- Temat numeru
- Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 4(6)/2011, dodano 31 grudnia 2011.
Głosy w dyskusji
Chciałbym zabrać głos w dwóch kwestiach: jednej o charakterze ogólnym, drugiej zaś dotyczącej bezpośrednio kodyfikacji ustroju sądownictwa. Mówiąc o statusie sędziego, tak samo jak o każdym innym zawodzie zaufania publicznego lub wykonywaniu funkcji, pojawia się problem wolności i odpowiedzialności. W państwie demokratycznym powinno być tak, że jeśli poszerzamy zakres wolności (kompetencji) pewnych podmiotów, to tym samym poszerzamy także zakres ich odpowiedzialności. Jeśli zaś dochodzi do zawężenia zakresu wolności, to tym samym zmniejszeniu ulega także zakres ich odpowiedzialności. Zwróćmy uwagę, że w odniesieniu do statusu sędziego i to się dzieje już od jakiegoś czasu, poszerza się wciąż zakres odpowiedzialności sędziowskiej, i to na rozmaitych polach. Nie chodzi tu przy tym jedynie o sytuację konkretnego sędziego, ale także o sąd jako podmiot postępowania. Przykładem jest wprowadzenie ocen sędziowskich, istnienie skargi na przewlekłość postępowania, a także kwestia odpowiedzialności wymiaru sprawiedliwości za wydawane orzeczenia, jak chociażby utworzenie skargi na niezgodność z prawem prawomocnego orzeczenia. Wskazuje to ewidentnie na poszerzanie zakresu odpowiedzialności sądów i sędziów. Zwróćmy uwagę zaś co dzieje się z zakresem ich wolności. Wydaje się, że jest ona nieustannie zawężana. Przykładem może tu być to, na co wskazał Pan Prezes Ereciński, podkreślając, że pierwotnie wprowadzając ustawę z 27.7.2001 r. – Prawo o ustroju sądów powszechnych1 szeroko uregulowano zakres uprawnień samorządu sędziowskiego, który obecnie jest znacznie ograniczony. Jak więc widać, z jednej strony poszerza się zakres odpowiedzialności, natomiast nakładając na sędziów coraz to więcej wymagań, zawęża się zakres swobody ich działania. W mniejszym stopniu widać to ograniczenie na polu orzeczniczym, czego dobrym przykładem jest szersze pozostawienie postępowania cywilnego w dyskrecjonalnej władzy sędziowskiej na gruncie ustawy z 16.9.2011 r. o zmianie ustawy – Kodeks postępowania cywilnego oraz niektórych innych ustaw2, ale przede wszystkim ograniczenie to widać na polu działalności administracyjnej i organizacyjnej. Moim zdaniem, zastanawiając się nad nową regulacją ustrojową, trzeba wziąć pod uwagę właśnie wskazaną zależność, tzn. poszerzając zakres odpowiedzialności musimy dać sędziom więcej wolności w sensie uprawnień do podejmowania decyzji również na polu organizacyjno-administracyjnym. Oczywiście ich działalność nie powinna być niekontrolowana, ale nadzór powinien być wykonywany w ramach kontroli judykacyjnej przez sądy wyższego szczebla, a od strony administracyjnej np. przez Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego. Z pewnością zaś kontrola taka nie powinna spoczywać w rękach organu administracji rządowej.
[hidepost=1]
Druga rzecz, na którą chciałem zwrócić uwagę, związana jest już bezpośrednio z przyszłą kodyfikacją ustrojową. Chodzi tu o potrzebę ograniczenia wpływu Ministerstwa Sprawiedliwości na funkcjonowanie sądów powszechnych. Jedną rzeczą jest to, na co zwrócił uwagę Pan Prezes Ereciński, czyli tworzenie i znoszenie sądów przez Ministra Sprawiedliwości. Jest to zagadnienie wymagające przedyskutowania, gdyż kwestia ta, która uchodzi szerszej uwadze, ma w praktyce ogromny wpływ na samodzielność i niezależność sądownictwa.
Innym zagadnieniem jest rola i znaczenie regulaminu sądowego. Czasami, dość przewrotnie wręcz, jest on określany mianem „KPC-bis”, tzn. aktu prawnego, który tylnymi drzwiami wprowadza postanowienia procesowe nieprzewidziane w ustawie. Jak podkreślił niedawno Sąd Najwyższy w uzasadnieniu uchwały z 13.10.2010 r.3, postanowienia te zdecydowanie wykraczają poza delegację ustawową z art. 41 PrUSP kształtując – w sposób niedopuszczalny – przebieg postępowania cywilnego. Okazuje się więc, że akt rangi podustawowej, jakim jest rozporządzenie, w niektórych sądach potrafi kształtować praktykę orzeczniczą lub wręcz prowadzić do zmiany zakresu obowiązywania przepisów kodeksowych. Dzisiaj trwają co prawda już prace nad zmianami w regulaminie sądowym, ale mówiąc o ewentualnej przyszłej kodyfikacji ustroju sądowego pozostaje pytanie o to, jaką rolę ma pełnić taki akt w przyszłości i czy zasadne byłoby jego utrzymanie. Uważam, że jeśli w ogóle uznać potrzebę istnienia takiego aktu, to jego znaczenie powinno być zdecydowanie ograniczone. Nie może być tak, że regulamin pełni funkcję często ważniejszą niż ustawa lub co najmniej jest drugą równorzędną „ustawą” procesową.
Odnosząc się jeszcze do poruszonego już wątku potrzeby rozważenia ewentualnego nadzoru administracyjnego Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego nad sądami powszechnymi, trzeba to uznać za kierunek prawidłowy. Mamy już pewne doświadczenie, że SN wykonuje z powodzeniem zbliżone funkcje. Mówię tu o uregulowaniu w obecnej ustawie sądownictwa dyscyplinarnego sędziów. Regulacja ta, w ramach której w I instancji orzekają sądy apelacyjne, a w II – Sąd Najwyższy, w pełni się sprawdziła. Wydaje się, że względem tego sądownictwa dyscyplinarnego, w porównaniu z sądownictwami dyscyplinarnymi innych zawodów prawniczych, jest najmniej zarzutów. Jest to, moim zdaniem, istotny argument za przekazaniem nadzoru administracyjnego nad sądownictwem powszechnym Sądowi Najwyższemu.
Jeśli chodzi o samą przyszłą kodyfikację ustrojową, to oczywiście akt taki nie musi być nazwany kodeksem, może również przyjąć formę szczególnej ustawy. Przygotowanie takiej ustawy niesie jednak ze sobą także zagrożenia, tak jak ostatnio chyba każda nowa istotna regulacja w Polsce. Powstaje bowiem obawa, że przy okazji nowej kodyfikacji ulegną zmianie przepisy sprawdzone, których w zasadzie jak dotąd nie kwestionowano. Warto bowiem pamiętać, że część przyjętych rozwiązań na gruncie obecnej ustawy się sprawdziła, jak choćby wspominane już sądownictwo dyscyplinarne. Trafne byłoby więc przeniesienie tych rozwiązań do nowej regulacji. Nie jest jednak pewne, czy w ramach procesu legislacyjnego nie doszłoby do dekompozycji przygotowanej przez środowiska ekspertów ustawy, gdyż wiele zawartych w niej kwestii mogłoby być na pewnym etapie procesu legislacyjnego uznane za zagadnienia wymagające całkiem nowatorskiej regulacji. Obecny kształt naszego procesu legislacyjnego sprawia, że uzyskany efekt końcowy mógłby być niezwykle odległy względem pierwotnych projektów i założeń.
Piotr Rylski – autor jest adiunktem na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego oraz członkiem Biura Studiów i Analiz Sądu Najwyższego.
1 Dz.U. Nr 98, poz. 1070 ze zm.; dalej jako: PrUSP.
2 Dz.U. Nr 233, poz. 1381.
3 III CZP 64/10, OSNC Nr 3/2011, poz. 26.
[/hidepost]