• Prawo ustrojowe
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 4(38)/2019, dodano 26 marca 2020.

Sędziowska odwaga – notka filozofa prawa

prof. Jerzy Zajadło
(inne teksty tego autora)

Ta retoryka rzekomej zdrady interesów wspólnoty narodowej przez polskich sędziów przebija we wszystkich wypowiedziach prezydenta i premiera, ale przede wszystkim w uzasadnieniu projektu przedstawionym przez oddział szturmowy (nota bene – oddziałem szturmowym nazywana była właśnie tzw. szkoła kilońska): posłów Jacka Ozdobę, Jana Kanthaka i Sebastiana Kaletę. Przyszła mi też na myśl inna analogia. Aleksander ­Sołżenicyn opisuje w „Archipelagu Gułag” taką anegdotyczną scenę. W obozie pracy strażnik pyta nowego więźnia „Za co siedzisz?”. I pada odpowiedź „Za nic”. „Nie kłam”, mówi strażnik, „za nic dostaje się dziesięć lat, a ty masz dwadzieścia”. Wiem, wiem – niektórzy oburzą się, że w ogóle przywołuję w tym krótkim felietonie tego typu dramatyczne wydarzenia. Nie chodzi mi jednak o jakiekolwiek kompletnie nieuprawnione historyczne porównania, chodzi mi wyłącznie o pewien mechanizm, ponieważ proponowana regulacja taki mechanizm odpowiedzialności dyscyplinarnej „za nic” w gruncie rzeczy wprowadza. Dotyczy to w szczególności pewnych kompletnie ­otwartych i niedookreślonych zwrotów, jakimi operuje wspomniany projekt ustawy: np. odpowiedzialność za „działalność polityczną”. Tutaj A. Sołżenicynteż nam dostarcza ciekawego przykładu. Opisuje bowiem jeden z przepisów sowieckiego kodeksu karnego – dotyczył on przestępstwa przeciwko państwu i rewolucji. Wymieniano tam enumeratywnie pewne czyny wyczerpujące znamiona tego przestępstwa, ale na końcu pojawiała się złowroga formuła „i inne”. Nie porównuje tego oczywiście do proponowanej regulacji odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów, ale czasami można odnieść wrażenie, że projektodawcy posługują się podobną „techniką legislacyjną”.

Nec temere, nec timide

Nie wiem oczywiście, jakie będą dalsze losy omawianego projektu, gdy ten krótki esej zostanie opublikowany na łamach kwartalnika „Iustitia”. Można mieć tylko nadzieję, że obecnie rządzący zrezygnują z tych szaleńczych pomysłów, ale raczej się na to nie zanosi. Tak czy inaczej jednak, to że jako autor pochodzę z Gdańska i pracuję tam całe życie, wydaje się ze wszech miar szczęśliwym, chociaż nie przypadkowym zbiegiem okoliczności. Dlaczego? To proste – na tzw. wielkim herbie Gdańska na dole czerwonej tarczy z koroną i dwoma krzyżami podtrzymywanej przez dwa lwy pojawia się złota wstęga z łacińską paremią: Nec temere, nec timide (dosłownie: Ani zuchwale, ani bojaźliwie; w potocznym tłumaczeniu: Odważnie, ale z rozwagą). Nie znamy dokładnie pisanego źródła tej sentencji – wydaje się jednak, że nie powinien budzić wątpliwości jej odległy klasyczny rodowód, skoro podobne stwierdzenia można znaleźć w różnych miejscach „Etyki nikomachejskiej” Arystote­lesa. Stagiryta wielokrotnie podkreśla swoje przywiązanie do cnoty umiarkowania, która powinna cechować także męstwo jako stan pośredni pomiędzy pohamowaniem zuchwalstwa i unikaniem tchórzostwa. W historii Gdańska sentencja Nec temere, nec timide miała przede wszystkim wymiar polityczny i pozwalała miastu zachować przez stulecia swoją wielkość i świetność. Dla potrzeb tego opracowania można jej jednak nadać bardziej uniwersalny charakter. Z powodzeniem mogłaby bowiem służyć za zawodowe motto sędziów, ponieważ świetnie oddaje istotę sędziowskiej odwagi. Wspomniana wyżej jurysprudencja cnót wyrosła bowiem z etyki cnót, a ta z kolei sięga swoimi korzeniami właśnie Arystotelesa. Współczesna etyka cnót została zapoczątkowana w końcu lat 50. XX w. pewnym słynnym artykułem Elizabeth Anscombe11. Brytyjska filozofka zwróciła tam uwagę, że należy współczesną etykę wyrwać z okowów jałowego sporu pomiędzy deontologią oraz konsekwencjalizmem i reaktywować klasyczną arystotelesowską etykę cnót. Kilkadziesiąt lat później amerykański filozof prawa, cytowany już wyżej Lawrence Solum postanowił przenieść to na grunt jurysprudencji. Zauważył bowiem, że w prawoznawstwie mamy do czynienia z sytuacją podobną do etyki – też tkwimy w paradygmatach pewnego nierozwiązywalnego sporu pomiędzy formalizmem i realizmem. Przeniesienie na grunt prawoznawstwa etyki cnót wydało mu się dobrą drogą do przezwyciężenia tego impasu i tak właśnie narodziła się jurysprudencja cnót. Pewnie warto jej będzie poświęcić kiedyś osobne opracowanie na łamach kwartalnika „Iustitia”, ponieważ zasługuje, moim zdaniem, na szczególną uwagę środowiska sędziowskiego. Wprawdzie virtue jurisprudence dotyczy zarówno problemów tworzenia dobrego prawa, jak i właściwego pojmowania istoty legalności, ale jej podstawowy trzon skoncentrowany jest jednak na sędziach, sądzeniu i towarzyszących im koniecznych cnotach, w tym także cnocie odwagi12. Jednocześnie etyka cnót wpisuje się w pewną szerszą wizję sędziowskiej edukacji. Na sylwetkę rozsądnego sędziego (reasonable judge) składają się bowiem trzy wzajemnie ze sobą powiązane elementy: po pierwsze, prawnicza wiedza (episteme) i umiejętność posługiwania się nią w procesie podejmowania decyzji sądowej (techne); po drugie, praktyczna mądrość jako wiedza o właściwych celach postępowania i środkach ich osiągania (phronesis); po trzecie wreszcie, umiejętność przekonywania do swoich racji zarówno bezpośrednich adresatów decyzji, jak i zewnętrznych obserwatorów (rhetorica)13.

Strona 3 z 41234