- Mowa prezesowa
- Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 1(7)/2012, dodano 23 kwietnia 2012.
Między delegacją a nominacją
Teoria i praktyka bardzo często nie idą ze sobą w parze. Jednym z przykładów może być powoływanie sędziów na stanowiska w sądach okręgowych i apelacyjnych. Jeżeli spojrzeć w Prawo o ustroju sądów powszechnych1 (art. 57–64), zasady wyglądają bardzo rzetelnie. Każdy, kto spełnia ustawowe warunki, może zgłosić swoją kandydaturę. Rozpatrują ją: zgromadzenie właściwego sądu, Krajowa Rada Sądownictwa, wreszcie Prezydent Rzeczypospolitej powołuje wybranego kandydata. Każdy ma szansę.
W rzeczywistości o tym, kto zostanie awansowany do sądu okręgowego lub apelacyjnego, decyduje minister sprawiedliwości na wniosek prezesa właściwego sądu. Decyduje w trybie art. 77 § 1 pkt 1 PrUSP, delegując sędziego do sądu wyższego rzędu. To w obecnych realiach przesądza sprawę.
Według art. 55 § 3 PrUSP, miejsce służbowe sędziego wyznacza w akcie powołania Prezydent, a zmiana tego miejsca może nastąpić tylko w trybie art. 75 PrUSP, dość sztywno określającego zasady przenoszenia sędziów. Co z tego, skoro art. 77 PrUSP pozwala ministrowi sprawiedliwości w dowolny sposób zmieniać decyzje najwyższego ponoć przedstawiciela Rzeczypospolitej. Minister zmienia je bez jakiejkolwiek kontroli, w ramach „władzy dyskrecjonalnej” (czyli bez ujawniania uzasadnienia) i bez jakichkolwiek ograniczeń, jako że ma prawo delegować sędziego nawet dożywotnio. Teoretycznie minister mógłby delegować wszystkich sędziów w Polsce jednocześnie. To samo w sobie jest groźne, bo wyjątek nie powinien móc stać się regułą.
Dyskusje nad tym problemem trwają od dawna. W 2008 r. na Zebraniu Delegatów „Iustitii” gościł ówczesny Przewodniczący KRS Stanisław Dąbrowski. Delegaci wyrażali wątpliwości co do tego, czy delegowanie sędziów przez ministra jest w świetle konstytucyjnego trójpodziału władz prawidłowe. Sędzia Dąbrowski nie ukrywał, że wątpliwości te miał również ówczesny skład Rady. Wyrażał pogląd, że delegowanie przez Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego byłoby mniej kontrowersyjne, zwłaszcza w zestawieniu z art. 13 ust. 1 ustawy z 25.7.2002 r. – Prawo o ustroju sądów administracyjnych2, który prawo do delegowania sędziów tych sądów składa wyłącznie w ręce Prezesa NSA. Sędziów sądów powszechnych deleguje zaś przedstawiciel władzy wykonawczej. Sędzia Dąbrowski nie wiedział jeszcze wtedy, że za dwa i pół roku sam zostanie Pierwszym Prezesem.
Wiosną 2009 r. ogłoszono pierwszy projekt zmiany PrUSP – tej, która została uchwalona latem 2011 r.3. W projekcie tym możliwość delegacji sędziego przez ministra do sądu wyższego rzędu (czyli owej najważniejszej, „awansowej”) była zniesiona. Sędziowie pytani o tę zmianę mieli poglądy rozbieżne. Podczas ankiety z czerwca 2009 r. 28% sędziów było za zniesieniem delegacji, 35% opowiedziało się za tym, aby delegować sędziego mogła KRS, 11% chciało nadać to prawo Pierwszemu Prezesowi SN, a 26% uznało, że należy pozostawić je w rękach ministra. Zdecydowana większość więc uznała, że przedstawiciel władzy wykonawczej nie powinien delegować sędziów.
Skład Krajowej Rady Sądownictwa zmienił się i problem „na górze” jakby przycichł. Za to „na dole” zaczął być coraz bardziej widoczny, zwłaszcza, gdy zmieniła się praktyka powoływania sędziów. O stanowiska w sądach rejonowych ubiegają się obecnie nie asesorzy kandydujący na „własny etat”, lecz głównie referendarze i asystenci, z rzadka prawnicy z innych zawodów. Gdy niegdyś o stanowiska w SR ubiegali się asesorzy, a o stanowiska w SO i SA – sędziowie delegowani, różnica była niewielka. Jednych i drugich powoływał lub delegował minister, a później była ocena kandydata i nominacja. Ale gdy zniesiono asesurę, sędziowie dostrzegli, jak duża jest różnica pomiędzy powoływaniem sędziów sądów rejonowych a tych wyższego rzędu, jak wielką rolę w awansowaniu sędziów na wyższe stanowiska odgrywa minister.