• Varia
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 2(44)/2021, dodano 25 sierpnia 2021.

Mirosław Filipowicz. Wspomnienia z lat 1939–1980. Spisane w latach 1981–19821

pobierz pdf

Bez przesady można powiedzieć, że Mirosław Filipowicz był legendą wrocławskiego środowiska prawniczego, nie tylko sędziowskiego. Niestety coraz więcej osób, przechodząc obok sali nr 324 na III piętrze budynku Sądu Okręgowego we Wrocławiu (powszechnie nazywanej salą Filipowicza), nie kojarzy, kim był ten człowiek. Niedawno, staraniem rodziny sędziego M. Filipowicza, ukazały się jego wspomnienia. Wybraliśmy fragment końcowy, dotyczący okresu od 1980 r. Czytając te słowa, trudno oprzeć się wrażeniu, że nic nie straciły na aktualności.

 

Ogólnie na przestrzeni lat 1956–1980 sądy powszechne, a w każdym razie sądy wrocławskie, raczej zachowały twarz. Piękną cenzurkę wystawił im wysoki oficer UB, który w przypływie pijackiej szczerości stwierdził ni mniej, ni więcej: „W Polsce są dwie legalne opozycje – Kościół i sądy”.

Nadszedł rok 1980, który ktoś celnie nazwał drugą Wiosną Ludów2. Powszechna euforia sierpnia przeniknęła także do sądów, chociaż w formie nieco stonowanej. Zatrzymała się natomiast na progu prokuratury. Pod koniec października w sądach zawiązała się Solidarność, do czego nie doszło w prokuraturze.

Inicjatorami jej powołania w sądzie byli sądowy stolarz i urzędnik administracyjny. Spontanicznie wstąpili do niej pracownicy fizyczni i prawie wszyscy urzędnicy. Nie działały tutaj przesłanki polityczne, a jeśli już – to stanowiły motyw wtórny.

Zasadniczo traktowano Solidarność jako nowy związek par excellence3 zawodowy, mający stanowić przeciwwagę dla starych związków zmajoryzowanych, jak uważano, przez grupę sędziowską. Sędziowie odnieśli się do Solidarności z wyraźną rezerwą, niektórzy nawet z wrogością. Dostrzegając w nowym związku cechy politycznej opozycji, woleli poczekać na dalszy rozwój wydarzeń. W tym przekonaniu utwierdził ich dramatyczny przebieg akcji rejestracyjnej. Wstąpienie do nowego związku oznaczało oficjalną deklarację za nowym porządkiem, a oczywiste było, że władza nie życzy sobie zmian. Ostatecznie do Solidarności wstąpiła większość młodych sędziów rejonowych, natomiast na trzydziestu trzech sędziów wojewódzkich tylko dziewięciu, w tym wszyscy sędziowie mojego wydziału, dwóch z wydziału cywilnego pierwszej instancji i dwóch karnistów. Ci dwaj wystąpili zresztą w 1981 r., gdy stanęło: albo partia, albo Solidarność. Był to pierwszy wyraźny sygnał, że partia zwiera szeregi przed ofensywą.

W sądach panował spokój, a nawet pokój. Partia właściwie przestała działać, kilku twardogłowych usiłowało założyć związek autonomiczny. Dało to mizerne rezultaty, niemniej przedstawiciel autonomistów uczestniczył w kolegiach ­administracyjnych na równi z przedstawicielem Solidarności. Obie strony omijały zresztą sprawy polityczne, skupiając się solidarnie (!) na problemie niezawisłości sędziowskiej i samorządności sędziów. Dyskutowano, uchwalano żądania, kierowano petycje – wszystko bez realnego efektu. Charakterystyczne pod tym względem było spotkanie u ministra, na które zaproszono wszystkich prezesów sądów wojewódzkich i członków kolegiów administracyjnych, do których w wyborach pod koniec 1980 r. weszli w ogromnej większości członkowie Solidarności. Wystąpienia prezesów brzmiały tak, jakby nie było sierpnia. W sposób mniej lub bardziej stonowany podkreślali kierowniczą rolę partii, akceptując „nomenklaturę” i zależność sądów od linii partii. Bojowe były natomiast wystąpienia drugiej, solidarnościowej grupy mówców, którzy wręcz domagali się pełnej niezawisłości, wybieralności wszystkich stanowisk administracyjnych oraz rozszerzenia kompetencji kolegiów administracyjnych. Minister oraz dwaj obecni wiceministrowie milczeli, kiwając głowami – miałem wrażenie cyklicznie: to jeden, to drugi. Naradę zakończył minister „na okrągło”: racje są i tu, i tu, potrzebne są zmiany ustawowe, zwłaszcza w USP4, że odnowa oczywiście, ale z rozmysłem, że bez pośpiechu i tak dalej. Z wypowiedzi tej byliśmy zasadniczo zadowoleni, zaakceptował przecież odnowę, a pośpiech przy tak zasadniczych zmianach nie jest na pewno pożądany. Dziś widać, że to była tylko gra; obiecywać i odwlekać – rewolucyjne nastroje same się wypalą albo zostaną ugaszone. Podobną politykę stosowano na szczeblu wojewódzkim: ostra krytyka tego, co było, pełne usta odnowy i zero działania.

Strona 1 z 3123