• Mowa prezesowa
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 3(9)/2012, dodano 26 listopada 2012.

Pożytek z pana Ambergolda

Maciej Strączyński
(inne teksty tego autora)

Zabrano się więc za sędziów, którzy „nie odwiesili”. Stosunkowo szybko okazało się, że zawiedli kuratorzy. Zawiedli m.in. dlatego, że ich też uczy się od lat, aby ograniczali się do rozmowy z oskarżonym czy skazanym. W odpowiedni do tego sposób brzmią nawet blankiety wywiadów kuratorskich, opracowane oczywiście w ministerstwie. Blankiety wywiadów ze skazanym, a nie wywiadów o skazanym. A skazani mają to do siebie, że dobrze o sobie mówią, zaś oszuści mają to do siebie, że nie mówią prawdy, taki już ich zawód. Cała Polska usłyszała jednak, że w sprawie sędziów, którzy „nie odwiesili”, będą wszczęte postępowania wyjaśniające. Niestety, nie usłyszeliśmy, za co, skoro nigdy nie przekazano im niezbędnych informacji. Widocznie sami powinni byli pójść i przeprowadzać wywiady.

Wszystko to odbywało się przy akompaniamencie różnych pokrzykiwań na temat niezawisłości sędziowskiej. No tak, jest ta nieszczęsna niezawisłość. Ale coś z tymi sądami trzeba zrobić. Powołać komisje społeczne, niech sprawdzają sądy. Wyrzucić wszystkich sędziów hurtem. Powołać nowych. Zdaniem niektórych „nie święci garnki lepią”, a ulice są pełne potencjalnych sędziów, fachowych, wykształconych i sprawiedliwych.

Pan Minister zapowiedział kontrole. Przecież Prawdziwa Władza przeprowadziła niedawno zmianę Prawa o ustroju sądów powszechnych i przyznała sama sobie szerokie uprawnienia do zewnętrznego nadzoru nad funkcjonowaniem władzy sądowniczej. Trzeba było z tego skorzystać. Przysłano wizytatorów z zewnątrz, mieli sprawdzać, co się tylko da. I w tej atmosferze napięcia do prezesa gdańskiego sądu zatelefonował dziennikarz.

Trzeba przyznać, że moment prowokacji dziennikarz wybrał po mistrzowsku. W sądzie trwały kontrole i postępowania wyjaśniające, nad prezesem wisiało jawne, głoszone publicznie niezadowolenie Pana Ministra. A przecież zgodnie z obecnym PrUSP, minister to przełożony prezesa, premier to przełożony ministra… i prezes ma obowiązek pamiętać, że to minister go powołał i minister go może odwołać. Nawet PrUSPzmieniono w taki sposób, aby prezes nigdy o tym nie zapomniał. Ponad 50 razy użyto w nowelizacji słowa „nadzór”. I to właśnie słowo, a także słynne zdanie posła sprawozdawcy Jerzego Kozdronia: „Państwo musi mieć nad wami kontrolę” najlepiej obrazują, po co zmieniano ustawę i jaki cel miał zostać osiągnięty. Dziennikarz-prowokator zaatakował, kiedy pozycja prezesa była osłabiona, jego fotel bardzo gorący, a wiadomo, że nikt nie lubi być odwoływany ze stanowiska. I dziennikarz trafił, przynajmniej w pewnym zakresie. Uzyskał słowa, które mógł puścić w eter jako „niusa”. Czasem bywa o jeden most za daleko, czasem o parę zdań za dużo. Nie będę osądzać, bo od tego są ustanowione ustawą organy. Ale sam fakt, że organy te – również zdaniem „Iustitii”, która także tego żądała – muszą się sprawą zająć, bo coś się jednak stało, już jest czymś bardzo niedobrym.

Sprawa musi być wyjaśniona i nie mam wątpliwości, że wyjaśniona zostanie. Ale od razu stała się podstawą do nowego ataku na sądy. Padają zewsząd pytania: czy sądy są niezawisłe? Dlaczego doszło do tego, co się stało? I padają odpowiedzi. Różne. Zdumiała mnie mądrość znanego dziennikarza Jacka Żakowskiego, który od razu postawił diagnozę: trzeba zerwać z zależnością sądów i ich prezesów od jakichkolwiek polityków; tego przecież domagała się „Iustitia”, chcąc nadzoru Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego zamiast ministra; trzeba było jej posłuchać. Zdumiała, bo wprawdzie my to od dawna mówimy, ale posłuch wśród dziennikarzy był nikły, a wśród polityków żaden. Potężne tuby propagandowe Prawdziwej Władzy zagłuszały, jak mogły: nadzór, nadzór nad sędziami, my musimy ich nadzorować, oceniać, przecież wiecie, drogie społeczeństwo, jak niesprawiedliwi i leniwi są sędziowie.

Nie byłoby gdańskiej sprawy, gdyby polityk-premier i polityk-minister nie byli przełożonymi służbowymi prezesów, a także sędziów. Bo są nimi i w tym względzie gdański prezes ma rację, obłuda polityczna i zaprzeczanie tu nic nie zmienią. Gdyby tym przełożonym był Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, każdy prezes sądu mógłby telefonującego do niego urzędnika z kancelarii premiera, nawet prawdziwego i najwyższego rangą, odesłać „do wszystkich diabłów”. Zrobiłby to bez obaw, że Pan Minister, jego przełożony, a podwładny premiera, się pogniewa. Ba, nawet z satysfakcją, że może sobie na to pozwolić. Bo wiedziałby, że jest przedstawicielem prawdziwej władzy sądowniczej, naprawdę niezależnej od pozostałych i naprawdę odrębnej, a w tryby maszyny sprawiedliwości żaden polityk nie włoży ręki, bo mu ją zgniotą. Ale dziś ta rozklekotana maszyna ma słabo umocowane trybiki, żeby Pan Minister mógł bezpiecznie, dowolnie przekładać je z miejsca na miejsce. I teraz też on jako pierwszy, nie czekając na wyniki postępowania wyjaśniającego, podjął decyzję, że prezesa trzeba odwołać. On. Przełożony.

Strona 2 z 3123