• Ważne pytania
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 4(26)/2016, dodano 30 marca 2017.

Iudicium nobile
– szlachetna sędziowska misja
z SSN Jackiem Gudowskim
rozmawiają

Krystian Markiewicz i Bartłomiej Przymusiński
(inne teksty tego autora)

[hidepost]

B.P.: Myśli Pan Sędzia o sądzeniu pod lipą…

J.G.: Niech będzie „pod lipą”. Naturalnie mam na myśli sprawy drobne, społecznie błahe. Człowiek jest niedoskonały, a sąd nie Pan Bóg. Jeśli mam spór z sąsiadem, idziemy do trzeciego i on rozsądza. Ale wcześniej umawiamy się, że to co on powie, to nas zobowiązuje. Oczywiście musi być minimum gwarancji, głównie w „podmiocie sądzącym”, ale już bez tego całego alembiku, jak się kiedyś w Galicji mówiło, tego procesowego balastu, tych biegłych, korowodu świadków, dowodów, zarzutów, pism i całej tej jałowej procedury. Ale – powtarzam – na to musi być zgoda wszystkich, jakaś choćby namiastka społecznego porozumienia. Nad tym powinny pracować siły i partie polityczne, organizacje pozarządowe, samorządy. No i chyba nie obeszłoby się bez zmiany Konstytucji; chodzi o dwuinstancyjność, bo w tym zakresie doszło do przedawkowania gwarancji. Oczywiście, dwuinstancyjność to kanon, ale powinna istnieć ledwo uchylona furteczka dla spraw, o których mówię. A jest ich w naszej rzeczywistości ogrom i one obciążają sądownictwo państwowe bez umiaru.

K.M.: Panie Sędzio, czy można kochać proces cywilny, być jego wirtuozem i nie zajmować się prawem ustrojowym albo go nie czuć?

Proces cywilny można kochać bez żadnych warunków wstępnych.

J.G.: Proces cywilny można kochać bez żadnych warunków wstępnych. Jest on jednak organicznie związany z ustrojem sądowym. To dość oczywiste. Żaden prawdziwy procesualista nie może się izolować od spraw ustrojowych. Jeżeli rzucimy okiem wstecz i spojrzymy na wybitnych procesualistów przedwojennych, to dostrzeżemy, że każdy z nich był także ustrojowcem. Nie bez powodów mówimy: jakie procedury sądowe, taki ustrój, albo – jaki ustrój, takie procedury. To są zjawiska i magisteria bardzo ściśle ze sobą związane. Ksawery Fierich, Antoni Waśkowski, Maurycy Allerhand, Kamil Stefko, Stanisław Gołąb i wielu innych, wszyscy zajmowali się także, a niekiedy przede wszystkim, ustrojem sądów. Nie da się zatem uprawiać procesu cywilnego, w pełnej jego dojrzałości, w oderwaniu od ustroju sądów. W moim przypadku pociąg do ustroju sądowego wynikał także z tego, że ten obszar doktryny i jurysprudencji był pusty, wypalony. Do lat 90., pomijając ponadczasowy dorobek Stanisława Włodyki, przez dziesiątki lat nie było jakichkolwiek istotnych wypowiedzi na ten temat. Prawo tzw. państwowe traktowało tę dziedzinę po macoszemu; nikt nie zajmował się statusem sędziów, ich pozycją w ustroju państwowym etc. Jedynie Sąd Najwyższy był nieco lepiej uzbrojony doktrynalnie, ale sądy powszechne pozostawały na marginesie. Był tylko namiastkowy komentarz do Prawa o ustroju sądów powszechnych Henryka Kempistego4 – raczej jednak poradnik niż gruntowny komentarz – więc ktoś musiał się tym zająć. Byłem prawdopodobnie jednym z pierwszych, który poważnie wziął się za tę problematykę. Mój artykuł z 1994 r. o statusie sędziego opublikowany w „Przeglądzie Sądowym”5 był pierwszą poważną wypowiedzią w naszym piśmiennictwie, podejmującą próbę określenia statusu sędziego na tle ustroju sądów w ogóle, a także jego miejsca w konstelacji władzy państwowej. Potem, już po uchwaleniu nowego Prawa o ustroju sądów powszechnych6, powróciłem szerzej do tej tematyki w komentarzu, napisanym wespół ze znakomitymi znawcami przedmiotu Tadeuszem Erecińskim i Józefem Iwulskim7. To co wtedy napisałem, jest dzisiaj osnową nowoczesnego, ustrojowego myślenia o sędziach, o ich pozycji, o ich miejscu w szyku władzy publicznej.

K.M.: Poruszyliśmy kolejne zagadnienie dotyczące właśnie pozycji sędziego oraz pozycji sądu. Chodzi o ich wzajemne relacje i nadzór administracyjny nad sądami. W Trybunale Konstytucyjnym jest wniosek Krajowej Rady Sądownictwa ze stanowiskiem „Iustitii”, kwestionującym nadzór Ministra Sprawiedliwości. W związku z tym jest kilka pytań. Przede wszystkim, czy w ogóle nadzór jest potrzebny, a jeśli tak, to czy nadzór Ministra Sprawiedliwości? Jak Pan Sędzia ocenia ostatnie lata funkcjonowania tego systemu?

Jako władza sądownicza zostaliśmy uwikłani w zaszłości historyczne, których nie poddano krytycznej refleksji i rewizji ustrojowej.

J.G.: Zostaliśmy jako władza sądownicza uwikłani w zaszłości historyczne, których nie poddano krytycznej refleksji i rewizji ustrojowej. Staliśmy się niewolnikami systemu, który został utworzony w czasach autorytarnych, w czasach, w których dominacja władzy wykonawczej nad władzą sądowniczą, ze wsparciem Konstytucji – mówię o Konstytucji kwietniowej – biła w oczy. Prawo o ustroju sądów powszechnych tworzone w przedwojennej Komisji Kodyfikacyjnej było do pewnego czasu – potem tendencje się zmieniły – oparte na zasadzie pełnej izolacji władzy sądowniczej, z poddaniem jej nadzorowi Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, który zresztą tkwił wtedy w łonie sądów powszechnych. Wydarzenia po przewrocie majowym, narastające nurty autorytarne i ta specyficzna kuchnia legislacyjna – mające moc ustaw rozporządzenia Prezydenta przygotowywane przez rząd – doprowadziły do marginalizacji sądów i deprecjacji pozycji sędziego. Zaraz za tym przyszedł dramatyczny kryzys sądownictwa i rozpaczliwe próby jego ratowania (Lex Grabowski8), ale nic to nie dało. Upolitycznienie sądów i pospolitowanie sędziów doprowadziły do głębokiej degeneracji.

Jestem zwolennikiem pełnej izolacji władzy sądowniczej, wynikającej z art. 10 i 173 Konstytucji RP. Zastrzegam przy tym, że posługuję się pojęciem „izolacja” w znaczeniu technicznoprawnym, ustrojowym, konstytucyjnym. Tę izolację musi wspierać brak jakichkolwiek unormowań oraz praktyk politycznych mogących, nawet bardzo pośrednio, wpływać na jurysdykcyjne decyzje sędziów. Nadzór nad sądami z czyjejkolwiek strony, spoza władzy sądowniczej, tej izolacji nie gwarantuje. Oczywiście, nadzór Ministra Sprawiedliwości to zaprzeczenie izolacji. Jak więc nie powrócić teraz do wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 15.1.2009 r., o którym już wspomniałem i z którego wydaniem wszyscy wiązaliśmy wielkie nadzieje. Zabrakło wyobraźni i historycznej refleksji. A przecież przestrzegaliśmy…

Najbardziej odpowiada mi nadzór podzielony między Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego a Krajową Radę Sądownictwa.

Jak zbudować nadzór? Nie wiem, nie myślę już nad tym konstruktywnie, bo zajmuję się czymś innym. Najbardziej odpowiada mi nadzór podzielony między Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego a Krajową Radę Sądownictwa lub organ, o którym mówiliśmy, ów centralny organ meta-władzy sądowniczej, lub inną instytucję spinającą struktury władzy sądowniczej. Jeżeli władzę sądowniczą jako całość rozumiemy jako połączenie iurisdictio i auctoritas, to właśnie element iurisdictio powinien zostać przypisany Pierwszemu Prezesowi Sądu Najwyższego.

[/hidepost]