• Varia
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 4(26)/2016, dodano 30 marca 2017.

Wróci stare?

dr hab. Maciej Jońca, prof. KUL
(inne teksty tego autora)

Nazwa ordalium w klasycznej łacinie nie występuje, bo i sądy boże nie były znane rzymskiej procedurze sądowej. Ich pojawienie się w jurydycznej praktyce państw europejskich poprzedziły przygnębiające wydarzenia, jakie rozegrały się w cesarstwie rzymskim w V w. naszej ery. Obowiązujące wówczas prawo, choć napuszone i przesycone specjalistyczną terminologią, było niezrozumiałe i niespójne. Ustawy wydawano w ilościach dotychczas niespotykanych, ale rzadko zdarzało się, by były one w stanie choć częściowo czemuś zaradzić. Procesowi fabrykacji złych przepisów towarzyszył zalew inwektyw kierowanych pod adresem sędziów. Ideologiczny przekaz wysyłany przez cesarzy do poddanych był jasny: skoro wydawane przez nich prawa były najlepsze na świecie (nie mogło być inaczej, skoro w oficjalnej tytulaturze władców nazywano „bogami i panami”), za wszelkie trudności i niepowodzenia obywateli odpowiedzialność ponosili ci, którzy nie potrafili we właściwy sposób ich aplikować. Udało się. Sędziom skutecznie przyczepiono łatkę sprzedajnych, leniwych i sprzyjających możnym łajdaków. Resztki autorytetu wymiaru sprawiedliwości zniknęły bezpowrotnie.

Germańskie szczepy, które zbudowały własne królestwa na gruzach rzymskiego imperium, „ubogaciły” kulturę ­europejską licznymi plemiennymi zwyczajami, wśród których znajdowało się oddawanie losu sporów sądowych w ręce nadnaturalnych sił. Duchowi spadkobiercy spuścizny Ulpiana, Papiniana i Gaiusa przyjęli tę nowinkę bez większych oporów. Dotychczasowa retoryka władzy wpoiła im całkowity brak zaufania i szacunku do sędziów orzekających na podstawie ustaw. I oni więc, wzorem półdzikich zwycięzców z północy, na rozjemcę zaczęli typować Boga. Zgodnie z nową „procedurą”, sędzia ziemski pełnił w niej rolę zbliżoną do arbitra czuwającego nad prawidłowym przebiegiem zawodów sportowych, co pozwalało mu uniknąć pretensji i obelg. Radzono sobie różnie. Niezwykle popularny był pojedynek sądowy, choć dopuszczano również topienie, próbę żelaza (przeniesienie rozżarzonej sztaby, a następnie obserwacja rany), próbę krzyża (która strona dłużej zdoła utrzymać krzyż w wyciągniętej dłoni), próbę wody (włożenie dłoni do wrzątku), próbę poświęconego kęsa (połknięcie kawałka pożywienia bez zakrztuszenia się) i wiele innych. Emocje, jakie towarzyszyły widowni, również da się porównać z ­atmosferą panującą obecnie na stadionach. W 1215 r. Kościół asekuracyjnie zagroził ekskomuniką duchownym, którzy błogosławili ordalia lub święcili przedmioty wykorzystywane podczas „przewodu”. Praktyka miała się jednak świetnie jeszcze przez wiele wieków.

W 2002 r. profesor Andrzej Zieliński pisał: „wmawianie społeczeństwu, że wymiar sprawiedliwości jest przeżarty korupcją, podrywa zaufanie obywateli do trzeciej władzy, wytwarza w ludziach przekonanie, że bez łapówki w żadnym sądzie nic się nie załatwi. Czy można się dziwić, że przestępczość stale wzrasta, skoro nawet na szczytach sędziowie są odsądzani od czci i wiary? Państwo prawa nie może prawidłowo funkcjonować, gdy sądy są poniewierane i na każdym kroku podejrzewane o przekupstwo, kontakty z mafiami i wszelkie wszeteczeństwa na które nie ma dowodów”. Obecnie regres znacznie się pogłębił, choć w 2002 r. wydawało się, że już gorzej być nie może. Polityczno-dziennikarski skowyt, ukazujący sędziów w jak najgorszym świetle, okraszono przykładami ostentacyjnego łamania przepisów przez osoby pełniące funkcje publiczne oraz wykorzystywania prawa w celu osiągnięcia doraźnych politycznych celów.

Niemniej nawet dla polityków jest jasne, że żadne państwo nie może działać bez sprawnego wymiaru sprawiedliwości. Ponieważ jednak zmanierowani przez idee Monteksiusza polscy sędziowie nie dorośli do odegrania roli, jaką przewidziano dla nich w ministerstwie, wydaje się, że nadeszła pora, aby rozważyć powrót do sprawdzonych rozwiązań. Należą do nich pojedynek sądowy, topienie, próba żelaza itd. To więcej, niż pewne, że większość społeczeństwa będzie zachwycona. Niestety taki mamy klimat.

* Autor jest kierownikiem Katedry Prawa Rzymskiego KUL oraz historykiem sztuki.