• Ważne pytania
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 3(29)/2017, dodano 6 stycznia 2018.

Nie możemy udawać, że się nic nie stało

wywiad z SSO w Krakowie Waldemarem Żurkiem, członkiem Krajowej Rady Sądownictwa

Pytania zostały przesłane przed 30.10.2017 r., kiedy to Krajowa Rada Sądownictwa postanowiła zgłosić sprzeciw wobec asesorów sądowych z listy przesłanej przez Ministra Sprawiedliwości. Pytania opracowała Edyta Bronowicka1.

Edyta Bronowicka: Chyba obecnie jesteśmy świadkami tego, że Krajowa Rada Sądownictwa w kształcie nam znanym odchodzi do przeszłości. Jak Pana zdaniem wyglądać będzie przyszłość KRS? Czy wybór członków Rady przez polityków na warunkach proponowanych przez Prezydenta daje szansę, by Rada realizowała swoje konstytucyjne zadania?
[hidepost]

Waldemar Żurek: Przede wszystkim nie możemy się godzić z faktem łamania w oczywisty sposób Konstytucji przez polityków i nie możemy udawać, że się nic nie stało. Młyny sprawiedliwości mielą powoli, także te europejskie i nawet, jeśli za kilka lat okaże się, że to my mieliśmy rację, to nie znaczy, że teraz możemy tylko czekać z założonymi rękami. Nowy twór, który powstanie jako tzw. Rada Sądownictwa to nie będzie organ konstytucyjny, bo u jego poczęcia będzie leżał grzech pierworodny polegający na niezgodności z Konstytucją RP. Coś, co nie jest organem konstytucyjnym, nie może realizować zadań konstytucyjnych. Mam nadzieję, że to będzie czas Forum Współpracy Sędziów, które powinno czuwać nad sędziowską niezawisłością przy pomocy stowarzyszeń sędziowskich. Nie ma mowy, aby niekonstytucyjny organ mógł realizować konstytucyjne zadania. Dla mnie, dubler nie stanie się sędzią przez to, że ubierze się w togę. Podobnie pseudo-rada nie stanie się Krajową Radą Sądownictwa. Wszyscy wiemy, że w tej chwili nie ma możliwości zbadania konstytucyjności takich rozwiązań, więc politykom wydaje się, że mogą robić wszystko. Wierzę, że nie tylko historia ich z tego rozliczy.

E.B.: Czy dotychczasowe rozwiązania w przedmiocie wyboru członków Rady były właściwe? W szczególności, jak Pan ocenia zarzuty, że wybory te nie miały charakteru ­demokratycznego?

W.Ż.: Oczywiście stworzenie kiedyś dwustopniowych wyborów pośrednich, najpierw delegatów, a potem członków Krajowej Rady Sądownictwa było zapewne podyktowane względami praktycznymi. Logistycznie trudno jest jednocześnie przeprowadzić głosowanie wśród ponad 10 tys. osób, a pamiętajmy, że gdy powstawała ta procedura, nie istniały jeszcze rozwinięte systemy informatyczne, które by rozwiązywały jakoś ten problem. Poza tym trudno założyć, że sędzia z Suwałk będzie świetnie znał kandydata z Krosna i odwrotnie. Potrzebna byłaby jakaś kampania wyborcza. Musimy też pamiętać, że w Radzie powinien się znaleźć przedstawiciel każdego rodzaju sądu. Tego wymaga Konstytucja. Z perspektywy mojej drugiej kadencji w Radzie uważam, że lepiej byłoby znaleźć rozwiązanie, że każda apelacja wybiera swojego silnego lidera. Jeśli apelacji jest więcej niż miejsc, to możliwa byłaby swego rodzaju rotacja. Technicznie to się da zrobić. Wtedy żadna apelacja nie miałaby np. poczucia, że jej przedstawiciel od lat nie zasiada w Radzie. Oczywiście rozumiem też postulaty sędziów rejonowych, których jest najwięcej, że mają zbyt mało kandydatów, ale według mnie, jeśli w Krajowej Radzie Sądownictwa będą sami silni liderzy środowiska sędziowskiego, którzy świetnie wiedzą, jak wygląda praca w rejonie i jakie tam są problemy, to nikogo nie będzie interesowało, czy sędzia ma przed nazwiskiem SO, SA czy SR. Ważne, aby był sprawdzonym sędziowskim liderem i dobrze wywiązywał się z zadań w KRS, aby nie dał się „kupić” awansem, stanowiskiem czy dodatkiem.

W Stanach Zjednoczonych wybory na prezydenta są pośrednie i nikt nie próbuje ich podważać i kwestionować ich demokratyczności. Mogę powiedzieć, jak było w Krakowie, gdy startowałem do Rady. Przy pierwszym podejściu, a trzeba przypomnieć, że wtedy przegrałem, zabrakło mi dosłownie kilku głosów. Przy drugim, było już znacznie lepiej, ale wcześniej w moim sądzie odbyły się swego rodzaju pra-wybory. Na zgromadzeniu przedstawiono dwóch kandydatów: mnie i kolegę. Naszym zadaniem było jak najlepiej przedstawić nasz program pracy w Radzie, jak to sobie wyobrażamy. Później było głosowanie, które wygrałem. Mimo to kontrkandydat, który był także delegatem, zgłosił swoją kandydaturę do KRS. Ale jak widać, jego program nie przekonał Zgromadzenia. Czyli pełna demokracja. Oczywiście znam zarzuty, że sądy porozumiewają się między sobą. Państwo sami wiecie, że w „Iustitii” też są wybory. Kandydaci do zarządu mają różne wizje, a wygrywają ci, którzy zbiorą odpowiednią większość. Takimi wyborami nie da się sterować, ale można przekonywać i agitować, to zapewne robi się w wielu organach, gdzie są wybory. To normalne prawa demokracji. Przekonują mnie o tym dwa przykłady. Pamiętam, że po śmierci, w trakcie kadencji, członka Rady, który był sędzią ze Szczecina, w kuluarach mówiło się, że jego następca będzie również ze Szczecina. Jednak w trakcie wyborów okazało się, że jest lepszy kandydat i to on wygrał. Pamiętam także sytuację z Warszawy, która zawsze chciała mieć swojego kandydata, bo sędziego wojskowego, który jednocześnie orzekał w sądzie okręgowym nie do końca wszyscy uważali za „warszawskiego”. Przed wyborami zgodnie twierdzono, że taka duża apelacja powinna mieć swojego przedstawiciela w Radzie. Jednak w trakcie prezentowania przez kandydatów swoich programów okazało się, że sędzia warszawski wypadł fatalnie. Zgromadzenie oceniło go surowo i przegrał wybory, choć wcześniej uchodził za faworyta. Więc jak słyszę w tzw. kuluarach z ust Ministra Sprawiedliwości: „spółdzielnia”, to myślę tak: jak my to demokracja, a jak oni to „spółdzielnia”.
[/hidepost]