- Ważne pytania
- Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 4(26)/2016, dodano 30 marca 2017.
Iudicium nobile
– szlachetna sędziowska misja
z SSN Jackiem Gudowskim
rozmawiają
[hidepost]
K.M., B.P.: Czy to coś zmieniło w Pańskim zawodowym życiu?
J.G.: Znalazłem się w innym świecie. Mogłem dużo zrobić dla sądownictwa i sporo zrobiłem, w miarę swoich możliwości i pełnionej funkcji. Pewnie i tak za mało, ale przy powstawaniu Krajowej Rady Sądownictwa, jej tworzeniu, ustalaniu pierwszych procedur, przyjmowaniu zasad funkcjonowania, bez wątpienia odegrałem istotną rolę. Byłem darzony dużym zaufaniem członków Rady, która była wtedy bardzo podzielona. Powinniście Panowie wiedzieć, że ośmiu, dziewięciu członków, czyli 1/3 część Rady, pochodziło z tzw. dawnego nadania. Weszli do Rady jako wiryliści, z urzędu, i w miarę możności bronili status quo, co było szczególnie widoczne podczas głosowań. Członkiem Rady był m.in. ówczesny Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego prof. Adam Łopatka. Z tego właśnie względu ustawodawca odstąpił od planowanej wcześniej zasady, która, moim zdaniem, powinna obowiązywać, że Przewodniczącym Rady jest z mocy ustawy Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego. W owym czasie musiałoby „wypaść” na prof. A. Łopatkę, w związku z czym od przyjęcia tej zasady odstąpiono. Zdecydowaną większość w Radzie miał jednak nowy, świeży nurt, zatem właściwie wszystkie decyzje Rady podejmowane w tamtym czasie sprzyjały dziejącym się przemianom. Należy podkreślić szczególnie dobre współdziałanie Rady z Ministerstwem Sprawiedliwości – z Ministrem Aleksandrem Bentkowskim i jego zastępcą, Wiceministrem prof. Adamem Strzemboszem, którego roli w przemianach lat 80. i 90. nie muszę ani podkreślać, ani przypominać.
K.M.: Czy z perspektywy lat uważa Pan Sędzia, że wtedy można było zrobić więcej, inaczej? Czy model, na który się zdecydowano, był dobry?
Zawsze można zrobić więcej, ale nie wszystko co zdaje się realne dzisiaj, było realne wtedy.
J.G.: To były zupełnie inne czasy. Zawsze można zrobić więcej, ale nie wszystko co zdaje się realne dzisiaj, było realne wtedy… Musimy myśleć historycznie i patrzeć na cały kontekst. Niewątpliwie było wielkie pragnienie, rzekłbym – łaknienie trójpodziału władzy i silnej władzy sądowniczej. To był normalny sędziowski, ustrojowy odruch, ale także silne odreagowanie na ułomności poprzedniego okresu. Nikt wtedy nie przewidywał ani nie ostrzegał, że takie odruchy i porywy szybko gasną, przechodzą, powszednieją oraz że w społeczeństwie, w jego mrocznych emocjach, tkwi niezrozumiała, ale niezniszczalna skłonność do redukowania władzy sądowniczej, że stale trwa walka między władzą wykonawczą i władzą sądowniczą, raz przygaszona, innym razem wyzwolona. W tej walce władza sądownicza, pozbawiona jakichkolwiek instrumentów, nawet namiastkowej struktury, jest zawsze na straconej pozycji, choć w ostatecznym rozrachunku przegrywa społeczeństwo. Nikt nie uwzględniał także doświadczeń historycznych. Wtedy dominował jeszcze mit międzywojnia, niestety fałszywy, w dużej mierze kształtowany przez naszych rodziców, którzy z kolei robili to w opozycji do tego, co się działo po wojnie i oczywiście przesadzali, idealizowali. I myśmy żyli w nabożeństwie do tamtych czasów. Relikty tego myślenia tkwiły i tkwią w wielu naszych umysłach do dzisiaj. Zwróćcie Panowie uwagę na „słynny” wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 15.1.2009 r.1 dotyczący nadzoru administracyjnego ministra sprawiedliwości nad sądami. W uzasadnieniu dokonano gloryfikacji Prawa o ustroju sądów powszechnych z 1928 r.2, które jest przecież klasycznym przykładem prawa autorytarnego, tworzonego w perspektywie zniesienia trójpodziału władzy, co zresztą Konstytucja kwietniowa3 przypieczętowała. Nikt tego nie spostrzegł…
No więc na pewno można było zrobić więcej, ale nie było wtedy nikogo, kto by zaproponował inny model nadzoru nad sądownictwem powszechnym lub jakieś inne rozwiązania, które byłyby trwalsze, miałyby większą ustrojową moc gwarancyjną na przyszłość.
K.M., B.P.: A czy sami sędziowie popełnili wtedy jakieś istotne błędy?
J.G.: Jeżeli chodzi o błędy samych sędziów, także nas, sędziów w Radzie, to były one głównie owocem specyficznej powściągliwości sędziowskiej, której zresztą i ja jestem eksponentem, czyli niechęci do rozpychania się, upominania o swoje, wychodzenia przed szereg. Oczywiście, gdyby wtedy władza sądownicza sama swoją siłą, swoim świadectwem, swoją aktywnością, dawała znać o sobie, byłoby inaczej. Ale takiej mocy władza sądownicza, okaleczona, ciężko doświadczona, wtedy nie miała… Poza tym przewodniczącym Rady został Stanisław Zimoch, powszechnie szanowany sędzia karnista, człowiek bardzo zacny, który nie miał jednak w sobie niezbędnej, potrzebnej wtedy przebojowości. Raczej unikał wyzwań, redukował zapał, samoograniczał się… Także z tego właśnie powodu Rada nie uzyskała takiej rangi, jaka wynikała z założeń ustrojowych. Jedynym, dzisiaj bardzo śmiesznym znakiem „ważności” Rady w praktyce ówczesnego życia publicznego było to, że Przewodniczący miał telefon tzw. rządowy. Wtedy taki telefon był miarą prestiżu w państwie. Ale sędzia S. Zimoch z niego nigdy nie skorzystał. No i bo do kogo i po co miał dzwonić?
K.M.: „Iustitia” przyjęła stanowisko, że aby wybór sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa był bardziej demokratyczny, żeby każdy sędzia miał wpływ na ten wybór…
J.G.: Chodzi o ubezpośrednienie wyborów na członka Rady?
[/hidepost]