- Mowa prezesowa
- Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 4(10)/2012, dodano 17 lutego 2013.
Nie do zniesienia
Zapamiętałem dostrzeżoną kiedyś przypadkowo scenę z rysunkowego serialu dla dzieci, nazwanego dość ciekawie: „Film pod strasznym tytułem”. Występowała w nim gadająca kura (kur było tam więcej, ale gadająca tylko jedna). W owej scenie kura skarżyła się gospodarzowi na dokuczające jej stworki, które zabrały jej jajko. Nazywała je „jajkożercami” i krzyczała, że to wszystko jest nie do zniesienia. – No, coś jednak zniosłaś – odpowiadał jej gospodarz, wskazując na odnośne jajko.
Znoszenie jest słowem, które musieliśmy znosić przez cały rok 2012. Zaczęło się od gromkiej zapowiedzi Ministra Jarosława Gowina, który oświadczył, że zniesie 129 sądów. Wybrane zostały tak, jakby strzelił ze śrutówki w mapę Polski i gdzie padł śrut, tam znosi sąd. Pan Minister oświadczył: sądy zniosę, bo chcę przenosić sędziów z sądu do sądu. Ustawa i Konstytucja tego zabraniają. Zniosę więc sądy, będę je łączył i będzie można przestawiać sędziów jak pionki z miasta do miasta. To będzie właściwa gospodarka kadrami. Nie jestem prawnikiem, nie muszę się kierować interesami prawników. Tak powiedziałem i tak będzie.
Pan Minister jest polskim politykiem. Jak wiadomo, polskiemu politykowi nie wolno przyznać się do błędu. Wolno opowiadać różne „androny”, niejeden uprawia to całymi latami, ale trzeba cały czas powtarzać, że zawsze, od urodzenia ma się 100% racji. Nie wchodzi w grę 99%, to za mało. Toteż Pan Minister, gdy raz zapowiedział, że sądy zniesie, musiał się tego trzymać, choć cała Polska – w tym jego wyborcy – protestowała, a cała prawnicza Polska na sto sposobów udowodniła, że Pan Minister nie ma racji. Ale nieważne, kto ma rację, ważne, kto ma władzę. I Pan Minister zaczął znosić.
Dnia 5.10.2012 r. podpisał dwa rozporządzenia. Tym ważniejszym zniósł 79 sądów, pokazując, kto tu rządzi i kto postawi na swoim. Ale trzeba było jeszcze wydać rozporządzenie o nowej właściwości. Zawierało ono błędy w wyliczeniu miast i gmin. Pan Minister nie zauważył ich i podpisał rozporządzenie. Zauważył błędy szef rządowej komórki wydającej elektroniczny Dziennik Ustaw. Zwrócił rozporządzenie Panu Ministrowi i zapytał: co mam zrobić z tym fantem? Pan Minister, jak przystało na niefachowca, a zarazem osobę, która litery prawa przestrzega umiarkowanie (jest to określenie wyważone, sam Pan Minister używa ostrzejszego), zrobił to, co najprostsze. Podarł czy też schował głęboko podpisane rozporządzenie i podpisał nowe.
Potem zaczęło się wielkie udowadnianie, że tego rodzaju postępowanie jest prawidłowe, a podpisane rozporządzenie nie istniało, bo nie zostało opublikowane. Udowadniali to urzędnicy ministerstwa, a prawnicy słuchali ich z zażenowaniem. Przy takim sposobie myślenia powinna obowiązywać zasada, że ustawa podpisana przez Prezydenta RP też nie istnieje, a istnieć zaczyna dopiero wtedy, gdy zatwierdzi ją wydawca Dziennika Ustaw. Jeśli ją odrzuci i zwróci Sejmowi, trzeba ją zapewne zmieniać. Mamy więc nową izbę parlamentu, która decyduje, czy akty prawne są ważne, czy nie. Nazywa się ona Rządowe Centrum Legislacji.
Okazało się, że Pan Minister za bardzo się rozpędził. Chciał znieść 79 sądów, a niechcący zniósł prawie wszystkie. W Polsce obowiązuje bowiem zasada, że aby istniał sąd, musi istnieć akt prawny, który go tworzy. Stąd zawsze funkcjonowało rozporządzenie o treści: „Tworzy się sądy (…)”, wyliczające wszystkie sądy w Polsce. Nowe sądy tworzono w ten sposób, że rozporządzenie zmieniano i do listy sądów dodawano nowy punkt, a aby sąd znieść, skreślano punkt opisujący znoszony sąd. Rozporządzenie wydawano na nowo, gdy zmian uzbierało się za dużo. Rozporządzenia te ustalały zarazem właściwość sądów.