• Temat numeru
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 4(6)/2011, dodano 31 grudnia 2011.

Głosy w dyskusji

dr hab. prof. nadzw. UWr Andrzej Śmieja
(inne teksty tego autora)

Czy mamy podjąć pracę nad takim ogólniejszym aktem prawnym, który regulowałby w sposób wyczerpujący pozycję prawną sędziego? Niewątpliwie tak. Z mojego doświadczenia (zdobytego nie tylko w roli obserwatora) wynika jednak, że jeżeli nie stworzy się najpierw małego zespołu, który przygotuje założenia przyszłej ustawy (niech bedą nawet bardzo kontrowersyjne), a zatem jądro, wokół którego będzie się później kondensowała dyskusja, to nie uzyskamy pozytywnego efektu. Zostaną przedstawione dziesiątki propozycji, z których trudno będzie coś sensownego ułożyć. Dopiero rzetelna dyskusja nad przygotowanym przez wspomniany zespół projektem dałyby wyobrażenie na temat tego, jak się rozkładają opinie całego środowiska prawników, a nie tylko środowiska sędziowskiego. Jestem natomiast zdecydowanie przeciwny temu, aby przyszłą ustawę nazwać kodeksem. Z jednej strony, nie zapewni jej to wcale ochrony przed różnymi, zgłaszanymi ad hoc, poprawkami parlamentarzystów, gdyż, jak trafnie zauważano, co do swej rangi będzie to nadal zwykła ustawa, a widzimy dobrze, co się z kodeksami w ostatnich latach dzieje. Moim zdaniem, określenie „kodeks” należałoby zarezerwować wyłącznie dla takich aktów prawnych, które mają wiodące znaczenie dla podstawowych gałęzi systemu prawa, lub też, ewentualnie, dla dużych ich działów. Tam, gdzie wymóg ten nie jest spełniony, trzeba po prostu używać słowa „ustawa”.
[hidepost=1]
Teraz kilka uwag zainspirowanych wystąpieniem Pana Profesora Erecińskiego. Panie Prezesie, całkowicie się zgadzam z tezą, że próby przejmowania przez władzę wykonawczą kolejnych obszarów z dziedziny zarządzania sądownictwem są niebezpieczne dla fundamentalnej zasady niezawisłości sędziowskiej. Pracuję w dwóch uczelniach, publicznej i prywatnej. W publicznej rektor to odpowiednik Prezesa Sądu Najwyższego, to ten, kto sprawuje nadzór nad nauką i dydaktyką, ale zarazem decyduje o sprawach finansowych, organizacyjnych oraz administracyjno-kadrowych. W szkołach prywatnych mamy podział ról: jest kanclerz i jest rektor. Pozycja rektora jawi się tam jako zdecydowanie słabsza, ponieważ o kadrach i finansach, a co za tym idzie całym szeregu dalszych spraw o podstawowym znaczeniu dla uczelni, decyduje kanclerz jako przedstawiciel właściciela. Jest to dosyć odległa analogia, ale skutki mogłyby być bardzo podobne.

Pan Prezes powiedział o korzyściach związanych z wytycznymi Sądu Najwyższego. Osobiście jestem przeciwnikiem tej instytucji. Tak, jak w okresie minionym, wytyczne musiałyby mieć moc wiążącą dla sądów niższej instancji, gdyż inaczej nie widzę w ogóle potrzeby ich wprowadzania. Jednak trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że byłoby to rozwiązanie typu „coś za coś”. Uzyskalibyśmy z pewnością większą jednolitość orzecznictwa, gdyż sądy powszechne, w obawie przed uchylaniem ich orzeczeń w trybie skargi kasacyjnej, usiłowałyby dostosować się do wskazań wynikających z wytycznych. Jednak, z drugiej strony, niewątpliwie zawęziłoby to samodzielność sędziów. Ponadto, trzeba byłoby najpierw rozważyć, czy wprowadzenie wytycznych pozostawałoby w zgodzie z zamkniętym katalogiem źródeł prawa, zawartym w art. 87 Konstytucji. W sumie pomysł powrotu do rozważanej instytucji nie bardzo mi się podoba. Wolałbym raczej, żeby w swych publikowanych orzeczeniach Izba Cywilna Sądu Najwyższego prezentowała bardziej jednolitą linię orzeczniczą, to znaczy aby, przykładowo, nie pojawiało się w ciągu 10 lat kilkanaście uchwał SN na temat wykładni określonej grupy przepisów (vide: interpretacja postanowień kodeksowych dotyczących zadośćuczynienia pieniężnego za krzywdę), z których, znowu przykładowo, 10 jest za jedną interpretacją, 8 za zgoła odmienną, a dwie zajmują stanowisko pośrednie. Jakie wskazówki może z tego czerpać sędzia sądu powszechnego (poza, oczywiście, prześledzeniem argumentacji powołanej w uzasadnieniu uchwały)? Miałem wątpliwą przyjemność kilkakrotnego wypowiadania się na temat wykładni art. 448 KC, który, w jego obecnej postaci, uważam za przepis wyjątkowo niefortunnie sformułowany. Dobrze, gdyby zatem linia orzecznicza SN była w tym zakresie bardziej wyraźna, jednolita.

Ostatnia rzecz, to kwestia pewnej bezradności teorii i orzecznictwa wobec modyfikacji, jakim poddawane są przez ustawodawcę różnego rodzaju akty prawne, w tym także obowiązujące kodeksy. Pan Profesor A. Marek wspominał o tym, że Kodeks karny wciąż się zmienia, zaś nowelizacje odbywają się niekiedy z pominięciem Komisji Kodyfikacyjnej. To samo zresztą dotyczy Kodeksu cywilnego i Kodeksu postępowania cywilnego. Doktryna i sądownictwo od lat sygnalizują potrzebę zmiany niektórych przepisów zawartych w powołanych aktach prawnych, lecz najczęściej nie znajduje to żadnego odzewu ze strony prawodawcy. Nie bez przekory powołałem wyżej art. 448 KC w aktualnej (obowiązującej od 1996 r.) wersji, gdyż jego historia stanowi doskonałą ilustrację dla poczynionej wyżej konstatacji. Jest to przepis, który, dzięki nader nieprecyzyjnej redakcji, można interpretować na najróżniejsze sposoby. Na jego temat napisano dziesiątki opracowań naukowych, a w nich zgłoszono rozmaite propozycje de lege ferenda. Jak już wspomniałem, bardzo różnorodnej interpretacji tego przepisu dokonują również poszczególne składy orzekające Sądu Najwyższego. I co? I nic. Od 1996 r. dokonano już kilkunastu nowelizacji Kodeksu cywilnego, a pomimo tego art. 448 KC nadal obowiązuje w takim samym, fatalnym brzmieniu. Rzecz jasna, musi to pociągać za sobą niejednolitość orzecznictwa. Gdyby chociaż chodziło o jakieś nieistotne, rzadko znajdujące zastosowanie postanowienie kodeksowe. Tak jednak nie jest. W rozważanym przypadku chodzi o regulację mającą bardzo duże znaczenie praktyczne, przełamującą dotychczasową tendencję do traktowania zadośćuczynienia pieniężnego jako środka wyjątkowego i potencjalnie pozwalającą na naprawienie niemal każdej szkody niemajątkowej (krzywdy), stanowiącej naruszenie jakiegokolwiek dobra osobistego. W tych warunkach brak odzewu ze strony prawodawcy może wywoływać po stronie teoretyków prawa jedynie poczucie zniechęcenia. Po co bowiem tracić czas (sztuka dla sztuki?). A przecież nauka prawa jest ze swej natury nauką praktyczną i dlatego opisane zjawisko musi niepokoić. Aby je wyeliminować, niezbędna byłaby jednak bardziej zdecydowana postawa całego środowiska prawników, domagającego się od ustawodawcy z jednej strony jak najszybszego wyeliminowania „bubli” prawnych, z drugiej zaś rzeczywistego, a nie tylko pozorowanego, konsultowania projektów najważniejszych ustaw z tym środowiskiem. Nie jest bowiem żadną tajemnicą, że aktualnie proces tworzenia prawa stoi na bardzo niskim poziomie legislacyjnym, a szkody społeczne, jakie stąd wynikają, są nie do oszacowania.


Andrzej Śmieja – autor jest pracownikiem Uniwersytetu Wrocławskiego, członkiem Rady Programowej Kwartalnika SSP „Iustitia”.
[/hidepost]