- Varia
- Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 4(14)/2013, dodano 13 marca 2014.
Reszka, czyli dramat w jednym akcie i 79 sądach
Nim ucichł brzęk zakładanego na togę łańcucha, znaczące spojrzenie protokolantki, skierowane w jego stronę, spowodowało, że uniosłam pytająco brwi.
– Pani sędzio! Godło odwróciło się na lewą stronę!
Rzut oka w dół wystarczył. Faktycznie, zamiast reliefu z wyobrażeniem dumnego orła świeciła na mojej todze tylko jego odwrotna, nijaka, płaska powierzchnia. Świeciła tępo, bladym, odbitym światłem.
Już miałam poprawić protokolantkę, że nie jestem tylko sędzią, ale prezesem, darowałam to jednak sobie. Właśnie przeniosłam ją z podporządkowanego nam
od stycznia sądu, a oni wszyscy byli tam jacyś inni. Ciągle manifestowali niezależność od ministerstwa i tracili na tym, bo etaty szły gdzie indziej. Mieli więc coraz gorsze wyniki. Byli zmanierowani i bez dyscypliny. Nie to co u nas. Sędzia może czuć się niezależny i niezawisły, ale tylko jak założy togę na sali. Poza tym jest takim samym pracownikiem sądu jak każdy inny. Ma słuchać przełożonych, robić co mu każą, dbać o wyniki statystyczne i nie filozofować o niezależności.
Prowadząc rozprawy spieszyłam się, bo przecież do tego wszystkiego sędziowie w wydziałach zamiejscowych zaprzestali ostatnio orzekać i dzisiaj właśnie w tej sprawie zwołałam naradę.
Rozpoznanie spraw o stwierdzenie nabycia spadku z mocy ustawy skończyło się szybko, jak zresztą spodziewałam się, biorąc tylko takie sprawy sobie. Tym bardziej, że przenosząc właśnie tę protokolantkę do swojego wydziału dokonałam trafnego wyboru, była jedną z najlepszych w tamtym sądzie, potrafiła też bezbłędnie przygotować wszystkie projekty
orzeczeń.
Idąc korytarzem myślałam o lipcowej uchwale siedmiu sędziów SN. Czytałam ją dwukrotnie, nie wierząc własnym oczom. Stwierdzenie, że sędzia rejonowy jest wyżej usytuowany w hierarchii władz państwowych niż wiceminister uznałam za absurdalne. Przecież ja – zwierzchnik tychże sędziów– każdy telefon z ministerstwa odbieram na stojąco, tak jakoś mimowolnie odczuwam potrzebę wyrażenia szacunku.
,,Buntowniczki”, bo za takie je uważałam, już siedziały w moim gabinecie. Same kobiety – skonstatowałam, ale przecież Temida jest kobietą. W ich postaciach, spojrzeniach czaił się lekki niepokój. Wiedziały, że ich decyzja o zaprzestaniu orzekania nie podobała się zarówno mnie, jak też prezesom wyższych szczebli. Ministerstwo żądając od nas codziennych meldunków w tej kwestii, dawało nam wyraźny sygnał, czego od nas – prezesów oczekuje.
Wszystkie zgromadzone znałam dobrze, od lat. Powoli omiatałam je wzrokiem.
– Wiecie dlaczego Was tu zaprosiłam. Muszę uszanować Waszą decyzję, ale jej nie rozumiem i nie pochwalam. Obowiązkiem sędziego jest orzekać. Uchwała ,,esenu” nie ma mocy powszechnie obowiązującej i nie macie obowiązku się do niej stosować. Dlaczego większość z 500 przeniesionych w kraju sędziów nadal orzeka, a Wy akurat nie?
– Pani prezes! – Grażyna odezwała się pierwsza. Zaczęła oficjalnie, chociaż bywało, że mówiła do mnie po imieniu albo zdrobniale: ,,Reszka”. Uważałam ją
za radykała, wcześniej to ona organizowała dni bez wokand, odmówiła udziału w komisji wyborczej, chociaż nic to jej nie dało, bo i tak zaraz znaleziono następcę.
– Dobrze wiemy – głos Grażyny brzmiał pewnie – że lipcowa uchwała SN nie ma mocy powszechnie obowiązującej, ale przecież zawsze odwołując się do dorobku SN powołujemy się na orzeczenia z innych, tylko podobnych spraw do naszej. Autorytet Sądu Najwyższego bierze się z wyrażania przez niego przekonujących poglądów. Wywód w tej uchwale jest wręcz porażająco logiczny i nie znam argumentacji, która może go obalić. Przeniesiono nas decyzją wydaną przez osobę nieuprawnioną. Taka decyzja jest nieważna. Nie mamy prawa orzekać.
– Robicie po prostu bunt, pod pretekstem jakiegoś podpisu– powiedziałam co myślę, już bez owijania w bawełnę. – Wiadomo, że po to szef ma zastępcę, aby mu zlecać zadania. Podsekretarze stanu mieli do tego podpisu upoważnienia, a SN w 2007 r. stwierdził, że oni mogą delegować sędziów. Mogli więc też was przenosić!