• Temat numeru
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 1(7)/2012, dodano 23 kwietnia 2012.

Sądy powszechne to moje życie
z Sędzią Stanisławem Dąbrowskim
Pierwszym Prezesem Sądu Najwyższego rozmawiają

Krystian Markiewicz i Bartłomiej Przymusiński
(inne teksty tego autora)

B. P.: Te przykłady być może potwierdzają zarzuty części środowiska sędziowskiego, że nadzór administracyjny Ministra Sprawiedliwości nad sądami powszechnymi jest nieefektywny, a ponadto narusza niezależność sądownictwa. Pan Sędzia w wielu publikacjach wyrażał stanowisko, że być może byłoby lepszym rozwiązaniem powierzenie nadzoru administracyjnego nad sądami Pierwszemu Prezesowi SN, który po pierwsze nie jest politykiem, a po drugie jego kadencja też nie jest, jak to bywa z ministrami sprawiedliwości, tak krótka, przez co obecnie tak często zmieniają się koncepcje tego, jak powinno sądownictwo funkcjonować. Czy Pan Prezes podtrzymuje tę tezę?

S. D.: Rzeczywiście, kiedy byłem Przewodniczącym KRS, dosyć mocno występowałem z tezą, że nadzór administracyjny nad sądami powszechnymi należy zabrać Ministrowi Sprawiedliwości i oddać Pierwszemu Prezesowi SN. Pełniąc funkcję Pierwszego Prezesa SN jestem w znacznie trudniejszej sytuacji. Ta trudność nie wynika z tego, że sam bym musiał realizować zadania. Bez względu na to gdzie jest nadzór umiejscowiony, musiałby być  aparat tego nadzoru, który byłby przeniesiony z Ministerstwa Sprawiedliwości do Sądu Najwyższego. Natomiast występowanie w tej chwili z takim postulatem przeze mnie, jako Pierwszego Prezesa SN, mogłoby być odczytywane jako dążenie do poszerzenia swojego osobistego imperium. Jako Stanisław Dąbrowski wcale nie mam żadnych ambicji poszerzania swojego imperium czy uzurpowania większej władzy. Teoretycznie natomiast wydaje mi się ten model byłby bardziej bliski konstytucyjnemu modelowi separacji władzy sądowniczej od innych władz i lepiej gwarantujący niezawisłość sędziowską niż obecnie. Z nadzorem sądownictwa powszechnego przez Ministerstwo Sprawiedliwości mamy do czynienia niemal 100 lat od chwili odrodzenia sądownictwa w państwie polskim w 1917 r. i nigdy ten nadzór nad sądami, sprawowany przez Ministra Sprawiedliwości, nie dawał dobrych rezultatów. W okresie międzywojennym nadzorowi Ministra Sprawiedliwości podlegał także Sąd Najwyższy. Efekt był taki, że SN w 1939 r. miał czteroletnie zaległości i przed ostateczną kompromitacją uratowała ówczesny SN tylko II wojna światowa i katastrofa państwa polskiego. Nigdy nadzór Ministra Sprawiedliwości nad sądami powszechnymi nie był dostatecznie skuteczny, może najlepszy pod względem skuteczności był w okresie PRL-u, wtedy zaległości były stosunkowo niewielkie, ale koszt tego był niesłychanie duży, gdyż odbyło się to kosztem ograniczania niezawisłości sędziowskiej, co jest nie do przyjęcia w demokratycznym państwie. Zapewne współcześnie na Białorusi sądy są także sprawne, ale trzeba osiągnąć sprawność postępowania nie kosztem sprawiedliwości. Ciekawą rzeczą jest, że zadania w zakresie nadzoru sądowego wykonują sędziowie, i to dobrzy sędziowie. Tak bywa jednak, że sędziowie odchodząc od sądzenia i obejmując funkcję w Ministerstwie Sprawiedliwości, bardzo szybko stają się typowymi urzędnikami. Za wszelkie aberracje Ministerstwa Sprawiedliwości nie winiłbym kolejnych ministrów sprawiedliwości. Ministrowie sprawiedliwości w istocie podejmują węzłowe decyzje, ale niewiele odpowiadają za to, że ten nadzór jest  marny.  Ci, którzy byli sędziami, a  teraz są urzędnikami ministerialnymi, tworzą  „tasiemcowe” ankiety, wymyślają  niczemu nie służące poczynania, jak np. likwidacja i tworzenie sądów. Może gdyby urzędnikami w ministerstwie nie byliby sędziowie, a urzędnicy, to  podchodziliby z większą pokorą do sędziów i sądów.

K. M.: Pan Prezes wspomniał o tym, że prawie 100 lat nadzoru Ministra Sprawiedliwości nad sądami powszechnymi, to też 100 lat krytyki tego systemu, szczególnie w okresie II Rzeczypospolitej, w tym częstych konfliktów pomiędzy Pierwszym Prezesem SN a Ministrem Sprawiedliwości,  bywało, że Pierwsi Prezesi ponosili negatywne, osobiste konsekwencje tego konfliktu. Teraz miejmy nadzieję , że tak drastycznych sytuacji nie ma, dochodzi również do pewnych spięć między urzędem Pierwszego Prezesa a Ministrem Sprawiedliwości. Taka chyba rozbieżność stanowisk dotyczyła trybu uchwalania zmianPrUSP, zupełnie inne stanowisko przedstawił Pan Prezes, a inne Minister Sprawiedliwości.

S. D.: To prawda, ale ja bym w tej chwili nie mówił o konflikcie między Pierwszym Prezesem SN a Ministrem Sprawiedliwości, bo jest to zupełnie inna sytuacja niż w okresie II Rzeczypospolitej. W okresie II Rzeczypospolitej ten konflikt był stricte polityczny i wynikał on z organizacyjnej podległości SN Ministerstwu Sprawiedliwości. W istocie SN był sądem powszechnym ze wszelkimi tego skutkami, łącznie z podległością organizacyjną i nadzorczą Ministerstwu Sprawiedliwości. Istniał inny konflikt, nie tyle między SN a Ministerstwem Sprawiedliwości, co między władzą sądowniczą a władzą wykonawczą. Władza wykonawcza, którą  reprezentowali kolejni ministrowie sprawiedliwości, w szczególności po przewrocie majowym, reprezentowała określoną opcję polityczną nazywaną sanacją. W przekonaniu  władzy politycznej kierującej Ministerstwem Sprawiedliwości sędziowie byli krnąbrni. Faktem jest, że znaczna część sędziów sympatyzowała wówczas bardziej z kierunkiem reprezentowanym przez narodową demokrację niż przez obóz sanacyjny, i to było podłoże konfliktu między Pierwszym Prezesem SN Władysławem Sejdą, który został usunięty ze stanowiska Pierwszego Prezesa SN, po czym Pierwszym Prezesem reprezentującym obóz sanacyjny został Leon Supiński, który miał bardzo małe możliwości autonomii. Później już konfliktu w istocie nie było, dlatego, że Pierwszy Prezes SN nie zajmował stanowiska, jeżeli chodzi o problemy ustrojowe. Ja mam mocniejszą pozycję niż Prezes Supiński i taką pozycję ustrojową, że trudno mówić o tego rodzaju konflikcie. Przyznaję, że zabierając głos na temat PrUSP wychodzę poza granice swoich uprawnień jako Pierwszego Prezesa SN, moje uprawnienia nie sięgają sądów powszechnych i tutaj pewnie Minister Sprawiedliwości mógłby mieć do mnie słuszne pretensje, że przekraczam granice i wchodzę na pole jego działania. Uczyniłem tak kilkukrotnie z tego względu, że bardzo czuję się związany z sądownictwem powszechnym. Moja kariera jako Pierwszego Prezesa SN jest bardzo nietypowa, w większości Prezesi SN przychodzili z grona profesorów, którzy zostawali sędziami SN, a potem prezesami SN, w związku z czym sprawy sądownictwa powszechnego były im bardziej odległe, natomiast dla mnie sądownictwo powszechne to właściwie całe życie. Poza tym ta tzw. reforma sądownictwa powszechnego, zakończona ostatnią nowelizacją, zaczęła się jeszcze gdy byłem Przewodniczącym KRS i właściwie cały okres przewodnictwa mojego w KRS to był   czas przeciwstawiania się szkodliwemu projektowi nowelizacji. Potem, gdy zostałem Pierwszym Prezesem SN, trudno mi było przestać wypowiadać się na ten temat. Oczywiście, gdy wystąpiłem w Sejmie podczas wysłuchania publicznego, , wskazałem na to, co uczyniono niewłaściwie, jeżeli chodzi o granice kompetencji SN, ponieważ ostatecznego projektu nowelizacji PrUSP nie poddano opinii SN, a jest to ustawowa kompetencja SN i regulaminowa kompetencja Pierwszego Prezesa SN., Nie zaskarżyłem do TK tej nowelizacji, gdyż przyznam się, że doszło do pewnej dżentelmeńskiej umowy między mną jako Pierwszym Prezesem SN a Ministrem Kwiatkowskim. Minister Kwiatkowski wycofał się z pewnych wadliwych przepisów dotyczących SN w projektowanej nowelizacji, chodziło o ograniczenie liczby członków KRS spośród sędziów SN, jak również rząd zrezygnował z nowelizacji ustawy o SN, ja natomiast obiecałem Ministrowi Kwiatkowskiemu, że nie będę skarżył do TK tej nowelizacji. Oczywiście, moje zobowiązanie nie obejmowało KRS, która wystąpiła z wnioskiem do TK. Uważam wniosek KRS za merytorycznie zasadny i bardzo się cieszę, że KRS przy okazji zaskarżyła przepis PrUSP uprawniający Ministra Sprawiedliwości do tworzenia i znoszenia sądów powszechnych. Uważam, że jest to tak fundamentalne uprawnienie, że nie powinno  być regulowane rozporządzeniem Ministra Sprawiedliwości. Zgadzając się na wpływ pozostałych dwóch władz na władzę sądowniczą, jeżeli chodzi o tworzenie i znoszenie sądów to można się zgodzić, żeby to władza ustawodawcza w drodze ustawy tworzyła i znosiła sądy, a nie Minister Sprawiedliwości, zwłaszcza, że Konstytucja też odwołuje się do ustawy jeżeli chodzi o ustrój sądów, a rozporządzenie Ministra to jednak nie ustawa. Konwencja o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, którą przecież Polska ratyfikowała,  w art. 6 podaje definicję sądów, mówiąc, że sąd powinien być tworzony ustawą. Można powiedzieć, że nasze sądy powszechne, które są tworzone rozporządzeniem ministra, nie są sądami w rozumieniuEKPCz.

Strona 5 z 9« Pierwsza...34567...Ostatnia »