• Ważne pytania
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 3(33)/2018, dodano 16 stycznia 2019.

Niektórzy mówią o nich kamikadze

Tomasz Zawiślak
(inne teksty tego autora)

Oni sami raczej tak o sobie nie myślą. Nie traktują swojej akcji jako samobójczej misji, mającej na celu zadanie jak największych strat nieprzyjacielowi. To osoby, które odpowiedziały na apel Zarządu SSP „Iustitia” z 22.7.2018 r. w sprawie kandydowania na stanowiska sędziów SN. Wskazano tam, że ogłoszone konkursy są nieważne, a Stowarzyszenie będzie wspierać tych kandydatów, którzy odwołają się do NSA, kwestionując ważność trybu konkursowego. Do Izby Dyscyplinarnej zgłosili się: dr hab. prof. UŚ Jacek Barcik, SSR w Bełchatowie Sławomir Forenc i SWSA w Warszawie Arkadiusz Tomczak. Do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych: SWSA w Warszawie Piotr Borowiecki i SSR dla Warszawy Pragi-Południe Rafał Zawalski. Do Izby Karnej: SSO w Warszawie Piotr Gąciarek oraz SSR dla Warszawy-Woli Rafał Skrzecz. Poniżej publikujemy wywiady z trzema z nich. Wszyscy zasługują na szacunek i uznanie, ponieważ dzięki ich determinacji doszło do wydania postanowień Naczelnego Sądu Administracyjnego o wstrzymaniu wykonania uchwał KRS.
[hidepost]

Z prof. Jackiem Barcikiem, SSO Piotrem Gąciarkiem i SWSA Arkadiuszem Tomczakiem rozmawia Tomasz Zawiślak*.

TSUE może skutecznie bronić niezależności polskiego sądownictwa dopóty, dopóki Polacy będą masowo opowiadać się za uczestnictwem w UE

Rozmowa z prof. Jackiem Barcikiem**

Tomasz Zawiślak: W sierpniu 2018 r. ukazało się Pana oświadczenie: „Dlaczego kandyduję do Sądu Najwyższego i dlaczego nie zostanę sędzią SN”1. Co Pana skłoniło do jego opublikowania? Co Pan chciał w ten sposób osiągnąć?
prof. Jacek Barcik
Jacek Barcik: Należę do pokolenia, które kształtował przełom związany z Okrągłym Stołem kończącym smutny okres zastoju po dekadzie stanu wojennego. Mieliśmy wielkie szczęście obserwować, jak na naszych oczach, czasami z trudem, przez ćwierć wieku rodziły się i rozwijały standardy państwa prawnego. To był przedmiot dumy. Tym bardziej boli obserwacja, jak systematycznie od 3 lat standardy te są dewastowane, a Polska cofa się w rozwoju. Na to nie ma zgody. Nie ma zgody na zawłaszczanie trzeciej władzy przez polityków. Stąd moja decyzja o kandydowaniu do Sądu Najwyższego. Ponieważ ogłoszenie o konkursie na sędziego SN było prawnie nieważne (brak kontrasygnaty premiera pod ogłoszeniem), postępowanie prowadzone zaś przed upolitycznioną karykaturą Krajowej Rady Sądownictwa, stąd zawsze podkreślałem, że każdy uczciwy człowiek i prawnik powinien trzymać się z dala od tego konkursu. Decyzja o kandydowaniu w nielegalnym konkursie, po to by wykazać jego nielegalność, nie była łatwa. Uważałem, że kandydowanie w tej sytuacji ma sens tylko w przypadku złożenia odwołania od uchwały KRS do Naczelnego Sądu Administracyjnego. I że jestem winien wyjaśnienie wszystkim zainteresowanym, dlaczego podejmuję się roli, którą media określiły mianem „kamikadze”. Taki był motyw mojego sierpniowego oświadczenia. Teraz mogę już potwierdzić, że zrealizowałem swoją zapowiedź, gdyż moje odwołanie od uchwały KRS zostało złożone do NSA.

T.Z.: Jak z punktu widzenia kogoś, kto był na misji w Afganistanie, wyglądało spotkanie twarzą w twarz z członkami organu, który obecnie pełni funkcje KRS? Bułka z masłem, czy jednak było to jakieś przeżycie?

J.B.: Afganistan, w którym służyłem jako radca prawny Polskiego Kontyngentu Wojskowego to był asymetryczny konflikt zbrojny, w którym stres związany z okolicznościami zewnętrznymi potęgowała konieczność stosowania prawa polskiego w całkowicie innych, nieadekwatnych realiach. Wyjazd do Afganistanu był jednak moją świadomą decyzją, do której nikt mnie nie zmuszał. Podobnie jak do kandydowania do SN. I to jedyne podobieństwo obu sytuacji. Reszta jest kompletnie odmienna, i chyba pod pewnymi względami była łatwiejsza w Afganistanie. Tam człowiek jechał jako wysłannik państwa, mający jego wsparcie i otoczony kolegami, o których wiedział, że może na nich polegać w trudnych sytuacjach. Wróg był wprawdzie niedookreślony i ukryty, ale zewnętrzny. Zupełnie inaczej niż w przypadku kandydowania do SN – tu występuje się przeciwko państwu rozumianemu jako bezprawny aparat opresji, a w interesie społecznym. Takie przynajmniej były moje intencje. W konsekwencji aparat tego państwa jest obojętny lub wrogi. Środowisko prawnicze jest jednoznacznie krytyczne (i słusznie) wobec czyjegokolwiek kandydowania, a zatem człowiek jest sam ze swoją decyzją, której motywów nie każdy może przecież podzielać. Jest się bardziej samotnym niż w Afganistanie. Przesłuchanie w KRS w ramach nielegalnego konkursu, przed organem złożonym z osób, które, co dotarło do mnie jednak w pełni dopiero po przesłuchaniu, są synonimem oportunizmu, dodatkowo zwiększało dyskomfort psychiczny. W małej salce o numerze P-5 w siedzibie KRS na ul. Rakowieckiej 30 zostałem posadzony tuż obok, siedzącego z lewej strony, posła – prokuratora S. Piotrowicza, symbolu demontażu państwa prawa. Z trudnością powstrzymywałem emocje, by w jego beznamiętną twarz wyrzucić wszystko, co o nim sądzę jako o człowieku i prawniku. Podjąłem próbę ujawnienia przebiegu przesłuchania, co spowodowało ok. 10-minutową przerwę w posiedzeniu zespołu KRS. Z tego przesłuchania żałuję jednego, że wzgląd na obecnych w składzie zespołu sędziów, spowodował, że nie uzmysłowiłem im w ostrzejszej formie jak barbarzyńsko niszczą niezależność, będącą podstawą zawodu. Teraz tak właśnie bym uczynił. Dlatego też z radością i dumą przeczytałem, że dzień lub dwa później, w trakcie swojego przesłuchania pięknie uczynił to sędzia Piotr Gąciarek.
[/hidepost]