• Artykuły, Mowa prezesowa
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 3(5)/2011, dodano 31 grudnia 2011.

Wykład o kapitale społecznym

Maciej Strączyński
(inne teksty tego autora)

Ten felieton jest nieco spóźniony. Planowałem go napisać do poprzedniego numeru Kwartalnika, oznaczonego jako 2(4)/2011, ale tam jego miejsce zajęły „Rozważania o godności”, napisane jeszcze w grudniu 2010 r. i też spóźnione z wydaniem o jeden numer. Tymczasem dzieje się bardzo dużo i zastanawiałem się, czy nie trzeba dać pierwszeństwa innym tematom. Cykl wydawniczy Kwartalnika sprawia jednak, że na tematy zupełnie aktualne pisać się nie da. Opisywany problem jest zaś stale ważny, a jeśli Czytelnicy wyciągną z felietonu jakieś wnioski dla siebie, warto poruszyć go już teraz.

W grudniu 2010 r. w Warszawie odbył się I Kongres Nauk Sądowych, innymi słowy, pierwszy polski zjazd biegłych wszelkich specjalności. Biegłych było bardzo wielu, zaprosili wielu gości (w tym niżej podpisanego), ale wśród owych gości chyba najważniejszym był prof. Janusz Czapiński. Zastanawiałem się, co ten wybitny socjolog może powiedzieć biegłym sądowym, jaki jest związek jego dziedziny z działalnością biegłych. Okazało się, że miejsce dla socjologii jest wszędzie.

Profesor Czapiński wygłosił wykład o kapitale, który jest gwarancją sukcesów społeczeństwa. Jaki to kapitał? Nie kapitał materialny, nie bogactwo. Kapitał inwestycyjny czy surowce można obecnie sprowadzić skądkolwiek. Nie kapitał ludzki, czyli zdolności indywidualne, bogactwo wiedzy. Jeśli trzeba, to zdolnych, myślących ludzi też można sprowadzić, zjawisko drenażu mózgów świat doskonale zna. Najważniejszy jest trzeci rodzaj kapitału: społeczny. On decyduje o możliwości wykorzystania dwóch pierwszych – materialnego i ludzkiego. Kapitał społeczny to wzajemne zaufanie ludzi, ich zdolność do współpracy, otwartość. To właśnie kraje o wysokim kapitale społecznym umieją najlepiej wykorzystać posiadane dobra materialne i ludzkie. Widać wolę współdziałania, chęć maksymalnego wykorzystania możliwości. Aby to osiągnąć, trzeba wznieść się ponad podziały lub je zlikwidować. Wyjść z założenia, że wszyscy wokoło są godni zaufania i dążą do wspólnego dobra. Działać razem. Wtedy sprawdzi się zasada, że duży może więcej.

W krajach o wysokim kapitale społecznym ludzie ufają sobie nawzajem. W krajach o niskim kapitale społecznym każdy ufa tylko sobie i swojej rodzinie oraz najbliższym przyjaciołom, a innych traktuje podejrzliwie. Wysoki kapitał społeczny to wola współpracy z każdym, z kim tylko się da, niski – to zamykanie się we własnym kręgu i traktowanie wszystkich spoza niego jako co najmniej konkurentów, jeśli nie wrogów. Wysoki kapitał społeczny to także masowe i chętne, dobrowolne zrzeszanie się w organizacjach, aby razem coś osiągnąć. Przy niskim kapitale społecznym jest odwrotnie: przystąpienie do jakiejkolwiek organizacji uważane jest przez wielu za utratę osobistej niezależności. Jak w czasach PRL krąży mantra: „Ja się z zasady do żadnej organizacji nie zapisuję”. Ale wówczas tymi słowami ludzie niezależnie myślący bronili się przed naciskami działaczy, zmuszających ich do wstąpienia do PZPR. W wolnym kraju te słowa oznaczają co innego: samoizolację z wyboru, brak woli dokonania czegokolwiek wspólnie z innymi. Wspólnie z innymi każdy potrafi tylko narzekać, że nigdy nic się nie uda zrobić, bo JA wiem, jak tego dokonać, ale ONI…

Poziom kapitału społecznego daje się zmierzyć socjologicznymi metodami badawczymi. Profesor Czapiński wyliczył kraje o najwyższym kapitale społecznym. Przoduje w świecie Dania, czołówkę stanowią inne kraje skandynawskie i Kanada. Są to zarazem kraje o wysokim poziomie życia i najwyższym poziomie zadowolenia z życia. Duńczycy ufają sobie do tego stopnia, że gdy na skrzyżowaniu zapala się zielone światło, wszystkie samochody ruszają jednocześnie i nikt nie czeka, aż odjadą pojazdy stojące przed nim. Duński kierowca wie, że wszyscy ruszą wraz z nim i nikt nikomu nie wpadnie
na zderzak. W Danii dwie trzecie obywateli należy do różnych stowarzyszeń i związków, chociaż nie muszą (badania nie uwzględniały przynależności obowiązkowej). Również w Danii przed laty Jej Królewska Mość Małgorzata II powiedziała do rodaków: „Moi drodzy, mam na imię Małgosia i chciałabym, żebyśmy wszyscy mówili sobie po imieniu jak przyjaciele”. I tak też się stało.

Wykład prof. Janusza Czapińskiego był dla biegłych ważnym sygnałem: jeżeli chcecie osiągnąć swoje cele, musicie współpracować. Nie szukać różnic, które w przypadku biegłych są niejako naturalne, bo przecież są to ludzie uprawiający setki zawodów, cały przekrój społeczeństwa, lecz znaleźć wspólną płaszczyznę. I biegli posłuchali. W końcowej uchwale postanowili utworzyć federację towarzyszeń skupiających biegłych i rzeczoznawców, a niezależnie od tego podjąć starania w celu utworzenia Stowarzyszenia Biegłych Sądowych. Razem działać, razem osiągać swoje cele.

I ja tam byłem, miód i wino piłem (po obradach), a w trakcie obrad zabrałem głos już po prof. Januszu Czapińskim i gorąco zachęcałem biegłych do wzajemnej współpracy. Po kilkunastu latach działalności w „Iustitii” przekonałem się dobitnie, ile daje zgoda, a co powoduje niezgoda. I wyszedłem z tych obrad przepełniony zazdrością. Dlaczego biegli sądowi,
którzy zjechali się po raz pierwszy w historii, niemal się nie znali, reprezentowali cały przekrój zawodów, całą Polskę, a było ich wieluset, tak łatwo doszli do zgody?

Dlaczego oni chcą i mogą, a my…

Dalej nie napiszę, bo nie byłaby to już zazdrość, lecz zawiść, cecha niskiego kapitału społecznego. Jednak każdy, kto przyjrzy się środowisku sędziów, łatwo dostrzeże, jak świetnie
i szybko potrafi my się podzielić. Tu cywiliści, tam karniści, więc nieważne, który kandydat (do kolegium, na prezesa) jest merytorycznie lepszy. Ważne, żeby nasz, bo wtedy o nas zadba, a nie o nich. Nieważne, który kandydat do Krajowej Rady Sądownictwa jest lepszy, ważne, aby był nasz, z naszego okręgu, z naszego układu. To nam będzie wtedy lepiej, a im będzie gorzej. Tu jesteśmy my z centrali (czyli stolicy okręgu), tam wy z terenu (czyli mniejszych sądów). My rejonowi, wy okręgowi. A jeszcze wyżej oni – apelacyjni, już w ogóle nie z tego świata. Tu administracyjni, tam powszechni. Tu oceniający, tam oceniani. Ci, co uchylają, ci, którym się uchyla. Wy, oni, wy, oni. Czemy nie „my”? Dlaczego tak trudno uzyskać wśród sędziów powszechną zgodę? Nawet w sytuacji, gdy mamy poważny, wspólny cel. Jak w 2008 r., walcząc o uzyskanie godziwszych zasad wynagrodzenia; jak dziś, gdy walczymy (znowu sędziowie muszą walczyć – czy to jest normalne?) o lepsze prawo o ustroju sądów powszechnych. Cel niby mamy zawsze ten sam. Ale rozbieżne poglądy co do metod powodują, że już się tak łatwo nie godzimy. Bo niektórzy musieliby ustąpić, przyjąć w imię jedności sposób
działania obrany przez innych, nawet jeśli sami uważają, że nie jest on najlepszy. Zaufać większości.

W Polsce dla partii politycznych, które tworzą władzę ustawodawczą i wykonawczą, kapitał społeczny nie jest źródłem jedności. Jedność osiągają one metodą kija i marchewki. Kto się nie podporządkuje decyzjom władz, temu mówi się „do widzenia”. Nie będzie miejsca na liście wyborczej, dobrze płatnej funkcji w parlamencie, w ministerstwie, w spółce Skarbu Państwa. Za lojalność zaś idzie się w górę, są posady, są więc pieniądze. Sędziowie, trzecia władza, mogą osiągnąć jedność tylko wysokim zaufaniem wzajemnym, wysokim poziomem kapitału społecznego. „Iustitia” sędziów
stara się reprezentować, ale władzy przecież nad nimi nie ma żadnej. Jeśli sami nie odczujemy wewnętrznej potrzeby jedności, to jedności tej nie będzie i kropka. Nie będzie też osiągnięć. Bo w przeciwieństwie do władz politycznych, będziemy rozbici.

Pojawiały się już z różnych stron głosy, że warto byłoby przyjrzeć się wzorcom ustroju sądów w niektórych krajach. Nas dzieli nawet ustawa. Są zaś kraje, gdzie istnieje tylko jedno stanowisko: sędzia. Miejsce służbowe jest czymś wtórnym, ma charakter organizacyjny. U nas, patrząc również na „Iustitię”, widać wyraźne podziały. I gdy Iustitianin otrzymuje od Prezydenta RP powołanie na stanowisko sędziego sądu apelacyjnego, gdy zostaje prezesem sądu okręgowego, z jednej strony cieszę się i chciałbym mu pogratulować, z drugiej boję się, że otrzymam wkrótce jego rezygnację z członkostwa. Bo na tych stanowiskach jest więcej byłych Iustitian niż aktualnych. Widać inaczej wygląda świat sądownictwa oglądany z miejsc, które sędzia Dariusz Wysocki z Płocka – niebędący
członkiem „Iustitii” – nazwał na łamach „Rzeczypospolitej” wieżami z kości słoniowej. Aż boję się to pisać, żeby ci, którzy pomimo osiągnięcia wysokich stanowisk sędziowskich są z nami, nie poczuli się urażeni i nie odeszli. Bo trzeba cenić fakt, że chcą zachować więź z kolegami, znać ich problemy, dzielić się doświadczeniem. Jest ich 53 w sądach apelacyjnych, 39 w administracyjnych, troje w Sądzie Najwyższym: ludzie wysokiego kapitału społecznego. Oni nie zamknęli się w owych „wieżach z kości słoniowej”.

Kapitał społeczny, tak niski w Polsce – kraju przysłowiowego „polskiego piekiełka” – jest jedyną szansą sędziów. Musimy go w naszej branży podnieść. Musimy to robić wszyscy, jednocząc nasze środowisko od dołu, zachęcając wszystkich kolegów do współdziałania. Potrzebne nam jest ich poparcie, rzeczywiste, nieograniczające się do zdawkowych zwrotów, że są „sympatykami” naszych działań, ale czasu na działalność nie mają, albo dla zasady nigdzie się nie zapisują. Aby coś osiągnąć, musimy być razem. Wtedy nasze wołanie będzie głośniejsze… a idąc na spotkanie z władzą wykonawczą, będziemy reprezentować więcej sędziów niż dziś. Bo mandat do rozmów dają nam członkowie, nie sympatycy.

Pisząc te słowa, słucham wypowiedzi telewizyjnej prezesa PAN, prof. Michała Kleibera na temat zrujnowanej trzęsieniem ziemi i tsunami Japonii. Profesor tłumaczy: „Japończycy sobie z tym poradzą. Odbudują swój kraj, przezwyciężą trudności. Bo u nich jest niezwykle wysoki kapitał społeczny, którego u nas tak brakuje. A to kapitał społeczny jest najważniejszy”.

Dziękuję Wam, Panowie Profesorowie.

Prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”

Maciej Strączyński