• Varia
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 1-2(50)/2023, dodano 25 czerwca 2023.

Po co nam edukacja prawna?

Jolanta Jeżewska
(inne teksty tego autora)

pobierz pdf
Istnienie potrzeby edukacji prawnej dzieci i młodzieży dla wielu z nas, sędziów, było oczywiste od dawna. Chętnie przyjmowaliśmy na rozprawach szkolną widownię, sami odwiedzaliśmy szkoły, opowiadając o swoim zawodzie i sprawach sądowych. Ostatnie lata uświadomiły nam jednak, niekiedy boleśnie, że indywidualne działania każdego z nas nie są wystarczające. Nasze społeczeństwo jako całość, nie tylko ta najmłodsza jego część, potrzebuje gruntownej i systemowej, co najważniejsze, edukacji prawnej, propaństwowej i obywatelskiej. Więcej, okazało się, że sami sędziowie muszą inaczej spojrzeć na swoją rolę w społeczeństwie.

W sytuacji zagrożenia demokracji bardzo szybko podjęliśmy działania przeciwdziałające nie tylko jej demontażowi, ale także dyskredytowaniu naszego zawodu, służby i nas samych jako ludzi. Zorientowaliśmy się również, jak niska jest świadomość obywatelska i prawna Polaków i Polek i, jako pierwsi chyba, podjęliśmy szereg działań, które mają taki stan rzeczy zmienić. Aktywności tych było i jest tak wiele, że nie sposób wymienić je wszystkie w tekście Kwartalnika, ale warto na pewno podkreślić, że były możliwe tylko dzięki zaangażowaniu i kreatywności bardzo wielu z nas.

Po kilku latach takich działań możemy śmiało pokusić się o podsumowanie dotychczasowych przedsięwzięć, ich efektów, ale co najważniejsze rozpocząć planowanie rozwiązań edukacyjnych na przyszłość. Dlaczego my? Jeszcze parę lat temu sama odpowiedziałabym, że sędzia nie jest powołany ani do tego, by prowadzić działania publiczne i edukacyjne na szerszą skalę, a także do tego, by zajmować stanowisko w sprawach państwowych i praworządnościowych. Jego jedyną powinnością, jak się wtedy wydawało, jest orzekać, a powody rozstrzygnięć przedstawić wyłącznie w formie ustnego, czy pisemnego uzasadnienia. Taki przekaz słyszeliśmy w czasie aplikacji, a potem przez wiele lat służby. Nie widzieliśmy potrzeby, by takie oczekiwania rozstrząsać, a kolejni rządzący przyzwyczaili nas do tego, że nie liczą się ze stanowiskiem środowiska sędziowskiego także w kwestii proponowanych zmian w prawie.

Takie podejście usytuowało nas niejako na marginesie społeczeństwa. Co więcej, wykluczyło nas ze sprawowania władzy. Tymczasem przywoływana chętnie przez obrońców praworządności monteskiuszowska teoria trójpodziału władz przewidywała nie tylko wyodrębnienie władz i wzajemną kontrolę, ale także ich oddziaływanie na siebie, co we współczesnym świecie oznaczać powinno, w mojej ocenie, także współpracę, opartą na zasadzie „checks and balances”. Według tego podejścia sędziowie jako przedstawiciele trzeciej władzy: „niezależnego sądownictwa” mają nie tylko prawo, ale i obowiązek zajmować stanowisko w sprawach publicznych oraz mieć faktyczny głos doradczy w budowaniu porządku prawnego, tak, by gwarantował on przestrzeganie wartości przyjętych przez państwo, praw obywatelskich i człowieczych. W takim rozumieniu sąd i sędzia jest także „obrońcą” obywatela, którego chroni przed nadużyciami Państwa. W mojej opinii wreszcie, sędziowie mają obowiązek zadbać, by, w państwie demokratycznym jak Polska, zbudowane zostało społeczeństwo obywatelskie. Nikt nie ma chyba dziś wątpliwości, że takie społeczeństwo nie powstało, mimo upływu ponad 30 lat od upadku komunizmu. Fałszywe okazało się przekonanie, że stanie się to niejako samo, bo obywatele docenią wolność, w jakiej żyją i wolności tej będą bronić. Pomijając w tym miejscu analizę takiego stanu rzeczy i wskazanie winnych, mamy jednak jasne dowody, że nie wystarczy szkolny WOS, by wyrosnąć na troszczącego się o swoją społeczność i państwo obywatela.

Kto, jeśli nie sędziowie, powinien domagać się zmiany takiego stanu rzeczy? Kto jeśli nie my, dziś doświadczeni edukatorzy, powinien pomóc w zbudowaniu takiego systemu, który da szanse zaistnieć Polakom i Polkom na tym polu? Prowadząc nasze działania edukacyjne, spotykaliśmy i spotykamy się przy tym z ludźmi, u których widzimy chęć do zmiany – prawdziwy zapał i możliwości.

Same możliwości jednak nie wystarczą. I tu dygresja. Jak powszechnie chyba wiadomo, długodystansowy wysiłek sportowy sprzyja przemyśleniom i refleksjom. W ostatnich dniach korzystałam z uroków ferii zimowych, biegając na nartach biegowych. I zgodnie z teorią, myślałam oczywiście. O edukacji właśnie. Ale także o podejściu Polaków i Czechów do dbania o trasy biegowe. Jakże różnym przy identycznych warunkach terenowych i klimatycznych, bo mówię o polskich i czeskich Górach Izerskich. W dniu mojego przyjazdu spadł długo wyczekiwany śnieg. Już dwa dni później na mapach czeskich, dostępnych online, wyświetliła się pajęcza sieć wyratrakowanych, przygotowanych dla narciarzy tras. W polskich Jakuszycach tymczasem wyratrakowano trzy, o czym zresztą nie sposób było się dowiedzieć, nie pojechawszy tam (no chyba, że sprawdziliśmy to na czeskiej mapie). Co więcej, polskie trasy, choć urokliwe, bardziej doświadczonego biegacza narciarskiego zadowolić mogą na weekend, podczas gdy Czesi stworzyli system wielokilometrowych tras rowerowo-pieszo-narciarskich, po których szaleć można tygodniami. Te spostrzeżenia, pozornie tylko są odległe od rozmyślań o budowaniu demokracji. Doprowadziły mnie bowiem do wniosku, że z edukacją jest podobnie jak z systemem tras narciarskich – tylko taka zorganizowana, zaplanowana i otoczona troską ma szanse powodzenia. Mimo obywateli chętnych do zbudowania kultury obywatelskiej nie wystarczy Igor Tuleya i inni niewątpliwi bohaterowie, tak jak nie wystarczyła Justyna Kowalczyk, by zbudować kulturę biegania na nartach, choć zaraziła miłością do tego sportu wielu Polaków.

Z tego powodu właśnie dziś, na początku roku wyborczego powinniśmy pytać i zachęcać innych do pytania, czy i jaki pomysł na budowanie społeczeństwa obywatelskiego mają kandydujący. Powinniśmy też sami, jako Iustitianie, program taki stworzyć, by pomóc przyszłym parlamentarzystom i ministrom – w ramach współpracy i oddziaływania władz. A potem naciskać na nich, by po ewentualnym zwycięstwie, nie zapomnieli (o co nie trudno politykom po wygranej) o swoich deklaracjach – w ramach kontroli władz. Klasyczny „check and balance”.

Strona 1 z 212