• Mowa prezesowa
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 2(8)/2012, dodano 1 sierpnia 2012.

Parkinson, Peter i… ja

Maciej Strączyński
(inne teksty tego autora)

Po kilkunastu latach pracy w ministerstwie sama myśl, że sędziourzędnik miałby wrócić do sądu, wzbudza w wielu z nich przerażenie. Organizują więc sobie jak najwięcej pracy i dlatego ciągle czegoś od sądów żądają, ciągle coś wymyślają „dla dobra sądów”. Gdyby ich dzieła nie opuszczały ministerstwa, byłoby „pół biedy”, po prostu kolejne zbędne etaty w kraju pełnym biurokracji. Jednak tony makulatury krążą z sądów do ministerstwa i z powrotem, utrudniając pracę sądów.

W naszym (czy raczej „ich” ministerstwie) występuje swoiste i niezwykłe połączenie prawa Parkinsona i zasady Petera. Prawo Parkinsona działa i wszyscy to widzą. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat gigantycznie wzrosła ilość sprawozdań i analiz, które co miesiąc trzeba wypisywać i przesyłać przełożonym, by ostatecznie trafiły do ministerstwa, napędzając biurokratyczną machinę. Od 1998 do 2012 r. ilość statystyk, jakie oddaje co miesiąc każdy wydział w sądzie, objętościowo zwiększyła się ponad trzykrotnie. A oprócz tego regularnie spływają żądania natychmiastowego policzenia, ile np. było spraw spełniających trzy określone warunki jednocześnie. Bo ktoś taką akurat Bardzo Potrzebną Statystykę musi zrobić. I tak dalej.

Natomiast nie występuje w ministerstwie zasada Petera w czystej postaci. Zgodnie z nią, urzędnik awansuje, dopóki nie osiągnie stanowiska, na którym jest niekompetentny, wtedy awansować przestaje i pozostaje na tym stanowisku. W ministerstwie sędziourzędnik, którego praca nie przynosi żadnego pożytku wymiarowi sprawiedliwości, nie jest uznawany za niekompetentnego. Dla innych sędziourzędników jest kompetentny: wykonuje pracę zbędną i uciążliwą dla sądów, ale pożyteczną dla ministerstwa, bo uzasadniającą jego istnienie. Tu wkracza prawo Parkinsona, zgodnie z którym biurokratyczna instytucja sama się napędza i sama sobie zwiększa ilość pracy. W biurokracji nie są potrzebni ludzie kompetentni. Pracę i tak tworzą sobie sami.

Można zatem sformułować wnioski. Korzyści, jakie wymiar sprawiedliwości odnosi z pracy sędziego w ministerstwie, są największe na początku jego pracy w resorcie, a w miarę upływu czasu zanikają. Gdy sędzia – jeden szybciej, drugi wolniej – staje się urzędnikiem, pożytek z jego pracy stopniowo spada do zera. Po przekroczeniu pewnej bariery pozostaje z sędziego już tylko urzędnik utrudniający pracę sądom. Nie jest to jednak dostrzegalne w instytucji, której celem jest istnienie samo w sobie. Ci, którzy oceniają sędziourzędnika, są na takim samym lub wyższym etapie zurzędniczenia niż on.

Laurence J. Peter wymyślił określenie: niekompetencja twórcza. Ktoś wykonuje dobrze swoją pracę, ale nie zostanie awansowany, bo ma jakąś cechę, która awans wyklucza. Jest więc niekompetentny w rozumieniu hierarchii. Ma niewłaściwe poglądy, jest ekscentryczny w zachowaniu, neguje polecenia przełożonych (często dzięki temu jego praca daje efekty), nie przestrzega reguł formalnych. Należy tam, gdzie nie należy należeć albo nie należy tam, gdzie należy należeć. Znamy takich, widujemy. Często ich lubimy. Przełożeni – nie za bardzo.

W opisywanej hierarchii pojawia się sytuacja odwrotna: kompetencja nietwórcza. Człowiek nic pożytecznego nie robi, ale przełożeni go cenią. I oto nowe prawo. Brzmi ono: w jednostce działającej zgodnie z prawem Parkinsona (której celem jest dostarczanie pracy samej sobie), pracownik jest awansowany pomimo osiągnięcia poziomu niekompetencji (przewidzianego w zasadzie Petera), jeżeli jego przełożeni również osiągnęli poziom niekompetencji i nie są w stanie dostrzec niekompetencji podwładnego. Oto połączenie prawa Parkinsona z zasadą Petera. Copyright by ja.

Aby uniknąć kompetencji nietwórczej w ministerstwie, „Iustitia” postawiła wniosek: trzeba skończyć z bezterminowymi delegacjami do ministerstwa. Sędziowie są w ministerstwie bardzo potrzebni. Pewne problemy zrozumie tylko sędzia. Ale muszą to być prawdziwi sędziowie, mający świadomość, że wrócą za sędziowski stół, i to najdalej w ciągu kilku lat. I wszystko, co uczynią, zrobią dla siebie, a nie dla obcej, szarej masy sędziowskiej, na którą już zawsze będą patrzeć z góry, z ministerialnych stołków.

Wtedy praca sędziów w ministerstwie będzie pożyteczna. Będzie pracą dla sądownictwa, a nie dla ministerstwa. Sędziowie powinni się tam regularnie, kadencyjnie zmieniać. Wracać na salę sądową, zanim osiągną szczebel kompetencji nietwórczej i staną się urzędnikami. Z sądu zobaczyć efekty pracy swojej i kolegów. Po paru latach przerwy będą mogli nawet znowu pójść do ministerstwa. Ale nigdy na zawsze.

Oczywiście ten wniosek nie przejdzie. Zadbają o to sędziourzędnicy.

Prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”

Maciej Strączyński

Strona 3 z 3123