- Prawo ustrojowe
- Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 2(16)/2014, dodano 29 sierpnia 2014.
Po reformie Gowina, czyli mała sądowa apokalipsa
[hidepost]
Zapoznawaliśmy się z tymi pomysłami skonfundowani. Pominąwszy kwestie aksjologiczno-prawne, wyłaniał się istotny problem, w jaki sposób owo sanowanie z mocą wsteczną miałoby odbyć się w stosunku do sędziów, którzy złożyli odwołania do Sądu Najwyższego. Gdyby minister sprawiedliwości wydał nowe decyzje z mocą wsteczną od 1.1.2013 r. sanowałby jedynie, choć i to nie było pewne, tylko te decyzje, których nie zaskarżono. Z pewnością nie nastąpiłoby uzdrowienie decyzji, od których sędziowie skierowali odwołania do Sądu Najwyższego. Chyba, że stwierdzono by, a takie poglądy wśród sędziów się pojawiały, że minister nie wydał żadnej decyzji, bo ta, którą nam doręczono, wydana została przez podsekretarza stanu, a więc w istocie nie jest decyzją, lecz jakimś oświadczeniem woli podsekretarza i ma ono tylko taką wartość, jaką ma papier, na którym ją napisano.
3) Stanowisko Ministerstwa Sprawiedliwości
Problem zniknął z naszych rozważań dość szybko po tym, jak nowy Minister Sprawiedliwości Marek Biernacki oświadczył, że żadnych nowych decyzji nie wyda. Oświadczeniu temu towarzyszyły jakże buńczuczne i aroganckie wypowiedzi pod adresem Sądu Najwyższego, który „ośmielił się” zakwestionować nieomylność Ministra Sprawiedliwości. Samego siebie przeszedł Wiceminister Michał Królikowski, który stwierdził9, że Sąd Najwyższy za swoje orzeczenia powinien ponieść odpowiedzialność przed społeczeństwem (!) Taka postawa urzędników Ministerstwa Sprawiedliwości nie była dla nas zaskoczeniem. Należało się wręcz spodziewać, że poziom niepokoju w tym resorcie gwałtownie się zwiększył i ministerstwo wszelkimi dostępnymi metodami będzie dążyło do zdeprecjonowania znaczenia uchwały SN (7) z 17.7.2013 r. Jedną z takich metod było udawanie przez ministra i jego urzędników, że nie dostrzega się kardynalnej różnicy, na którą wskazał precyzyjnie
i klarownie Sąd Najwyższy, pomiędzy przeniesieniem sędziego na nowe miejsce służbowe a jego delegowaniem do innego sądu i powoływanie się na rzekomo utrwaloną linię orzecznictwa, którą teraz SN rzekomo zmienił. Dla każdego sędziego, ba, dla każdego prawnika, nawet tego niezadomowionego w zagadnieniach ustrojowych, było oczywiste, że są to dwie różne instytucje i wywołują zupełnie inne skutki.
Sytuacja bez precedensu
Rozpoczął się dla nas niespokojny czas pełen pytań o to, co będzie dalej, czy i kiedy powrócimy do orzekania. Kto i w jaki sposób, w jakim trybie rozwiąże tę sytuację? Sąd Najwyższy, Krajowa Rada Sadownictwa, Minister Sprawiedliwości, a może Trybunał Konstytucyjny? Sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, nie miała precedensu
w historii, a ustawodawca jej nie przewidział. Codziennie spotykaliśmy się w sądzie i żywo dyskutowaliśmy, rozważaliśmy wszelkie możliwe scenariusze, szanse
i zagrożenia, niczym ludzie, którzy mimowolnie zostali wplątani w rozgrywkę, w której nigdy nie chcieli uczestniczyć. Nagle musieliśmy stanąć na wysokości zadania
i odpowiedzieć sobie na pytanie, co w służbie sędziego jest najważniejsze: swoisty, ale moralnie wątpliwy pragmatyzm, wyrażający się w takiej umiejętności interpretacji przepisów i sytuacji, by zapewnić ciągłość orzekania, czy wierność wartościom takim jak praworządność i niezawisłość. Okazało się nagle, że to nie slogany, nie odległe formuły prawne znajdujące się w rocie przysięgi, tylko namacalna rzeczywistość.
Po jakimś czasie pojawiła się frustracja i niepewność. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że sytuacja, w której się znaleźliśmy, nie może trwać wiecznie, ani nawet zbyt długo, bo jej skutki będą coraz bardziej destrukcyjne. Jednocześnie jednak wiedzieliśmy, że nie możemy zmienić decyzji o powstrzymaniu się od orzekania, choćby sam minister sprawiedliwości próbował na nas wywierać presję. Lecz minister bezpośrednio, ani za pośrednictwem podległych urzędników, presji nie wywierał. Usiłował wprawdzie oddziaływać na Krajową Radę Sądownictwa, wnosząc by Rada zajęła stanowisko zgodne z jego oczekiwaniami. Rada tym razem się nie ugięła
i stwierdziła, że decyzja o tym, by orzekać lub powstrzymać się od orzekania, leży w sferze sędziowskiej niezawisłości10.
Paradoksalnie nie minister stanowił dla nas w tym momencie problem, bo przecież jego pogląd, choć całkowicie błędny, był czytelny, jednoznaczny i przewidywalny, znaliśmy go właściwie zanim go sformułował. Problemem był natomiast brak jednolitości poglądów wśród samych sędziów. Część sędziów przeniesionych przez podsekretarzy stanu uznała, że uchwała SN (7) z 17.7.2013 r. nie stanowi dla nich przeszkody do orzekania. Mieli do tego pełne prawo, lecz jednocześnie dziwić nie mogło oczekiwanie od nich wskazania, czym się kierowali, jakimi argumentami, jakim tokiem myślenia. Czy to, co orzekł i uzasadnił SN w przywoływanej po wielokroć uchwale, jest dla nich przekonywujące, czy nie, czy z wywodem SN się zgadzają, a jeśli nie – i to mnie interesowało najbardziej – jakie przeciwstawiają mu argumenty polemiczne. Nigdy jednak tych argumentów polemicznych nie usłyszałem. Nigdy nie dowiedziałem się, z jakich to powodów podjęli decyzje, że nie wstrzymują czynności orzeczniczych. Z perspektywy czasu, późniejszej uchwały pełnego składu SN z 28.1.2014 r.11, mieli rację. Nie była to wszakże racja merytoryczna, lecz pragmatyczna.
[/hidepost]