• Ważne pytania
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 3(29)/2017, dodano 6 stycznia 2018.

Nie możemy udawać, że się nic nie stało

wywiad z SSO w Krakowie Waldemarem Żurkiem, członkiem Krajowej Rady Sądownictwa

[hidepost]
E.B.: Część środowiska sędziowskiego od lat zgłasza zastrzeżenia do działalności Rady, w szczególności co do jej stanowisk związanych m.in. ze śmiercią Pani sędzi z Poznania, z protestami z lat 2008–2009. Czy Pana zdaniem Rada należycie realizowała obowiązek stania na straży niezawisłości sędziów i niezależności sądów?

W.Ż.: Pomimo że jestem rzecznikiem Rady, mogę odpowiadać tylko za siebie. Rada to zespół sędziów z różnych sądów, o różnych charakterach i temperamentach, ale także czynnych polityków. To powoduje, że często zapadają decyzje trudne do zaakceptowania przez wszystkich członków. Oczywiście tego nie widać, ale spory na posiedzeniach plenarnych miewają bardzo wysoką temperaturę, bliską wrzenia. Zdarzały się sytuacje, gdy ktoś ostentacyjnie wychodził z sali obrad pokazując swoją dezaprobatę dla decyzji, która właśnie została podjęta. To jest niestety wada organu kolegialnego, który na dodatek składa się z polityków i sędziów, a więc ludzi o zupełnie innym sposobie myślenia i działania. Warto też uderzyć się we własne piersi. Chyba największym błędem Rady, a ten sam zarzut stawiałem Trybunałowi Konstytucyjnemu, kiedy jeszcze normalnie funkcjonował, było niedostrzeganie nadciągającej burzy politycznej, której skutki mogą być katastrofalne, czyli zniesienie niezależnego sądownictwa. Pamiętam jak chciałem przeorganizować system kontaktów z mediami i stworzyć struktury na wzór piramidy, z rzecznikiem sądów, który koordynowałby pracę rzeczników sądów apelacyjnych i okręgowych oraz zespoły medialne sędziów. Takie rozwiązania znakomicie sprawdziły się w Policji. Niestety piramida nie powstała. Jedyne co się udało, to przeszkolić rzeczników sądów i niektórych prezesów, wydać „Sądowe ABC” dla dziennikarzy i „Zbiór dobrych praktyk” dla sędziów. Bolało mnie, gdy po cichu tłumiono mój zapał argumentami, że nowy system może być odebrany jako realizacja moich osobistych ambicji. Jak wchodziłem do Rady byłem jej najmłodszym członkiem, ale z relatywnie silnym mandatem środowiska. Byłem już wtedy znanym działaczem „Iustitii”. To pozwalało mi na dosyć aktywne działanie, ale nie ukrywam, że były takie decyzje Rady, z którymi całkowicie się nie zgadzałem. To jest jednak także pewna nauka pokory i poznania sposobów pracy w zespole, co dla sędziego, który nigdy nie orzekał w składach ławniczych w I instancji, jest pewnym wyzwaniem. Jednak największym wyzwaniem było dla mnie, jako rzecznika prasowego, przedstawianie stanowiska Rady, z którym nie zawsze do końca się zgadzałem. Na szczęście nie było to częste. Miałem też przykre doświadczenia, kiedy niby w żartach nazywano mnie „związkowcem”, a dotyczyło to sytuacji, kiedy uważałem, że władzę sądowniczą trzeba wzmacniać. Zatem odpowiadając na ostatnią część pytania mogę powiedzieć – bywało różnie. Jednak dzisiaj z perspektywy tego, co dzieje się dookoła stwierdzam, że Rada, w tym bardzo trudnym dla nas czasie, chyba zdaje egzamin. Są w niej też ludzie, których bardzo polubiłem, nawet gdy czasem potwornie się spieraliśmy.

E.B.: W niektórych okręgach na jedno stanowisko sędziowskie do Sądu Okręgowego zgłasza się tylko jeden kandydat. Tak jest od lat. Jakie Pana zdaniem są przyczyny tego zjawiska?

W.Ż.: Takie sytuacje niestety się zdarzają. Na szczęście nie są powszechne. Powiem więcej, znam przypadki, gdy pojawiały się etaty, ale z danego sądu nikt się nie zgłaszał. Kiedyś po takiej sytuacji nie wytrzymałem i zadzwoniłem do znajomego sędziego i zapytałem, o co chodzi. Jego odpowiedź sprawiła, że opadły mi ręce. Usłyszałem, że jak nie ma zielonego światła, to nikt nie startuje. Jestem sędzią sądu w Krakowie i nie wyobrażam sobie sytuacji, kiedy sędzia, który spełnia warunki, czeka na jakieś zielone światło. Po prostu, jak chce, to się zgłasza. Zawsze jest duża liczba chętnych na każde miejsce. Tutaj widzę pole do działania dla Stowarzyszenia „Iustitia”, trzeba monitorować sądy, w których nikt się nie zgłasza i organizować spotkania z sędziami. Brak zgłoszeń to sygnał, że coś nie jest w porządku. Były też przypadki sądów rejonowych, nazwijmy je „mniejszych”, do których sędziowie nie chcieli się zgłaszać. Słyszałem to na wysłuchaniach. Młodzi ludzie nie chcieli zmieniać swojego życia i rozpoczynać nowego etapu w jakichś małych miejscowościach. Dzisiaj młodzi ludzie czasem kalkulują. Gdy ja startowałem, to w momencie kiedy ktoś chciał zostać sędzią, podporządkowywał temu celowi całe swoje życie. Teraz jest trochę inaczej.

E.B.: Stał się Pan ofiarą bezprecedensowego hejtu w Internecie. Ten problem dotyczy też innych sędziów, którym przyszło zająć stanowisko w medialnej sprawie. Jak Pana zdaniem sędziowie dotknięci hejtem powinni nań reagować?

W.Ż.: Gdybym wiedział, że żyję w normalnym państwie to pewnie uruchamiałbym procedury pozwalające ścigać hejterów. Jednak teraz mam wrażenie, że niektórym chodzi raczej o to, bym miał kilkadziesiąt spraw w różnych prokuraturach i bym, po zejściu z sali rozpraw, szedł do prokuratury zeznawać w sprawach innych niż swoje. Prokuratura Okręgowa uruchomiła postępowanie, które niby ma mnie chronić, ale jego cel, według mnie, jest zupełnie inny. Dlatego odradzam wszystkim sędziom uruchamianie takich spraw, bo być może przeciwnikom niezawisłych sędziów chodzi o to, by oderwać nas od pracy i działania. Nawet jak taka sprawa trafi do sądu i sędzia usłyszy korzystny dla siebie wyrok, to znów pojawi się zarzut, że swoi bronią swoich. Trzeba jednak w Internecie publikować prawdę, prostować kłamstwa, ale nie wchodzić w potyczki z partyjnymi trollami, których jedynym celem jest opluć i wyprowadzić z równowagi, spowodować, że sędzia straci zimną krew i powie o jedno słowo za dużo. Musimy mieć grubą skórę i silne nerwy. Takie czasy.
[/hidepost]