdej dziedzinie prawa (w tym juryści-hobbyści), zarówno z gabinetów MS, jak i Pana Prezydenta, spieszą z informacją (tu pojawia się niebezpieczny wątek europejski), że tak jest w Hiszpanii. Otóż być może tak jest w Hiszpandii lub Nibylandii, bo na pewno nie w Hiszpanii tej powszechnie znanej. W tej prawdziwej z królem i Realem Madryt, to sędziowie wskazują kandydatów na członków KRS, a nie Marszałek Sejmu, a KRS nie przedstawia kandydatów królowi (patrz prezydentowi), tylko sam powołuje sędziów. Różnica niby niewielka, ot taka jak między demokracją a demokracją socjalistyczną.

Strona 1 z 212