• Prawo cywilne
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 1(27)/2017, dodano 20 lipca 2017.

Dobro dziecka w orzecznictwie sędziego rodzinnego

Katarzyna Piotrowska
(inne teksty tego autora)

[hidepost]

Patrzę oczami wyobraźni, czego chciałabym dla tego małego człowieka i wiem, że pewnie pomylę się nie raz, nie raz pewnie dam się oszukać swoim zmysłom, czasem przebiegłym ludziom, ale wiem, że zrobiłam wszystko, co byłam w stanie i najlepiej, jak umiałam, aby rozwiązać, czasem ułagodzić, czasem potrząsnąć, czasem dać podwaliny pod przyszłość, która może być piękna, bo nie wiemy, jaka ona będzie, póki się nie zdarzy.

Nie pisałam jeszcze o tych sprawach, które wydają się proste – zaniedbania, takie jawne i przerażające, że czasem nie ma wahania, że trzeba zabrać dziecko z domu rodzinnego i to natychmiast. Ale i wtedy zdarza się, że mam wątpliwość, bo wierzę, że człowiek jest z gruntu dobry. Może czasem ma niesprzyjające okoliczności, może czasem życie go przerasta i popełnia błędy, z których biorą się zaniedbania albo zagrożenia dla dziecka. Wierzę, że nie ma ludzi z gruntu złych, są często zagubieni, złamani życiem. Nie ma rodzica, który nie kocha swojego dziecka. Myślę, że czasem po prostu zapomina o tym. W sytuacji zagrożenia jednak musimy interweniować i tylko trzeba wierzyć, że przyjdzie opamiętanie i dziecko wróci do rodziny. Skrajne przypadki nie mogą być traktowane jako reguła, my jednak musimy reagować natychmiast gdy bezbronnej istocie dzieje się krzywda. Czasem dobre jest otrzeźwienie, refleksja, która przyjdzie po chwili, gdy dziecka nie ma w domu. Potem walka o lepsze jutro i zwycięstwo, kiedy dziecko wraca do odmienionych rodziców. Gdy jednak nic się nie dzieje przez lata, to nadzieja umiera i przychodzi czas na przerwanie stagnacji i wyrwanie ze złej rzeczywistości.

Lubię ludzi. Lubię przebywać z nimi, milczeć i rozmawiać, staram się wsłuchać w słowa, przekaz, emocje, a i często to, co wyziera spomiędzy słów – mówionych, pisanych, sposób przekazu, spojrzenia. Staram się zrozumieć, co takiego sprawiło, że znaleźli się w tym miejscu, w którym są i jeżeli nie jest to dobre miejsce, spróbować im pomóc. Może pomóc nabrać dystansu, zobaczyć to, co dobre i tego się chwycić. Często dorośli zapominają, że bycie rodzicem, świadomym i wartościowym rodzicem, to nie koleżeństwo i związek dwóch dorosłych ukształtowanych osób – mam na myśli sytuację, gdy dziecko jest niepełnoletnie. Jeżeli jednak biorą górę emocje i niespełnione nadzieje związane ze związkiem z drugim rodzicem, to należy przede wszystkim uzmysłowić im prawdę, którą powtarzamy niejednokrotnie, że bycie rodzicem trzeba oddzielić od bycia w związku z drugim rodzicem. Jeżeli wszystko w partnerstwie, małżeństwie się układa – to wspaniale, ale gdy w związku pojawia się ból, brak uczucia, złość, a nawet nienawiść, to nie można dziecka uczynić świadkiem, uczestnikiem tej gry pomiędzy dorosłymi, szukać w nim sojusznika. Dobrem najwyższym, o czym wiemy jest rodzina – ale rodzina, która się kocha i z której dziecko może czerpać wzorce, uczucia i na nich zbudować relacje w swoim dorosłym życiu. Gdy jednak nie ma tego, to dobrem jest spokojny dom, może i raz z jednym rodzicem raz z drugim, ale bez awantur lub cichych dni, bez krzyków i złości. Rodzice przychodzą do Sądu i każdy ma swoją prawdę do przekazania. Jest ona jakże odmienna od prawdy drugiej strony. Często pomaga w podjęciu decyzji, co do osoby dziecka jego wysłuchanie, spojrzenie z jego perspektywy, jak również ujrzenie prawdy w jego sposobie bycia, stylu wypowiedzi po to by odkryć – choćby częściowo, co się dzieje w jego rodzinnym domu. Instytucja wysłuchania dziecka – ostatnio tak mocno i słusznie – propagowana w środowiskach sędziów rodzinnych, jest nie do przecenienia. Wierzę głęboko, że niejednokrotnie pomogła ona podjąć decyzję i przybliżyć się do prawdy. Akceptując stanowisko dziecka, dajemy mu sygnał, że jest ważne, a o to właśnie chodzi – bo to dziecko jest podmiotem postępowania w sądzie rodzinnym najważniejszym i drogocennym, do którego obrony jesteśmy my sędziowie powołani. Nie byłabym uczciwa, gdybym nie przyznała, że zdarzyło mi się nie uwzględnić zdania dziecka – nie było takich sytuacji dużo, ale zdarzyły się. Nie byłam pewna intencji i nie byłam przekonana o szczerości wypowiedzi. Może się pomyliłam?

Miewam wątpliwości, czy podjęłam słuszną decyzję, czy jest ona w interesie dziecka – służy jego dobru – ale nie tylko tego dziś tu i teraz – ale też w aspekcie jego przyszłości, wpływu na kształtowanie jego życia i osobowości. Wiem też, że najgorszy jest bardzo często brak decyzji, przeciąganie i wydłużanie czasu do jej podjęcia. Mimo wątpliwości, niepewności i wiedząc, że nie można się spieszyć w prowadzeniu postępowania – w pewnym momencie należy zatrzymać się i podjąć decyzję. Tak właśnie czynię, starając się znaleźć najlepsze rozwiązanie. Przychodzi mi na myśl jedna z ostatnich trudniejszych spraw, gdy decyzja dotyczyła nastoletniej dziewczyny, o której miejscu pobytu miałam zdecydować. Masa pytań i wątpliwość, czy stabilne środowisko z ojcem i jego nową rodziną w kraju, ale jednocześnie pewna szorstkość, jaka potrafi płynąć od ojca w kierunku młodej dziewczyny, czy też zagraniczna rzeczywistość z matką, która jest teraz w tych latach życia dziewczynki najważniejsza, ale która mimo starań krzywdzi dziecko traktując je jak koleżankę, jednocześnie obiecując „złote góry” piękniejszy świat, dezawuując rolę ojca w życiu dziecka? Dziewczynka podczas wysłuchania oświadczyła, że chce jechać do mamy, mamy, której kilka lat temu odmówiła wyjazdu za granicę i wówczas wybrała ojca. Była to dla mnie trudna decyzja – co było zgodne z dobrem tej dziewczynki? Czy uszanowanie jej zdania, czy też wybranie za nią – wbrew niej? Wiele godzin spędziłam rozmyślając o tej rodzinie, wiele rozmów odbyłam z bliskimi mi osobami i podjęłam decyzję. Czy była ona zgodna z dobrem dziecka – tego konkretnego 12-letniego dziecka? Mam nadzieję, że tak, ale z całkowitą pewnością tego nie wiem i nie wiem, czy kiedykolwiek się dowiem. Ja zrobiłam tak jak umiałam najlepiej, jak czułam w głębi serca, jak rozum mi podpowiadał, że było najlepiej dla dobra tej właśnie dziewczynki.

Konkluzje

Praca sędziego rodzinnego jest piękna. Chyba nie umiałabym robić nic innego. Każde orzeczenie, każda decyzja jest wyzwaniem dla serca i dla rozumu, i obym nigdy nie zatraciła tego poczucia, że jestem tu gdzie jestem dla innych, po to aby im chociaż trochę pomóc. Nie boję się jej podejmować, wiedząc nawet, że któraś strona będzie niezadowolona. Wiem też, że nie odpowiadam za ból i smutek każdego dziecka na tym świecie, że zdaję sobie sprawę, że nie jestem w stanie zapobiec każdej niesprawiedliwości i nieszczęściu małego, czy dużego dziecka, ale mam wiarę i nadzieję, że patrząc w głąb każdego z nich i w głąb swojego serca, być może przyczynię się choćby w małym zakresie do tego, że przyszłość, któregoś z tych maluchów będzie jasna, ciepła, pełna nadziei i miłości, że mimo złych chwil będzie ono w stanie stworzyć relacje, które dadzą mu poczucie, że to wszystko ma jakiś sens.

Nie mamy monopolu na prawdę i na dobre rozwiązania. Nasz zawód nie powoduje, że jesteśmy wszechwiedzący i nieomylni. Powołanie na sędziego nie predestynuje człowieka do bycia mentorem i zbawicielem. Mam świadomość swojej pewnej niedoskonałości, braków w psychologicznej edukacji związanej z dziećmi. Wiem, że nie zbawię świata i daleko mi do takiego myślenia o swoim zawodzie. Jeżeli ludzie nie zechcą swojego życia dobrze ułożyć i dobrze przeżyć, bez krzywdzenia innych, to żadne wyroki, postanowienia nie pomogą, nie zmusimy ich do szanowania i respektowania zasad. Zmienią swoją rzeczywistość tylko wtedy, kiedy sami tego zechcą, gdy nam uwierzą, gdy ich przekonamy. Mimo wszystko wierzę w dobro, w to, że w każdym człowieku jest dobro i zło, i że czasem to zło trochę bardziej zwycięża. Ale na każdego może przyjść opamiętanie i może inaczej ułożyć swoje życie, zachowania i relacje, szczególnie w stosunku do swojego dziecka, oraz do drugiego człowieka, tego, dzięki któremu jest to dziecko na świecie.
[/hidepost]