- Varia
- Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 2(2)/2010, dodano 31 grudnia 2011.
Trzy sprawy z wokandy sędziego
Poproszono mnie o przysługę – tłumaczenie przebiegu trzech rozpraw, przybyłej do nas w ramach wymiany doświadczeń, Pani Prokurator z Berlina.
Gość miał napięty program, więc na salę weszliśmy na 10 minut przed rozpoczęciem posiedzenia. Oskarżonemu postawiono zarzut wyłudzenia polegającego na tym, że wbrew ciążącemu na nim obowiązkowi nie poinformował Zakładu Ubezpieczeń Społecznych o tym, że zakończył już naukę, co skutkowało utratą prawa do pobierania renty rodzinnej i ową rentę przez kilka kolejnych miesięcy pobierał, powodując szkodę w majątku Zakładu rzędu 9000 zł. Sprawa toczyła się już od kilku miesięcy. Kolejne terminy mijały bezowocnie z powodu licznych chorób oskarżonego i dopiero zarządzenie przez sędziego doprowadzenia przez policję spowodowało jego cudowne ozdrowienie i stawiennictwo wraz z obrońcą. Przez kilka kolejnych terminów obrońca odkrywał kolejne dowody, których przeprowadzenie było dla wyjaśnienia sprawy absolutnie niezbędne, natomiast na terminie, na którym byłyśmy obecne zgłosił wniosek dowodowy, by sąd zwrócił się do byłej uczelni, której oskarżony był studentem, o udzielenie informacji, kiedy formalnie skreślono jego klienta z listy, bo on ma podstawy przypuszczać, że zważywszy skomplikowane losy rzeczonej uczelni prywatnej, skreślenie to nie nastąpiło do dnia dzisiejszego, a zatem skoro klient jest nadal studentem, to akt oskarżenia jest niezasadny. Obrońca nadmienił też, że jego klient zwrócił już do Zakładu kwotę rzędu 10 000 zł. Sądowi nie pozostawało nic innego, jak wyznaczyć kolejny termin rozprawy i zażądać tych fundamentalnych informacji.
Po rozprawie Pani Prokurator miała kilka pytań: dlaczego prokurator przed wniesieniem aktu oskarżenia nie ustalił daty skreślenia z listy studentów?
No cóż, pewnie skierował akt oskarżenia pod koniec roku, kiedy dominuje Królowa Statystyki i piląca potrzeba wypchnięcia do sądu jak największej ilości spraw, bo Ministerstwo zna tylko jedną prawdę obiektywną: ilość załatwionych numerków.
Pani Prokurator drążyła dalej: po co toczy się postępowanie, skoro oskarżony naprawił szkodę?
No cóż, toczy się, bo trzeba sprawcę ukarać, a poza tym nie zapłacił jeszcze 1000 zł odsetek.
Wreszcie Panią Prokurator zaczęło nurtować: dlaczego obrońca dopiero po kilku miesiącach procesu wystąpił z tak fundamentalnym wnioskiem dowodowym i dlaczego w tak błahej sprawie jest tyle kolejnych terminów?
Prokurator był w zastępstwie, więc nie był w stanie udzielić nam informacji. Z pomocą przyszedł sędzia: otóż dlatego, że co do oskarżonego zapadł już prawomocny wyrok skazujący za oszustwo w innej sprawie, karę pozbawienia wolności orzeczono w zawieszeniu, skazanie za kolejne przestępstwo przeciwko mieniu spowoduje wprowadzenie wyroku do wykonania, a okres próby mija już za 2–3 miesiące, więc obrońca zrobi wszystko, w szczególności będzie zgłaszał po jednym wniosku dowodowym na każdym kolejnym terminie, by proces przedłużyć, tak by wyrok zapadł już po zakończeniu okresu próby. Z kolei sąd I instancji musi uwzględniać w zasadzie wszystkie wnioski dowodowe, a nawet z urzędu poszukiwać dowodów, gdyż w przeciwnym razie sąd II instancji uchyli wyrok do ponownego rozpoznania z zaleceniem przeprowadzenia dowodu, albo co gorsza jego poszukiwania.
Pani Prokurator pokiwała głową i stwierdziła, że u nich jest inaczej. Taką istotną okoliczność trzeba by ustalić przed wniesieniem aktu oskarżenia, obrońca jest zobowiązany do przedstawienia wszystkich wniosków dowodowych w zakreślonym terminie, i wyjątkiem jest dopuszczenie pojedynczych dowodów później, a poza tym, to skoro szkodę już naprawiono, nikt by się tym przez tyle czasu nie zajmował, nie mówiąc już o tym, że orzeczoną już uprzednio karę wprowadza się do wykonania, jeśli kolejne przestępstwo zostało popełnione w okresie próby niezależnie od tego, kiedy nastąpiło kolejne skazanie, więc taktyka obrońcy nie miałaby racji bytu. Z kolei jeśliby sąd II instancji uważał, że trzeba przeprowadzić jeszcze jakiś dowód, to akta wróciłyby do sądu I instancji z zaleceniem przeprowadzenia jedynie tego pojedynczego dowodu.
Tu spuściliśmy zasłonę milczenia, na charakterystyczne u nas wielokrotne powtarzanie raz przeprowadzonych dowodów. Nie podjęliśmy się też wyjaśniania, dlaczego sąd II instancji umie czytać i może się opierać np. na protokołach zeznań świadków, a sąd I instancji, który rozpoznaje sprawę ponownie, czytać nie umie i musi rzeczonych świadków przesłuchać jeszcze raz, albo i dwa razy, jak się np. w międzyczasie zmieni sędzia referent. Bo w walce pomiędzy zakorzenioną zasadą bezpośredniości postępowania dowodowego i otwartą niedawno furtką umożliwiającą ujawnienie dowodów niemających wpływu na uchylenie wyroku, ta pierwsza niestety zdecydowanie wygrywa. Przemilczeliśmy też, że liczba 5 powtórzeń już dawno przestała być rekordem.