- Prawo ustrojowe
- Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 2(16)/2014, dodano 29 sierpnia 2014.
Po reformie Gowina, czyli mała sądowa apokalipsa
[hidepost]
Chciałbym nie mieć żadnych wątpliwości, że Sąd Najwyższy miał rację sięgając po konstrukcję wykładni podzielonej w czasie i podjął słuszną decyzję w oparciu
o przesłanki prawne, nie zagłębiając się w meandry świata polityki. Ja jednak zadaję sobie nieustannie pytanie, czy działalność funkcjonariuszy władzy wykonawczej wywołująca destrukcyjne następstwa dla społeczeństwa i państwa powinna pozostawać bez jakiejkolwiek odpowiedzialności. Czy najwyższa instancja sądowa
w obliczu wskazanych w uzasadnieniu uchwały drastycznych naruszeń prawa, jakich się dopuszczono przy znoszeniu sądów i przenoszeniu sędziów, nie powinna stanąć bezkompromisowo po stronie prawa i wywołać „trzęsienie ziemi”, które w ostatecznym rozrachunku przyniosłoby oczyszczające skutki?
Być może ten punkt widzenia jest zbyt subiektywny i nie uwzględnia szerszej perspektywy. Nie sposób przecenić znaczenia wartości takich jak ład społeczny, stabilność obrotu prawnego i zaufanie obywateli do państwa. Z drugiej strony, należy zadać pytanie, czy jest korzystne dla społeczeństwa i dla poczucia praworządności, aby z organów władzy politycznej zdejmować całkowicie odpowiedzialność, czy w ten sposób władza sądownicza nie wzmacnia u obywateli przekonania, że cokolwiek zrobi minister, rząd lub parlament, zawsze może liczyć na to, że sądy dokonają takiej wykładni norm prawnych, by wprowadzone rozwiązanie, choć wadliwe i sprzeczne z prawem, okazało się tych defektów pozbawione lub mogło funkcjonować w systemie prawnym w imię takich zasad, jak
np. stabilność finansów publicznych, na którą to zasadę jakże często powołuje się Trybunał Konstytucyjny.
Dla tych sędziów ze zniesionych sądów, którzy wstrzymali się od orzekania, najważniejsze było, że Sąd Najwyższy uznał, iż mieli prawo podjąć taką decyzję, stwierdzając, że do chwili podjęcia uchwały i nadania jej prospektywnego skutku sędziowie sądów powszechnych – kierując się swoją wiedzą, wskazaniami sumienia oraz treścią uchwały SN (7) z 17.7.2013 r. – mieli prawo wstrzymać się od orzekania ze względu na ryzyko wystąpienia nieważności postępowania (art. 379 pkt 4 KPC) albo bezwzględnej przyczyny odwoławczej (art. 439 § 1 pkt 1 KPK i art. 104 § 1 pkt 1 KPW).
To nie koniec tej historii
Lecz to nie koniec tej historii. Wyłaniają się jej nowe wątki.
Sąd Najwyższy rozstrzygnął bowiem kwestię związaną z decyzjami wydanymi i podpisanymi przez urzędników Ministerstwa Sprawiedliwości. Wrócić należy jednak do uchwały SN (7) z 17.7.2013 r. i jeszcze raz dokładnie wczytać się w jej tezę, w której wskazano, że decyzja o przeniesieniu sędziego na nowe miejsce służbowe tylko wtedy jest skuteczna, gdy jest zgodna z prawem, a w szczególności gdy została wydana we właściwym trybie i podpisana przez uprawniony podmiot. Nie jest to zatem zamknięty katalog przyczyn, dla których decyzja może być niezgodna z prawem, a zatem pozbawiona skuteczności i wykonalności. Na wstępie niniejszego artykułu zaakcentowałem kwestię właściwej podstawy prawnej wydania decyzji. Jeśli więc decyzja została oparta m.in. na przepisach nieobowiązującego w dacie jej wydania rozporządzenia znoszącego sądy, nie może oznaczać to nic innego, jak bezwzględną jej nieważność. Jeśli tryb wydawania decyzji przewidywał możliwość wskazania przez sędziego przed jej wydaniem miejsca służbowego, do którego chciałby zostać przeniesiony, a sędziemu nie dano takiej możliwości, nie wezwano go do wskazania wybranego przez siebie miejsca służbowego pod określonym rygorem, to taka decyzja jest sprzeczna z prawem. Pojawia się na nowo pytanie, czy wobec tego w dalszym ciągu nie istnieją przesłanki do powstrzymywania się od orzekania? A jeśli nie istnieją, to jak należy rozumieć zawartą w tezie uchwały SN (7)
z 17.7.2013 r. dyrektywę zgodności z prawem decyzji jako warunku jej skuteczności i wykonalności? Jako ograniczoną wyłącznie do osoby uprawnionej do wydania
i podpisania decyzji? Wszak to każdy sędzia będący adresatem decyzji władny jest indywidualnie ocenić, czy decyzja jest zgodna z prawem, czy nie. Tak orzekł Sąd Najwyższy w uchwale z 17.7.2013 r. Przecież nie mogło chodzić o to, by sędziowie powstrzymujący się od orzekania nie mnożyli już więcej problemów, nie dzielili włosa na czworo i jak najszybciej powrócili do pracy, do półek pełnych akt, zaczęli wyznaczać rozprawy, wydawać wyroki i przestali się zastanawiać nad sprawami, które przekraczają ich kompetencję. Przecież nie mogło o to chodzić…
Nie mogę pominąć jeszcze jednego, najważniejszego wątku, który w moim przekonaniu tylko pozornie został zamknięty. Jak już wskazałem, w uchwale z 17.7.2013 r. Sąd Najwyższy rozdzielił dotychczas monolityczną skałę, na której wspiera się gmach wszystkich procedur, czyli prawomocność i wykonalność orzeczenia. Uznał, że decyzja o przeniesieniu sędziego na inne miejsce służbowe jest skuteczna z chwilą doręczenia jej sędziemu, nie zaś z chwilą prawomocności. Lecz wywód SN w tej materii nie pozostawia wątpliwości, że taka wykładnia miała charakter absolutnie nadzwyczajny, mający na celu ocalenie orzeczeń zapadłych po wydaniu decyzji. Jak więc należy potraktować stwierdzenia Waldemara Szmidta13, Dyrektora Departamentu Sądów Organizacji i Analiz Wymiaru Sprawiedliwości w Ministerstwie Sprawiedliwości, jakoby przyjęcie skuteczności decyzji z chwilą doręczenia jej sędziemu jest okolicznością notoryjną, a więc powszechnie znaną, niebudzącą wątpliwości, niewymagającą dowodzenia? Nie jest to w żadnym wypadku okoliczność notoryjna, choć zapewne tak chcieliby urzędnicy Ministerstwa Sprawiedliwości, bo wówczas w sposób prawie niezauważalny i po cichu zlikwidowana lub co najmniej poważnie ograniczona zostałaby konstytucyjna zasada nieprzenoszalności sędziego. A jest to zasada, która chroni sędziego przed traktowaniem go jak pracownika korporacji lub żołnierza, którego władza polityczna w razie potrzeby można lokować wedle własnego uznania. Można bowiem z łatwością wyobrazić sobie sytuację, w której minister sprawiedliwości postanawia z jakichkolwiek powodów znieść jeden lub kilka sądów, co czyni wydanym przez siebie rozporządzeniem, a następnie przenosi sędziów do innych miejsc służbowych w odległych sądach,
bo brak jest jakiegokolwiek przepisu, który ograniczałby w tym względzie ministra i nakazywałby mu uwzględniać przy wydawaniu decyzji okoliczność tak prozaiczną jak to, gdzie znajduje się centrum życiowe sędziego. Sędzia może wprawdzie od tej decyzji złożyć odwołanie do Sądu Najwyższego, lecz jednocześnie decyzję musi wykonać, a więc stawić się w nowym miejscu służbowym z chwilą w tej decyzji wskazaną. To jest sytuacja, której żadną miarą zaakceptować nie można. W rękach przedstawiciela władzy wykonawczej jest to narzędzie, za pomocą którego można bardzo głęboko zaingerować w istotę władzy sądowniczej, naruszając tym samym konstytucyjną zasadę równoważenia się władz. Chyba żaden obywatel nie chciałby, aby jego sprawę rozpoznawał sędzia, na którego mogłaby być wywierana taka presja. W ten sposób zostałyby podkopane fundamenty wymiaru sprawiedliwości i demokratycznego państwa prawa, a tego przecież nie chcemy. Na nas sędziach spoczywa za to odpowiedzialność.
[/hidepost]