- Varia
- Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 3(25)/2016, dodano 24 listopada 2016.
Praca sędziego rodzinnego – rzemiosło czy powołanie?
Naturalną potrzebą i prawem każdego człowieka jest dążenie do szczęścia, a niewątpliwie jedną z płaszczyzn do osiągnięcia tego celu jest zawiązywanie takich czy innych relacji międzyludzkich. Życie w samotności jest bowiem nie tylko sprzeczne z naturą, ale przede wszystkim niezwykle smutne. Lęk przed samotnością doprowadził człowieka do tworzenia społeczności z podstawową jej jednostką jaką jest rodzina, a w konsekwencji do zrodzenia się potrzeby regulacji wynikających z tego stosunków.
Obecnie prawo rodzinne musi sprostać szeregowi problemów wynikających ze zmian społecznych, w szczególności dotykających dotychczas funkcjonujących stereotypów, sposobu postrzegania rodziny, swobodnego podejścia do moralności. Złożoność tej problematyki jest tak wielka, że rozstrzyganie w sprawach rodzinnych jest niezwykle trudne, biorąc pod uwagę różnorodność stanów faktycznych i związanych z tym problemów. Trudno zatem wyobrazić sobie sytuację, że rozstrzyganie spraw rodzinnych może przysługiwać osobom do tego niepowołanym.
Powołanie rozumiem w kategorii daru, wewnętrznego przekonania o predysponowaniu do konkretnego działania, realizacji celu, czy wykonywania zawodu. Przyjąć zatem należy, że powołanie znajduje swoje źródło zawsze we wnętrzu człowieka, a nie w okolicznościach zewnętrznych, choć mogą one stać się zaczynem do powstania powołania.
Jestem głęboko przeświadczona, że głównym powodem tego, iż obecnie od ponad 8 lat, z własnego wyboru, orzekam w wydziale rodzinnym, jest ukształtowanie mnie przez stosunki rodzinne, w jakich dane mi było wzrastać oraz spotkania z ludźmi, które ukształtowały mnie jako człowieka i sędziego. Muszę je pokrótce nakreślić, bo jest to klucz, podstawa, do zrozumienia narodzin mojego powołania, którego realizacja jest jednym z elementów mojego osobistego szczęścia.
Wychowałam się w pełnej rodzinie. Rodzice do chwili obecnej tworzą udany związek. Mam brata i siostrę, z którymi łączą mnie głębokie, bliskie więzi. Moja mama jest sędzią rodzinnym z 40-letnim stażem. Obserwując jej funkcjonowanie, z perspektywy dziecka, ostatnią rzeczą jaką chciałam w życiu robić to zostać sędzią, w szczególności rodzinnym. Jej praca kojarzyła się z wiecznym siedzeniem nad aktami i ograniczeniami mojej nastoletniej wolności, które wiązałam z jej doświadczeniami zawodowymi. System wychowawczy stosowany przez moich rodziców w zdecydowany sposób odbiegał od tego, któremu poddani byli moi rówieśnicy. Opierał się na stworzeniu mnie i mojemu rodzeństwu przestrzeni do wypowiadania się na każdy temat i wyrażania własnych poglądów nawet w sytuacjach niewygodnych, z czego nie ukrywam, skwapliwie korzystałam, fundując moim rodzicom w okresie dojrzewania czas obfitujący ogromem emocji i wrażeń. Ogromną rolę w moim życiu odegrała babcia ze strony mamy, silna i charyzmatyczna, posiadająca niezwykły dar tonowania napięć i scalania rodziny, przez którą czuliśmy się bezwzględnie akceptowani i kochani niezależnie od okoliczności. Los sprawił, że nie dostałam się na medycynę, o której zawsze marzyłam, więc wybrałam prawo w myśl zasady „lepsze zło, co się zna”. Rok przed ukończeniem studiów zostałam matką i wyszłam za mąż. Rodzice, babcia, brat, a nawet moja 11-letnia wówczas siostra, pomagali mi w opiece nad córką, bym mogła skończyć studia. Jako jedna z nielicznych dostąpiłam zaszczytu pisania pracy pod kierunkiem prof. dr hab. Mirosława Niesterowicza, który sam wybrał mi temat pracy magisterskiej „Władza rodzicielska” stwierdzając dowcipnie, że będąc matką mam o tym zapewne większe pojęcie niż cała reszta bezdzietnych, jak dotąd, magistrantów. Rok po ukończeniu studiów dostałam się na aplikację, co również nie byłoby możliwe bez wsparcia rodziny, bo bez tej pomocy nie miałabym czasu się uczyć. Odkrywałam wtedy dzień po dniu uroki macierzyństwa, które pomimo trudów dostarczało mi wiele satysfakcji. Na aplikacji miałam wiele szczęścia, bo w większości przydzielono mi patronów, którzy byli sędziami z powołania. Z przyjemnością pozwolę sobie wymienić sędziów Wojciecha Andruszkiewicza, Alicję Jędrkowiak, Piotra Nowackiego, których oceniam nie tylko jako wybitnych profesjonalistów, ale przede wszystkim dobrych ludzi, traktujących swoich podsądnych z uważnością, szacunkiem i klasą. Z perspektywy czasu stwierdzam, że oni po prostu lubili ludzi. Prezentowane przez tych patronów najwyższe wzorce staram się naśladować. Zdanie egzaminu sędziowskiego jest znowu sukcesem nie tylko moim, ale również moich najbliższych, bez których nie byłabym w stanie połączyć nauki z obowiązkami matki.