• Varia
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 4(22)/2015, dodano 3 kwietnia 2016.

Vanae voces populi non sunt audiendae!

dr hab. Maciej Jońca, prof. KUL
(inne teksty tego autora)

Czasy antyczne, jak powiedziałaby wytworna Eva Cantarella (ur. 1936 r.), to inny świat. A jednak z zamierzchłą przeszłością łączy nas więcej, niż nam się wydaje. Problemy, z jakimi przychodziło borykać się wówczas organom wymiaru sprawiedliwości, nie różnią się od bolączek doskonale znanych z obecnej praktyki sędziowskiej. Niejednokrotnie przecież zdarzało się, że sędzia czuł się niepewny, a niekiedy wręcz zagubiony, kiedy stawiano go przed koniecznością konfrontacji nie tyle z trudnym przypadkiem, ile z oczekiwaniami „ogółu”. Różnie radzono sobie z tego rodzaju stresem. Pliniusz Młodszy (61–113), będąc namiestnikiem Bitynii i Pontu, zamęczał cesarza Trajana (53–117) pytaniami o to, w jaki sposób powinien orzekać, na co niezmiennie zyskiwał odpowiedź, by kierował się raczej zebranymi dowodami i własnym sumieniem, a nie opinią władcy, który jest daleko i sprawy nie zna.

Rozterki rzymskich sędziów oraz ich późniejszych następców na wiele wieków rozwiała konstytucja wydana przez cesarza Dioklecjana (245–311). W decyzji adresowanej do nieznanego prowincjonalnego urzędnika, kategorycznie zakazano wymierzenia kary śmierci synowi radnego miejskiego przez rzucenie go bestiom na pożarcie. Młody człowiek dopuścił się przestępstwa, które wywołało oburzenie i wściekłość lokalnej społeczności. Nic więc dziwnego, że ludzie życzyli mu jak najgorzej, a rodzaj kary, jakiego domagali się dla łotra, miał korespondować z okropieństwem czynu, którego się dopuścił. Problem w tym, że radni miejscy oraz ich rodziny cieszyli się wówczas szeregiem przywilejów, w skład których wchodził zakaz torturowania oraz skazywania ich na hańbiące rodzaje kary głównej.

Przełom wieków III i IV uchodzi za okres barbaryzacji, brutalizacji oraz instrumentalizacji rzymskiego prawa karnego. To czas narodzin nowego ustroju zwanego dominatem, w którym postać cesarza wyniesiona została do rangi bóstwa, a każde jego słowo zyskało walor prawdy objawionej. Pomimo tego Dioklecjan nie zdecydował się na naruszenie zagwarantowanych prawem przywilejów dekurionów. W swoim piśmie podkreślił za to: „Nie należy dawać posłuchu próżnym głosom tłumu i nie wolno im dawać wiary zarówno wtedy, kiedy domagają się uwolnienia winnego, jak i wówczas, kiedy pragną skazania niewinnego”1.

Ostatnie zdanie natychmiast weszło do kanonu sędziowskich przykazań. Doskonale pamiętano o nim jeszcze w VI w., skoro kompilatorzy justyniańscy ochoczo włączyli je do opracowanego przez siebie kodeksu. Dzięki temu stało się ono istotną częścią kultury sądzenia w średniowieczu i w epoce nowożytnej. Glosator Akursjusz (1182–1260), komentując je, dodatkowo przypomniał sędziom przykład Piłata, który „źle uczynił skazując Chrystusa na żądanie tłumu”.

Nie należy słuchać próżnych głosów tłumu? Dziś nie brzmi to zbyt „poprawnie”… Można by powiedzieć, że opinia ta wręcz zdezaktualizowała się i stanowi jeszcze jedną z licznych fanaberii rzymskiego satrapy. Nic bardziej mylnego! Dioklecjan, przeprowadziwszy liczne zaplanowane reformy, zrzekł się był władzy, a następnie osiadł w swojej rezydencji w Splicie, gdzie poświęcił się głównie uprawie warzyw. Kiedy zaś mieszkańcy Carnuntum zaklinali go, by ponownie objął ster rządów, odpowiedział, że więcej radości przynosi mu własnoręczne wyhodowanie dorodnej kapusty. To daje mu stuprocentowy kredyt zaufania.

* Autor jest adiunktem w Katedrze Prawa Rzymskiego KUL oraz histo­rykiem sztuki.

1 C. 9.4.12: Vanae voces populi non sunt audiendae; nec enim vocibus eorum credi opertet, quando qui obnoxium crimine absolvi aut innocentem condemnari desideraverint.