• Mowa prezesowa
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 2(16)/2014, dodano 29 sierpnia 2014.

Kajdany nasze ukochane

Maciej Strączyński
(inne teksty tego autora)

Jest takie niezbyt często cytowane powiedzenie, może awansowało już do rangi przysłowia: najgorsze niewolnictwo zaczyna się wtedy, gdy niewolnik polubi swoje kajdany. Wtedy staje się niewolnikiem nie tylko w sensie fizycznym, ale również mentalnym. Ma zniewolony umysł, jak to określał Czesław Miłosz w swoim słynnym, surowo zakazanym w komunistycznym PRL eseju. Nie wyobraża sobie życia na wolności. Zjawisko to jest znane i było analizowane psychologicznie. Gdy w XIX w.
w USA zniesiono niewolnictwo, wielu uwolnionych Murzynów (Afroamerykanami zostali dopiero ich potomkowie) pogubiło się kompletnie. Nie umieli zorganizować sobie życia, nie potrafili posługiwać się pieniędzmi, nie wiedzieli, że były właściciel nie będzie ich już karmił bez zapłaty, zapewniał dachu nad głową – byle jakiego, ale jednak. Stoczyli się na społeczne dno na całe pokolenia. Bo życie niewolnika jest prostsze niż człowieka wolnego.

Polubić można jednak różnego rodzaju kajdany. Jest taki rodzaj kajdan, do których przyzwyczajają się, a co gorsza, zaczynają je na swój sposób lubić, sędziowie,
i to liczni. Widzę to wokół siebie, słyszę w rozmowach z sędziami. Mówią mi, co robią, jak pracują, jak żyją. Warunki, w jakich pełnią służbę, stawiane im wymagania, są już dla nich naturalną sytuacją, niektórzy z nich zapominają albo wręcz nie wiedzą, że wykonywać władzę sądowniczą można i należy w inny sposób. Nie widzą na swoich rękach kajdan. A one są.

W ostatnich kilku latach ilość sędziów w Polsce nie zmieniła się. Obiektywnie rzecz biorąc, w stosunku do liczby ludności korpus sędziowski jest w naszym kraju wystarczająco liczny. Ale wpływ spraw rośnie jak szalony. Od czasu, gdy liczba sędziów przestała wzrastać, spraw jest już o 30% więcej. Oczywiście ten wzrost oznacza, że owe 30% spraw więcej muszą załatwić ci sami sędziowie. Nie dodano im asystentów, nie dodano nikogo do pomocy, bo nie ma pieniędzy. Zastosowano inne metody.

Sędziów potraktowano jak kopalniane koniki z „Ludzi bezdomnych” Stefana Żeromskiego: górnicy doczepiali każdemu koniowi o jeden wagonik za dużo, a potem prali konia batem, by pomimo to ciągnął. Kopalniany inżynier „surowo zabraniał” i udawał, że nic nie widzi. Bat wręczono ministrowi sprawiedliwości: nadzór administracyjny, oceny okresowe. Groźba negatywnej oceny oddziaływuje na sędziego, wymusza szybkie załatwianie numerków zamiast rzetelnego orzekania.
Dla dokonywania ocen zwiększono liczbę funkcyjnych, którzy mają skupiać się na pilnowaniu reszty. Działać ma zasada „dziel i rządź”. W niektórych okręgach zaczynają tworzyć się zamknięte grupy kadry nadzorującej. Liczba „szeregowych sędziów do roboty” spada, więc coraz więcej spraw przypada na każdego z nich. Tych, którzy nie nadążą, chlastać się będzie ocenami, straszyć postępowaniami dyscyplinarnymi za przewlekłości. Postępowania te już są nadużywane, co „Iustitia” dostrzega przy okazji swoich czynności, ale to osobny temat. Waga kajdan wzrasta.

Zapewne w nagrodę za wzrost obciążenia, odebrano sędziom wcześniejszy stan spoczynku i zmniejszono uposażenie za czas niezdolności do pracy. Sędzia chory
czy zdrowy ma pracować, nie korzystać ze zwolnień lekarskich, 100% uposażenia za czas choroby ma mieć tylko Prawdziwa Władza, czyli posłowie. Tymczasem
od dawna sędziowie znani są z tego, że ze zwolnień lekarskich nie korzystają, a jeśli nawet, to podczas choroby pracują. Kaszląc i kichając, spoceni i gorączkujący czytają akta, piszą uzasadnienia. Przychodzą na rozprawy zachrypnięci, z ręką czy nogą w gipsie: nie policzę już, ile razy zdarzało mi się siedzieć za stołem
z koleżankami i kolegami w takim stanie (sam z zasady bym tego nie zrobił, ale jestem w mniejszości). Gdy powiedziałem o tym na posiedzeniu komisji w Sejmie, jeden z posłów zarzucił mi kłamstwo, bo tak jego partii było wygodniej. A sam jest radcą prawnym, więc w sądzie bywał i niejedno widział.

Dla sędziów prowadzone sprawy są najważniejsze. Większość nie wyobraża sobie, że chory sędzia miałby zadbać o własne zdrowie, odzyskać formę i wtedy dopiero pracować. Kajdany dźwięczą. Tymczasem ważną życiową sprawę obywatela rozpoznawać ma sędzia w pełni sił, a nie chory, na tabletkach przeciwbólowych, skupiający się na tym, aby powstrzymać się od kaszlu podczas rozprawy. Bo taki sędzia nie jest zdolny do pracy, a tym samym do wydania prawidłowego orzeczenia. Nie powinien czytać akt ani pisać uzasadnień, bo źle przeczyta i źle napisze. Jeżeli jest na zwolnieniu do końca tygodnia, a w poniedziałek ma wokandę, to powinien dopiero w poniedziałek, zdolny do służby, przystąpić do zapoznawania się z aktami. Trudno, najwyżej część spraw się nie odbędzie, vis maior. Ale „jakże to tak można?” I sekretarki przywożą akta sędziom do domu, a ci je czytają godzinami na tzw. łożu boleści, żeby uratować poniedziałkową wokandę. Znaczna część prezesów czy przewodniczących wydziału zapałałaby świętym służbowym oburzeniem wobec sędziego, który by tego odmówił.

Nie mamy prawa do wypoczynku. Urlop na żądanie, prawo każdego pracownika, zdaniem połowy prezesów jest dla sędziów zakazany. Czemu? Bo mają wokandę.
To tak, jakby zabraniać lekarzowi urlopu na żądanie, bo ma pacjentów, a zawsze przecież ma. Ilość uzasadnień rośnie, pracy jest tyle, że nie sposób pisać na bieżąco.
Co więc sędzia robi? Bierze na pisanie uzasadnień urlop, niegdyś wypoczynkowy. Coraz więcej sędziów „wypoczywa” przy pisaniu uzasadnień i – co gorsza – przełożeni i oni sami już uznają to za normalne. Najlepiej obrazuje to cytat: „Czas pracy sędziego jest określony wymiarem jego zadań, co oznacza, że gdy zachodzi taka potrzeba, sędzia powinien wykonywać pracę również w dni wolne od pracy, a w każdym razie nie powinien korzystać z urlopów wypoczynkowych udzielanych przy okazji dni wolnych od pracy”. Tak napisał wysokiej rangi prezes do podległego sobie, niższego rangą prezesa na temat pewnej sędzi i polecił ją dyscyplinować. Sędzię zdyscyplinowano. 49 dni później zmarła w sądzie na wylew, a przyczyną zgonu był ponadprzeciętny stres wywołany czynnościami nadzorczymi.
Karoshi – japońska śmierć z przepracowania. Kajdany były za ciężkie i za ciasne. Kto następny?

Strona 1 z 212