- Ważne pytania
- Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 4(26)/2016, dodano 30 marca 2017.
Iudicium nobile
– szlachetna sędziowska misja
z SSN Jackiem Gudowskim
rozmawiają
[hidepost]
K.M.: Tak. Z tym się wiąże kolejna kwestia. Podczas Nadzwyczajnego Kongresu Sędziów Polskich, z inicjatywy „Iustitii” przyjęto postulat, żeby stworzyć – może ujęto to niezbyt poprawnie językowo – Centralny Organ Samorządu Sędziowskiego. Pan Sędzia powiedział przed chwilą, że stałym problemem są relacje z władzą wykonawczą. Jest też problem natury strukturalnej, bo my sędziowie nie mamy sędziowskiej, samorządowej reprezentacji na szczeblu ogólnopolskim. Nie ma organu, który wyrażałby wspólne dla wszystkich sędziów w Polsce stanowisko.
Cechą organiczną władzy sądowniczej jest brak struktury.
J.G.: Organiczną – tak to można określić – cechą władzy sądowniczej jest brak struktury. Jak w Skarbie Państwa – jest, ale go nie ma. Władza sądownicza wyraża się w mocy wydawania wyroków w konkretnych sprawach. To jest jej jądro i istota. Zapewne chodzi więc o stworzenie organu meta-władzy sądowniczej, czyli „władzy władzy sądowniczej”. Taka potrzeba niewątpliwie istnieje i ona zaznacza się zwłaszcza w okresie kryzysu wewnętrznego albo w razie ataku ze strony innej z władz, ale jest pytanie, jak to zrobić. Oczywiście, Krajowa Rada Sądownictwa, jako organ skupiający także przedstawicieli innych władz, takiej funkcji nie może spełniać i nie po to została powołana, choć wielu oczekuje od niej odruchów samorządu, często niesłusznie, bo takiej legitymacji – ani konstytucyjnej ani ustrojowej – nie ma. Jak „zorganizować” władzę sądowniczą? Nie mam na to recepty. To musi być misterna robota, z perspektywą poszanowania porządku konstytucyjnego, istoty władzy sądowniczej, autonomii poszczególnych sędziów, piastunów tej władzy, miejsca i roli Krajowej Rady Sądownictwa. To się da zrobić, no ale przecież musi być sprzyjanie innych władz oraz wola polityczna. A tego nie ma i w ostatnich 20 latach pewnie też nie było. Dzisiaj jest sytuacja nadzwyczajna, wymykająca się jakimkolwiek rutynowym, konwencjonalnym zachowaniom. Cóż więc? W sytuacjach niekonwencjonalnych, działaj niekonwencjonalnie. Na działania nietypowe reaguj nietypowo. To zresztą moja dewiza. W przeciwnym razie nie osiągniesz skutku. Przegrasz.
K.M.: Kolejne pytanie: lex czy ius? Litera czy duch prawa? Czy takie przeciwieństwo ma w ogóle sens?
J.G.: Dobrze, że nie pytacie – ius, lex czy fas?
K.M.: To przy następnym wywiadzie…
Ius i lex to nie antynomia, przeciwieństwo, to swoiste complementum.
J.G.: Pytanie o lex i ius stawiane procesualiście może być oceniane jako próba usidlenia, wciągnięcia w pułapkę albo zagonienia w ślepą uliczkę. No bo rasowy procesualista w pierwszym odruchu musi przecież powiedzieć: oczywiście lex! Wiem, wiem, zagadnienie jest bardziej skomplikowane… Ma być sprawiedliwie, czy tak jak się umówiliśmy? Dike czy nomos? A może – jak dzisiaj – ani dike, ani nomos, lecz hybris? Jestem świadomy masy problemów filozoficznych, semantycznych i aksjologicznych, i ja w to absolutnie nie będę wchodził, wybaczą Panowie. Jestem praktykiem, a nawet więcej – pragmatykiem, więc odpowiada mi podejście wywodzone w romanistyce z etymologii słowa ius, w starej łacinie oznaczającego sos, a właściwie zawiesistą, gęstą zupę. Na tej etymologicznej bazie zbudowano koncepcję, że ius to mieszanka różnych składników, sporządzona przez kucharza, sprawcę, w sposób, który uznał za najbardziej odpowiedni, gwarantujący najlepszy smak potrawy. Lex, czyli prawo stanowione, jest jednym ze składników w tym sosie, w tym ius; czasem przyprawą, niekiedy wywarem, a kiedy indziej osnową, esencją smaku. Ius i lex postrzegam więc nie jako antynomię, jako przeciwieństwo, ale jako swoiste complementum. W jego tworzeniu najważniejsza jest rola kucharza – prawnika, jurysty, sędziego; jak składniki zmiesza, jaki prawu nada smak, zależy przede wszystkim od niego, od jego intuicji, wiedzy, doświadczenia, poczucia sprawiedliwości.
Wszyscy sędziowie powinni stanąć po stronie ius.
Rozumiem jednak, że pytanie Panów ma motyw zgoła aktualny. Rzeczywiście, na nowo nabiera ono aktualności i nowych znaczeń, choć – zdawało się – zeszło już na plan dalszy. Pytamy „ius czy lex?” w sytuacjach nadzwyczajnych, gdy dochodzi do jakiegoś przełomu, przesilenia. Stawiano to pytanie także na początku lat 90.; czy wiąże nas prawo ustanowione w czasach komunistycznych, nawet jeśli nie odpowiada poczuciu sprawiedliwości, moralności, czy jednak przewagę ma ius. W konstytucji niemieckiej uchwalanej tuż po wojnie w odruchu poczucia odpowiedzialności za ekscesy hitlerowskiego prawa, bazującego na skrajnym, twardym pozytywizmie, przyjęto, że sądy są związane prawem i ustawą, powtarzam – prawem i ustawą, czyli wyraźnie rozróżniono te dwa elementy, żeby zapobiec temu, co się działo w czasach hitlerowskiej dyktatury – bezwzględnej dominacji lex nad ius – a więc żeby udaremnić oderwanie się prawa od moralności, od poczucia sprawiedliwości. Dzisiaj, gdy słyszę z wysokiej trybuny, że liczy się wyłącznie wola narodu, wola suwerena, co jest oczywiście zapowiedzią prymatu lex, to z przytupem staję po stronie ius. I po tej stronie muszą stanąć wszyscy sędziowie. Jestem przekonany, że to wiedzą i czują.
[/hidepost]