• Ważne pytania
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 2(16)/2014, dodano 29 sierpnia 2014.

Sędzia nie jest urzędnikiem
z prof. dr hab. Małgorzatą Gersdorf, Pierwszą Prezes SN,
rozmawiają

Krystian Markiewicz i Bartłomiej Przymusiński
(inne teksty tego autora)

K.M., B.P.: W praktycznie wszystkich sądach sędziowie wykonują wiele czynności, które już teraz mogliby wykonywać referendarze sądowi, jednak wobec argumentu zbyt szczupłej obsady referendarzy czynności te nadal poleca się wykonywać sędziom. Prowadzi to do sytuacji, w których czas sędziego marnowany jest na czynności niebędące wymiarem sprawiedliwości, np. sędziowie nadają setki klauzul wykonalności, kosztem czasu na przygotowanie uzasadnień. Z drugiej strony minister Kozdroń wyraża zupełnie sprzeczną z rzeczywistością opinię, że liczba referendarzy w sądach jest wystarczająca. Jakie Pani Prezes widzi możliwości odciążenia sędziów od spraw, w których mogliby wyręczyć ich referendarze sądowi?

M.G.: Istnieje konieczność odciążenia sędziów. Jedną drogą jest zwiększanie ilości asystentów sędziego; drugą, zwiększanie liczby referendarzy, którzy przejęliby część czynności sędziego, trzecią bardziej efektywna mediacja. Czwartą, wreszcie zmniejszenie kognicji sądów, która od lat 90. XX w. stale rozrasta się, stąd zwiększona liczba spraw przy takiej samej obsadzie sędziowskiej. To jednak wymaga zmian legislacyjnych, które z kolei muszą być przeprowadzone po dogłębnej analizie problemu, po zderzeniu argumentów i opinii nie tylko środowiska sędziowskiego, ale też naukowego.

K.M., B.P.: Była Pani Sędzia sprawozdawcą w sprawie II PZP 2/09, w której SN orzekł, że sędzia nie może domagać się wynagrodzenia za nadgodziny. Jednym z argumentów było wskazanie na szczególną wagę urzędu i związaną z tym stabilizację zatrudnienia, otrzymywanie wynagrodzenia za czas choroby, przechodzenie w stan spoczynku. Wynagrodzenie za czas choroby sędziów już jednak zrównano ze zwykłymi pracownikami, mówiąc, że to nieuzasadniony przywilej. Politycy określają stan spoczynku również mianem nieuprawnionego przywileju i jest tylko kwestią czasu, kiedy rozpoczną prace demontujące
w tym zakresie. Czy uważa Pani Sędzia, że jest jakakolwiek szansa na przekonanie polityków lub TK, iż niektóre uprawnienia sędziów nie są przywilejami,
ale rekompensują niespotykane w innych zawodach ograniczenia?

M.G.: Poglądy wyrażone w uzasadnieniu orzeczenia II PZP 2/09 są nadal moimi poglądami. Sędzia nie jest urzędnikiem i nie możemy porównywać jego statusu
do urzędnika nawet najwyższej rangi. Gdyby był urzędnikiem, miałby np. prawo do godzin nadliczbowych, do bardziej swobodnych zachowań. Sędzia wymierza sprawiedliwość w imieniu państwa, wymagania wobec jego osoby są wielkie tak w zakresie zachowania w życiu zawodowym i prywatnym, jak i w zakresie jego wiedzy i wreszcie postawy apolitycznej i moralnej. Nie ma większej godności ani odpowiedzialności za los swój i innych, niż być nie tylko „ustami ustaw”,
ale i „ustami sprawiedliwości”! Zachęcam zatem każdego, aby nie walczył, lecz zaprzyjaźnił się z sądami. Aby nie traktował ich jako odległej od siebie fikcji, ale jako bliską sobie część rzeczywistości społecznej, w której przyszło mu żyć. Współczesny obywatel musi, bardziej niż kiedykolwiek w dziejach świata, mieć świadomość multicentryczności prawa, które pochodzi z wielu różnych źródeł, zarówno krajowych, jak i międzynarodowych. Kto może być przewodnikiem po tej gmatwaninie norm krajowych, europejskich i traktatowych, jeżeli nie ci, którzy je stosują? W stwierdzeniu, że żyjemy w „Europie sędziów”, nie ma zatem absolutnie żadnej przesady. W efekcie finalnym każdy spór, jeśli nie dojdzie do ugody, zakończy się werdyktem sądu. W gruncie rzeczy skoro idziemy do sądu, to jednak mamy do niego zaufanie. I tego zaufania trzeba strzec, a nie stale podrywać wiarę w sprawiedliwą Themis i sentencję „Ius suum cuique”. Ten fragment słynnej paremii wybitnego jurysty rzymskiego Ulpiana mówi nam właściwie wszystko o istocie powołania sędziego, tj. „oddać każdemu jego prawo”. Przypomnijmy, że dla starożytnych zaś był to synonim wymierzania sprawiedliwości i tak powinno pozostać do dziś.

K.M., B.P.: W ostatnich latach dramatycznie wzrasta obciążenie pracą sędziów, do powszechnych należą sytuacje, w których sędzia ma w referacie 300–500 spraw procesowych albo więcej i jego nadmierne obciążenie nie jest sytuacją przejściową, w której można by powiedzieć, że powinien ją przetrwać i opanować chwilowy nadmiar spraw, ale jest sytuacją permanentną. Przeciążony sędzia zaczyna zaniedbywać swoje obowiązki, tj. albo oddaje uzasadnienia
z opóźnieniem, albo słabiej przygotowuje się do sesji, albo popełnia więcej błędów. Gdzie szukać recepty na takie bolączki?

M.G.: Już o tym mówiłam. Obarczenie sędziów coraz większą ilością spraw do rozpoznania uważam za działanie szkodliwe, godzące w niezawisłość i niezależność władzy sądowniczej. Jest to patologia wynikająca z wadliwych działań związanych z tworzeniem nowego prawa, czyli tzw. gorączki legislacyjnej. Za to nie są odpowiedzialne sądy, lecz ustawodawca. Przed laty jednak takie nastawienie było historycznie uzasadnione. Utrwaliło się przekonanie, będące konsekwencją realnego socjalizmu i ograniczania w tym czasie roli sądownictwa, że jedynie sąd może rozstrzygnąć spór niezależnie. W owym czasie nie było zaufania do gremiów pozasądowych, w zasadzie przestały działać np. komisje pojednawcze w sprawach pracowniczych, choć teraz byłyby bardzo „na czasie”. Zamiast zatem w sposób alternatywny, mniej konfliktogenny rozwiązywać spory, wszystkie sprawy od razu kierowano na drogę sądownictwa powszechnego. Aktualnie, zgodnie ze standardami międzynarodowymi, dobrze byłoby rozwijać alternatywne sposoby rozwiązywania sporów, tzw. ADR-y, tj. mediacje, arbitraże, komisje pojednawcze. Ufam, że w tym kierunku także pójdziemy w naszym kraju, ograniczając w ten sposób kognicje sądów powszechnych. To z kolei przełoży się na mniejsze zapracowanie sędziów
i lepsze ich przygotowanie do sprawy.

Strona 3 z 41234