- Ważne pytania
- Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 3(13)/2013, dodano 22 listopada 2013.
Trzeba się umieć postawić
z prof. Ewą Łętowską,
rozmawiają
B.P.: Często jednak zarzuca się aktywizmowi interpretacyjnemu właśnie uzurpację władzy.
E.Ł.: Trzeba odróżniać dwie rzeczy. Dyskurs, w którym po prostu coś się arbitralnie twierdzi i dyskusję na argumenty merytoryczne. Gdy zamiast argumentów jest arbitralne twierdzenie – rodzi to wrażenie uzurpacji władzy. Niestety dziś bardzo uwiądł nam dyskurs prawniczy, który by to weryfikował, coraz gorzej ma się np. pisarstwo glos, które uważam za sól codzienną prawnika. Dawniej pisali luminarze, w tej chwili luminarze nie piszą. Komentator musi być jednak co najmniej tak samo sprawny warsztatowo jak sąd. A lepiej, gdy jest sprawniejszy, bo wtedy krytyka jest pomocna i podsuwa pomysły. Pewnym problemem orzecznictwa jest też stosunkowo łatwe rezygnowanie z sądzenia, i umarzanie spraw (mówię to zresztą pod wpływem doświadczeń z Trybunału Konstytucyjnego). To zjawisko powinno się doczekać komentarza i krytyki, bo to też jest rodzaj źle skierowanego aktywizmu. Ale jakoś umorzenia nie przyciągają uwagi komentatorów. W tej chwili mamy serię problemów związanych z elektronicznym postępowaniem upominawczym. Teoretycznie jest wszystko w porządku, tylko że istnienie elektronicznego sądu spowodowało nagle ogromną aktywność przy wnoszeniu ewidentnie niezaskarżalnych spraw. Wnosi się sprawy przedawnione, albo w ogólności takie, gdzie wnoszący liczy, że dłużnik zapłaciwszy dług, nie ma jednak pokwitowania. To jasny sygnał, że mamy do czynienia z kreacją postępowania, które jest szybkie, automatyczne i łatwe, ale niebezpieczne. Musi gdzieś być w takim razie jakiś specyficzny bezpiecznik, który w którymś momencie się włączy albo, który można uruchomić, bo im bardziej mechanicznie zapada orzeczenie, tym więcej bezpieczników należy przewidzieć. Tu arbitralności i – powiedzmy – braku przezorności ustawodawcy powinien się przeciwstawić aktywizm interpretacyjny ze strony samych sądów wystawiających nakazy.
K.M.: Wracamy do tego postulatu o wrażliwości sądu, do sprzeciwu wobec naruszania pewnych podstawowych zasad, co było może aż nazbyt widoczne właśnie w postępowaniach elektronicznych. Była medialna rozkosz niemal dla wszystkich – dziennikarzy, polityków, niektórych prawników, przedsiębiorców, podkreślano, jak to świetnie państwo polskie zrobiło super nowoczesny system sądowy. Elektroniczny sąd w Lublinie zaczął wydawać setki tysięcy, miliony nakazów. Potem przetoczyła się przez media krytyka systemu, zwrócono uwagę na wynaturzenia systemu, na drugą ciemną stronę tych szybkich, nowo wykreowanych tysięcy spraw i spowodowało to odwrót polityków, twórców tego systemu, i śmiem domniemywać – zmieniło „wrażliwość” referendarzy orzekających w tych sprawach.
E.Ł.: Przykład ten znakomicie ilustruje to, o co mi idzie. Otóż gdyby na tę wrażliwość referendarzy, która w tej chwili jest podwyższona, chociaż trochę zwrócono uwagę w momencie implementacji przepisu, to prawdopodobnie uniknięto by wspomnianych paskudnych i czasem nieodwracalnych konsekwencji. A tak mamy ludzi z prawomocnymi, niesprawiedliwymi nakazami. Nie ma lepszego przykładu, dobrze ilustrującego to, o co mi idzie: że my tak jak ćmy do światła lecimy za każdym nowym pomysłem, bo ma on nam zapewnić prawniczą szczęśliwość. No i nie zapewnia! Wobec tego skupmy się w przyszłości na wysiłku przewidzenia, jakie mogą być możliwe negatywne konsekwencje projektowanego przepisu. Próbujmy wymyśleć wszystko, co najgorsze i starajmy się na to przygotować. Niestety z wypowiedzi wielu polityków tworzących prawo wynika, że nie mają zielonego pojęcia o systemie prawnym. Z obserwacji wynika smutna konstatacja, że jesteśmy w tej chwili na etapie przekonywania, że prawo to nie są przepisy, tylko to jest mechanizm i ten mechanizm nie działa lub działa niedobrze z różnych przyczyn. Przyczyny trzeba identyfikować i usuwać – właśnie m.in. interpretacyjnie, a nie bez przerwy nawoływać do zmiany przepisów.
K.M.: Stwierdziliśmy, że sądy są w bardzo trudnej sytuacji oraz że trzeba pobudzać wrażliwość sędziów. Obawiam się jednak, że sędzia mający kilkaset spraw w swoim referacie i wyznaczający terminy rozpraw co pół roku może się nie decydować na wewnętrzny sprzeciw w postaci luksusu np. zadania pytania prawnego.
E.Ł.: Zgadzam się, że nie jest to łatwe. Są koledzy, którzy na mnie spojrzą i powiedzą: „Czy Ty musisz mieć takie wrażliwe sumienie i nam zawracać głowę? A jak nie daj Panie Boże, jeszcze Ty się pomylisz, to później będą się z nas śmiali, bo Ty masz ambicje i przez nie to będą nas tylko na języki brali”. Znam te dylematy. Jeżeli już o tym mówimy, to rzecz leży nie tylko we wrażliwości, ale jest też drugi element – wiedzieć „jak”. Jak aksjologię przełożyć na instytucje, konstrukcje, rozumowania i wnioskowania. Wiedzę tę można nabyć z czytania mądrych książek, czy pogadania z kimś mądrzejszym, choćby i telefonicznie. Całe życie miałam to szczęście, że miałam z kim porozmawiać.