• Temat numeru
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 4(49)/2022, dodano 14 kwietnia 2023.

Jak przywrócić państwo prawa?
Projekt ustawy o Trybunale Konstytucyjnym
z dr. hab. Sławomirem Patyrą i dr. Tomaszem Zalasińskim rozmawia

Tomasz Zawiślak
(inne teksty tego autora)

TZaw: Słyszymy, jako sędziowie, te głosy.

SP: Dlatego pozwalam sobie zabrać glos w tej sprawie. Mam bowiem nieodparte wrażenie, że pomysły tego typu są wyrazem pewnej bezsilności koncepcyjnej. Dzisiaj Trybunał wygląda, jak wygląda. Wszyscy obserwują jego upadek: niektórzy z satysfakcją – to ci, którzy doprowadzili do jego ruiny – inni z rozpaczą – to ci, którym zależy na państwie prawa. Niezależnie od emocjonalnego stosunku do upadku praworządności na poziomie funkcjonowania sądownictwa konstytucyjnego, wielu obserwatorów konkluduje, że w zasadzie z tego Trybunału i tak już nic nie będzie. Autorzy „deformy” Trybunału chcieli, aby tak się stało. Rzeczywiście, Trybunału nie ma dzisiaj zarówno w sensie prawnym, etycznym, jak i funkcjonalnym. W ciągu roku TK wydaje czternaście wyroków, nie jest w stanie zebrać się, aby orzekać w pełnym składzie, czyli jedenastoosobowym. Śledząc dyskusję o obecnym Trybunale, mam deja vu. Przypomina mi się dyskusja na temat zasadności istnienia Senatu, toczona z zapałem w toku prac Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego, w latach 1995–1997. Tak długo debatowano o koncepcjach polskiej dwuizbowości i tak trudno było wypracować w tym względzie spójną, systemową koncepcję roli Senatu w polskim ustroju, że w pewnym momencie pojawił się pomysł jego likwidacji. Likwidacja nie wymaga pogłębionej refleksji, przez to nie łączy się z wysiłkiem intelektualnym. A ten wysiłek – nie dość, że dla wielu jest bolesny, to jeszcze nie gwarantuje satysfakcjonujących efektów końcowych. Przywołuję ten przykład nie bez powodu – zwróćcie Panowie uwagę, jak ważny dzisiaj jest Senat dla zachowania rudymentów praworządności. Oczywiście, można „wygumkować” Trybunał z systemu. Tylko co w zamian? Przejdziemy na system amerykański? Czy jesteśmy w stanie, w naszej kulturze prawa pozytywnego, realizować kontrolę konstytucyjności prawa via sądy rejonowe, okręgowe, apelacyjne? Moim zdaniem nie, gdyż należałoby całkowicie zmienić system edukacji sędziowskiej, a to wymaga czasu. Trybunał Konstytucyjny jest immanentnie wpisany w naszą kulturę prawną. Najistotniejszą zmianą w projekcie ustawy o TK jest modyfikacja procedury wyboru sędziów. Dostrzegamy w tym zakresie pewnego rodzaju remedium na to, co TK i jego sędziom towarzyszyło przez lata, czyli swoisty stygmat partyjny. Nasza propozycja zmierza do tego, aby choć w pewnym zakresie zdjąć odium partyjnego pochodzenia z sędziów TK.

Po pierwsze, rozszerzamy krąg podmiotów, które mogą zgłaszać kandydatów na sędziów TK. To jest zresztą – pozwolisz Tomku, że o tym powiem – to jest chyba jedyny w całym toku naszej idealnej współpracy element, co do którego troszeczkę się spieraliśmy. Gdyby to miało zależeć wyłącznie ode mnie, to bym w ogóle wyłączył posłów ze zgłaszania kandydatur. Niech wybierają sędziów, bo Trybunał jest negatywnym ustawodawcą. Cała ta argumentacja, którą przedstawił Doktor Zalasiński jest dla mnie absolutnie niepodważalna. Natomiast zastanawiam się, czy posłowie muszą zgłaszać kandydatów na sędziów TK? Czy nie może być tak, żeby zgłaszały ich wyłącznie inne podmioty, spoza Sejmu, a następnie posłowie dokonywaliby wyboru spośród szerokiej grupy zgłoszonych kandydatów? My proponujemy dzisiaj rozwiązanie poniekąd kompromisowe: z jednej strony, będą kandydaci – przepraszam za kolokwializm – „partyjni”, których zgłaszać będą „po staremu” parlamentarzyści, ale z drugiej, chcemy też, aby tych kandydatów zgłaszały środowiska, o których powiedział Pan Doktor. Na tym ta nowa procedura się nie kończy. Ma również obejmować – i to postrzegam jako szczególnie istotne – jawną i skrupulatną procedurę przesłuchań kandydatów. Jak tylko pojawiła się ta idea, miałem skojarzenie z amerykańskim Senatem i z tym, że kandydaci na sędziów federalnego Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych są dokładnie prześwietlani przez komisje i to się dzieje w blasku fleszy, czyli w pełni transparentnie. Dlaczego to jest ważne? Obecnie, procedura sejmowa związana z prezentacją kandydatów ma charakter pozorny. Posłowie prezentują w Sejmie podstawowe dane o kandydacie, najczęściej przygotowane przez zainteresowanego. Następnie, na posiedzenie Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka przychodzi kandydat na sędziego Trybunału i wyłącznie odpowiada na te pytania, na które chce odpowiedzieć, a te pytania dziwnym trafem zgłaszają najczęściej środowiska polityczne, które zgłaszają tego kandydata. Owszem, postępowanie to śledzą organizacje pozarządowe, ich przedstawiciele mogą nawet formułować pytania do kandydata. Problem tylko polega na tym, że jeśli kandydat na sędziego Trybunału Konstytucyjnego – mówiąc językiem współczesnej nowomowy – „strzeli focha” i nie chcę na te pytania odpowiadać, bądź je w ogóle ignoruje, to nie ma to formalnego znaczenia dla procedury. My chcemy to zmienić. Chcemy, aby kandydaci zobowiązani byli do odpowiedzi na wszystkie pytania, w szczególności dotyczące ich kompetencji i przygotowania do pełnienia funkcji strażnika Konstytucji. Każdy obywatel, który będzie śledził, albo przynajmniej odtwarzał sobie te przesłuchania, ma prawo wiedzieć, kto będzie w TK zasiadał, bo wbrew pozorom TK też jest organem reprezentującym interes Suwerena. Propozycja ta stanowi realną wartość dodaną względem dotychczasowych regulacji i zwyczajów, kształtujących procedurę wyboru sędziów TK. Wspominaliśmy na początku, że te konsultacje były bardzo szerokie. Objęły również zainteresowane rozmową z nami kluby i koła parlamentarne. W trakcie tych spotkań towarzyszyło mi nieodparte wrażenie, że odnośnie do wskazanych wyżej zmian w procedurze wyboru sędziów Trybunału spotkaliśmy się wręcz z alergiczną reakcją polityków. Nie wiem, jak ocenia to z perspektywy czasu Pan Doktor Zalasiński, ale chyba podobnie jak ja.

TZal: Myślę – jeśli mogę wejść słowo – że politycy są bardzo przywiązani do stanu obecnego.

SP: Pan Doktor ujął to – jak zwykle – o wiele bardziej subtelnie niż ja. Odkąd współpracujemy nad tymi projektami, próbuję naśladować tę subtelność mojego kolegi, na razie z marnym skutkiem. Mam taką naturę, że mówię troszeczkę bardziej wprost. Oni, tj. parlamentarzyści, byli dość jednoznacznie przeciwni temu, aby wprowadzić proponowane rozwiązania w życie. W efekcie ich wprowadzenia mogłoby się bowiem okazać, że o wiele trudniej byłoby uzasadnić opinii publicznej wybór do TK osób, które uzyskały pozytywną akceptację większości sejmowej nie dlatego, że są wybitnymi znawcami prawa konstytucyjnego i mechanizmów stosowania prawa (mówimy przecież o TK jako konglomeracie nauki i praktyki), tylko trafiły tam dlatego, że zaistniały w orbicie wpływów politycznych. Tymczasem nie na tym ma polegać kreowanie składu TK w demokratycznym państwie prawnym. Reguła potocznie określana akronimem BMW (Bierny, Mierny, ale Wierny), upowszechniona we wszystkich sferach życia publicznego po 2015 r. na skalę dotychczas niespotykaną, w zasadzie nie powinna być akceptowana nawet w odniesieniu do synekur partyjnych, nie mówiąc już o rudymentach ustrojowych. Trybunał Konstytucyjny jest elementem systemu równowagi i hamowania. Jeżeli będzie się rekrutował spośród kandydatów, których jedyną „zaletą” jest partyjna rekomendacja, to nie da się w ten sposób ani odbudować, ani tym bardziej – w dłuższej perspektywie czasowej – trwale zagwarantować praworządności. Ambicją Zespołu Ekspertów Prawnych Fundacji im. Batorego, jako autorów projektu było, aby to, co stało się z TK przeszło do historii polskiego ustroju co najwyżej jako wstydliwy eksces, a nie przekształciło się w trwały trend. Nie mamy dzisiaj pewności, że w mniej lub bardziej nieodległej przyszłości, nowa większość parlamentarna nie zechce ze „zgniłych owoców dobrej zmiany” w Trybunale korzystać. Dlatego ważne jest, aby o proponowanych rozwiązać mówić już teraz, a nie żeby one pojawiły się „deus ex machina” tuż przed wyborami, bo wówczas – w ramach brutalnej kampanii wyborczej – będą tym projektom przyprawiane „partyjno-polityczne gęby”. Zwolennicy zachowania statusu Trybunału jako „prawnego kwiatka do partyjnego kożucha” tworzyć będą legendy, jak to w interesie partyjnym, na kolanie, w ciągu 48 godzin napisano jakiś projekt, itp. Te projekty, o których dzisiaj rozmawiamy, przygotowywane były nie przez 48 godzin, tylko przez 2 lata, bez udziału „wszechwiedzących” polityków. To jest wartość projektów społecznych. My chcemy bardzo tę wiedzę upowszechniać, że to nie są projekty polityczne, partyjne, napisane w takim czy siakim klubie parlamentarnym, ciemną nocą i po dwóch lampkach koniaku, tylko są efektem głębokiej refleksji merytorycznej i praktycznej. Są wypadkową wiedzy i doświadczenia byłych sędziów TK, specjalistów z organizacji pozarządowych oraz członków Zespołu ­Ekspertów Prawnych Fundacji, tym samym spełniają standardy racjonalnego procesu tworzenia prawa.

Strona 3 z 512345