• Temat numeru
  • Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 1(31)/2018, dodano 18 czerwca 2018.

Wbrew temu, czego doświadczają sędziowie w okresie paru ostatnich lat, musimy wierzyć w sens dialogu z politykami

wywiad z SSN Stanisławem Zabłockim, prezesem Izby Karnej Sądu Najwyższego

E.B.: Składając na ręce I Prezesa Sądu Najwyższego oświadczenie o woli pozostania w Sądzie Najwyższym, szeroko umotywował Pan swoją decyzję. Przekazując je Prezydentowi, Pani Prezes postawiła Prezydenta przed trudną decyzją. Czego oczekuje Pan od Prezydenta?

S.Z.: Nie sądzę, aby Pani Prezes postawiła Pana Prezydenta przed trudną decyzją. Z mojego pisma wyraźnie przecież wynika, że nie jest moją intencją, aby zostało ono potraktowane tak jak inne oświadczenia, te złożone w oparciu o art. 111 nowej ustawy o SN2. Gdyby taki był mój zamiar, to adresatem oświadczenia uczyniłbym Pana Prezydenta, a nie I Prezes Sądu Najwyższego, dołączyłbym doń wymaganą dokumentację (a tego świadomie nie uczyniłem) i jako podstawę prawną wskazałbym właśnie art. 111 SNU, a nie art. 180 ust. 1 Konstytucji RP. Nie sądzę też, aby Pan Prezydent, który jest przecież doktorem prawa, poza ewentualnym przeczytaniem mojego oświadczenia, nadał mu jakikolwiek bieg. Gdybym jednak został np. wezwany przez kancelarię Pana Prezydenta do „usunięcia braków formalnych” i dołączenia dokumentacji lekarskiej, to poinformuję, że wezwanie jest nieporozumieniem, gdyż dokumentacja taka jest dołączana tylko do wniosków składanych w trybie nowej ustawy. Nie spodziewam się także tego, aby Pan Prezydent na podstawie tego oświadczenia przedłużył prawo mojego sędziowskiego votum. Gdyby to uczynił, to wówczas wszyscy pozostali 65-latkowie powinni mieć przyznane takie samo prawo. Poza tym – no cóż, powiedzmy to otwarcie – stanowiłoby to potwierdzenie, że art. 111 SNU narusza wzorzec konstytucyjny określony w art. 180 ust. 1 ustawy zasadniczej. Tak więc oczekuję od Pana Prezydenta jedynie tego, aby z uwagą zapoznał się z krótkim stanowiskiem wieloletniego sędziego, który uważa, że przeniesienie go z mocy prawa w stan spoczynku przed ukończeniem 70. r. ż. narusza zasadę nieusuwalności sędziów, określoną w art. 180 ust. 1 Konstytucji RP i docenił gotowość pełnienia przezeń urzędu w trudnych czasach.

E.B.: Czy spodziewał się Pan, że społeczeństwo stanie w obronie Sądu Najwyższego i sądów powszechnych? Jak Pan zareagował na „łańcuch światła”? Czy to było tylko chwilowe uniesienie?

S. Z.: Rozumiem, że pytanie nawiązuje do masowych, spontanicznych spotkań obywateli przed gmachami większości sądów w Polsce, ale także przed siedzibą Sądu Najwyższego oraz przed Pałacem Prezydenckim, gdy w lipcu ubiegłego roku ważyły się losy pierwotnej wersji zmian w ustawach sądowych. Przyznam, że skala tego poparcia dla idei wolnych sądów stanowiła dla mnie miłe zaskoczenie co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze, dlatego, że sądy z oczywistych przyczyn nigdy nie cieszyły się wielką sympatią. Praktycznie każdy skazany w sprawie karnej czuje się, z jego subiektywnego punktu widzenia, mniej lub bardziej niesprawiedliwie potraktowany przez sąd. Statystycznie co najmniej połowa uczestników postępowań cywilnych także nie jest zadowolona z pracy sądów, gdyż uważa, że niezasadnie „przegrała” sprawę; niejednokrotnie obie strony czują się pokrzywdzone, gdyż każda z nich uważa, że powinna zostać w pełni usatysfakcjonowana, a tu sąd, ważąc wszystkie racje wydał tzw. salomonowy wyrok. Po drugie, dlatego, że już na długo przed lipcem została uruchomiona machina propagandowa mająca za zadanie eksponowanie wszelkich mankamentów w pracy sądów, a niejednokrotnie nastawiona była na wręcz instrumentalne podważanie zaufania do trzeciej władzy. Po trzecie, dlatego, że aby jakieś przedsięwzięcie odniosło sukces zazwyczaj potrzebny jest energiczny, sprawny, scentralizowany organizator, a w tym wypadku trudno byłoby jednoznacznie takiego wskazać. Generalnie to, co uważam w zjawisku lipcowej obrony sądów za najcenniejsze, to właśnie owa spontaniczność wystąpień obywatelskich. Okazało się, że ludzie rozumieją, iż z nieprawidłowościami w sądach należy walczyć, ale nie metodą pozostawiania za sobą spalonej ziemi i że są niebezpieczeństwa groźniejsze od codziennych mankamentów i uciążliwości, a mianowicie podporządkowanie sądów politycznym wpływom, naruszenie trójpodziału władzy zapisanego w art. 10 naszej konstytucji. Jak osobiście zareagowałem? Mówiłem o tym zarówno w senacie, jak i we wcześniejszych wywiadach. Udział w „łańcuchu światła” uważałem za powinność każdego sędziego. Dlatego, że spotkania te miały i z założenia i w praktyce całkowicie apolityczny charakter, a przy tym miały na celu uświadomienie milionom ludzi, jak ważna jest niezależność sądów i niezawisłość sędziowska. Zresztą to właśnie owe „światełka” ukazały jak na dłoni, jak kapitalnie różnią się wiece partyjne od spotkań obywatelsko-sędziowskich, jak różni się język polityki od języka prawa. Udowodniły, że można o najtrudniejszych sprawach rozmawiać bez krzyków, bez personalnych ataków, bez inwektyw. Było spokojnie, godnie i pięknie. Do końca życia będę pamiętał napisy wyświetlane na frontonie gmachu Sądu Najwyższego: „To jest nasz sąd”. To była przecież inicjatywa nie sędziów tego sądu, ale szerokich rzecz obywateli, którzy chcieli dać wyraz temu, że sądy mają być obywatelskie, że obywatelom mają służyć, wolne od politycznych wpływów, niezależnie od tego, z której strony sceny politycznej zagrożenie takie miałoby nadejść. Prawdziwą łzę wzruszenia – ja, silny mężczyzna, nie wstydzę się tego – wywołała też u mnie, dostrzeżona w morzu ludzkich głów, tabliczka z napisem: „Wolne sądy – wolni ludzie”. Nawiązywałem zresztą do jej tekstu w obu swoich senackich wystąpieniach. Tak więc trzymałem, podczas dwóch pamiętnych wieczorów, świeczkę w ręku nie dlatego, że rozjaśniała mrok panujący na Placu Krasińskich, ale dlatego, iż stanowiła symbol obywatelskiej troski o przyszłość wymiaru sprawiedliwości w mojej ukochanej Ojczyźnie. I potwierdzę ten fakt niezależnie od czasu i okoliczności. Pozostaje refleksja związana z końcową częścią pytania. Czy było to tylko chwilowe uniesienie? Z mojej strony z pewnością nie. I staram się dawać temu wyraz przez kolejne miesiące, a jak Bóg pozwoli, będę dawał i przez kolejne lata swego życia. Czy taki incydentalny charakter miało ono w skali ogólnej? Chcę wierzyć, że także nie. Cóż, tak zwyczajnie energia ludzka wypala się, gdy dostrzegamy, iż nasze starania są mało efektywne. Dla wielu obywateli przedstawienie przez Pana Prezydenta ustaw nowelizacyjnych w postaci, która w kilku kluczowych punktach bardzo niewiele odbiegała od tej, która została zawetowana w lipcu, stanowiło wielki zawód. Trudno zatem porównywać zimną grudniową atmosferę z gorącym lipcem, zarówno w sensie dosłownym jak i w przenośni. Źródło obywatelskiego niepokoju nie zostało jednak zasypane i jest, moim zdaniem, kwestią czasu, gdy wytryśnie ono z energią porównywalną do tej lipcowej.

Strona 2 z 612345...Ostatnia »