- Temat numeru
- Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 3(29)/2017, dodano 6 stycznia 2018.
Wystąpienie SSN Jacka Gudowskiego podczas obchodów 100-lecia odrodzonego sądownictwa polskiego w siedzibie Krajowej Rady Sądownictwa, Warszawa 28.9.2017 r.1
[hidepost]
Zwyciężyła jednak koncepcja Kamila Stefki, „nacechowana – jak pisał Mogilnicki – duchem germańskiej supremacji władzy administracyjnej nad sądownictwem”. Stefko widział Sąd Najwyższy jako „czysty typ sądu mającego za wyłączne zadanie troskę o jednolitość orzecznictwa”. Z kolei krytycy Stefki zarzucali, że w ten sposób obniża się także autorytet Pierwszego Prezesa w oczach innych władz. Pytano: „jak może taki prezes reprezentować całe sądownictwo, skoro sprawuje władzę nadzorczą jedynie tylko nad swoim sądem”. Na nic się zdały te krytyki i już w łonie Komisji, pozostającej jednak pod przemożnym wpływem rozwiązań niemieckich i austriackich, koncepcja nadzoru SN nad sądami upadła.
Tak czy inaczej udało się uchwalić projekt ostateczny – powtarzam słowo „uchwalić”, bo wtedy wszystkie projekty i poprawki do nich, nie tak jak dzisiaj, były uchwalane w drodze głosowania, w sposób jawny i przejrzysty – zwany wówczas jeszcze projektem ustawy „o sądach zwyczajnych”. Podkomisja przyjęła go 30.11.1923 r., a 15.12.1924 r. prezydent Komisji Kodyfikacyjnej Franciszek K. Fierich – jak podają źródła, o 3 po południu, w lokalu Komisji przy ul. Mokotowskiej 14 m. 8 – uroczyście „z radością” oznajmił, że prace nad projektem ustawy o ustroju sądów powszechnych zostały zakończone.
W czasie gdy losy projektów ustaw o ustroju sądów powszechnych i o służbie sędziowskiej – oczekujących na kontynuację prac legislacyjnych i uchwalenie – zbiegły się, nadszedł 1926 r., rok zamachu majowego, który nie tylko sparaliżował prace Sejmu, ale przede wszystkim wpłynął na metody oraz aksjologię tworzenia prawa. Bez wątpienia, 1926 r. był punktem zwrotnym nie tylko w toku prac nad projektowanymi ustawami, ale przede wszystkim w sposobie myślenia o ustroju sądów, o sędziach, o ich niezawisłości, o władzy sądowniczej w ogólności. Obydwa projekty – wprawdzie już wcześniej krytykowane przez polityków – ale jednak utrzymujące wysoki formalnie standard ustrojowy i w dostateczny sposób chroniące pozycję sędziów i władzy sądowniczej, stały się obiektem szkodliwych manipulacji i niejasnej gry politycznej.
Przypomnijmy, że ustawą z 2.8.1926 r.6 Sejm upoważnił Prezydenta do wydawania – oczywiście także w zakresie wymiaru sprawiedliwości oraz porządkowania stanu prawnego – rozporządzeń mających moc ustawy. Bez wątpienia ten sposób stanowienia prawa przyniósł wiele wymiernych korzyści, jednak dla prawa ustroju sądów okazał się zgubny.
Wtedy bowiem przy pracach nad ustrojem sądów, toczących się już oczywiście poza Komisją Kodyfikacyjną, po raz pierwszy pojawił się Stanisław Car, wówczas wiceminister sprawiedliwości, pod Aleksandrem Meysztowiczem, którego – dość niewydarzonego ministra, a raczej figuranta – niebawem zresztą „wypchnął” z urzędu; Car, osoba, która odegrała w tych pracach bardzo istotną, ale mało chwalebną rolę. Człowiek o mrocznej naturze, niezwykle ambitny i bez skrupułów realizujący swe polityczne cele, niewyżyty adwokat i niespełniony sędzia, zaangażowany wolnomularz, piewca marszałka Piłsudskiego i jego przyboczny, wiceminister i minister sprawiedliwości, później wicemarszałek i marszałek Sejmu. Jawny nieprzyjaciel sądownictwa, współtwórca Konstytucji kwietniowej, autor polskiej koncepcji autorytaryzmu, ówczesny mistrz naciągania prawa, znany z niepohamowanej skłonności do narzucania i naciągania wykładni prawa w sposób możliwie najkorzystniejszy dla celów politycznych.
Car jest autorem słów wypowiedzianych w 1927 r.: „Jam jest wydawcą »Dziennika Ustaw« i do mnie należy decyzja, co jest prawem, a co nim nie jest”. W ten sposób odpowiedział na monit marszałka Sejmu Macieja Rataja, upominającego się o publikację uchwały uchylającej dwa dekrety prasowe. „W tej sprawie – kontynuował Car – zwoła minister sprawiedliwości specjalną konferencję prawników, która ma rozstrzygnąć ostatecznie tę sprawę. A póki co, oczywiście, że jakieś tam wypociny sejmowe w »Dzienniku« nie będą publikowane – szkoda papieru”. Dodajmy, że publikacja i druk „Dziennika Ustaw” należały w owym czasie do Ministra Sprawiedliwości.
Car był także autorem tezy, ogłoszonej na II Zjeździe Prawników Polskich, który odbył się we wrześniu 1929 r. w Warszawie, którą usłyszałem także 10 lat temu z ust pewnego polityka krytykującego orzeczenie SN, że zadaniem państwa jest „wytworzenie jednolitego typu prawnika, który by przy stosowaniu ustaw kierował się wyłącznie polską racją stanu”.
Często się zastanawiam, dlaczego Stanisław Car wciąż pozostaje na marginesie historii. I to właśnie dzisiaj! Jego osoba i jego dzieło – choć nie zostawił po sobie widocznych śladów w doktrynie, wyłącznie dokonania polityczne i prawodawcze (doprowadził m.in. do uchwalenia Konstytucji kwietniowej) – odcisnęła ogromne piętno na polskiej historii, także – o paradoksie – historii PRL-u, i współcześnie mógłby on być ikoną dokonywanych zmian. Zapytałem o to publicznie wybitnego profesora, znawcę ustroju państwa i ustroju sądów, i odpowiedział, że ożywieniu Cara przeszkadza jego niefortunne nazwisko. Rzeczywiście, zupełnie „niepiarowskie”, myślę jednak, że przyczyny nieprzyznawania się do Cara są dużo głębsze. Nawiasem mówiąc, gdy żył, był – ze względu na swoje talenty w manipulowaniu prawem – określany: „Jewo Interpretatorskoje Wieliczestwo”.
Do przygotowanego projektu Komisji Stanisław Car zgłosił wiele zastrzeżeń, krytykując przede wszystkim proponowane unormowania dotyczące powoływania sędziów i prezesów; stało się jasne, że władza wykonawcza chce uzyskać jak największy wpływ nie tylko na obsadę stanowisk sędziowskich, lecz także – również w drodze innych zabiegów legislacyjnych – na całą władzę sądowniczą.
[/hidepost]