- Temat numeru
- Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 1(31)/2018, dodano 18 czerwca 2018.
Wbrew temu, czego doświadczają sędziowie w okresie paru ostatnich lat, musimy wierzyć w sens dialogu z politykami
wywiad z SSN Stanisławem Zabłockim, prezesem Izby Karnej Sądu Najwyższego
E.B.: Czy uważa Pan, że sędziowie mają prawo do zabierania głosu w sprawach sądownictwa i do aktywności publicznej? Gdzie jest granica, po przekroczeniu której zaczyna się zaangażowanie polityczne?
S.Z.: Wielokrotnie już wyrażałem swoje głębokie przekonanie, że nie tylko o sprawach istotnych dla sądownictwa, ale generalnie o problemach prawnych, o zagrożeniach dla obowiązującego porządku prawnego, dla zasad państwa prawa, sędziom nie tylko wolno mówić, ale wręcz powinni to czynić, również w ramach debaty publicznej. Jest to ich prawo i obowiązek obywatelski, potwierdzone niedawnym orzeczeniem Trybunału Strasburskiego w słynnej sprawie Baka przeciwko Węgrom3. Aby nie było żadnych wątpliwości, Konstytucja jest także źródłem powszechnie obowiązującego prawa Rzeczypospolitej i to najwyższym w hierarchii. Jeśli tak, to sędziemu nie można zabraniać uczestnictwa w debacie publicznej również i co do tego, czy przypadkiem uchwalane prawo nie jest sprzeczne w jakichś punktach z wzorcami określonymi w ustawie zasadniczej. Przecież wszyscy chcemy, aby sędzia stanowił wzorzec dobrego obywatela. Skoro dobry obywatel nie powinien pozostawać obojętny na lekceważenie zasad konstytucyjnych, na instrumentalne traktowanie najwyższego źródła prawa, zatem tym bardziej sędzia nie może pozostawać obojętny wobec takich zjawisk. Powinien dawać świadectwo wierności ustawie zasadniczej, a nie bojaźliwie odwracać wzrok lub zatykać uszy. Tak więc i ta ostatnia tematyka nie stanowi dla sędziego jakiegoś tabu, pod dwoma jednak warunkami. Po pierwsze, sędzia ma prawo to czynić językiem nieuchybiającym godności sędziego. O tym, że konieczność unikania zbyt dosadnych słów i środków ekspresji stawia sędziego często w trudnej pozycji w debacie publicznej mówiłem już, odpowiadając na pierwsze z pytań. Wierzę jednak, że także i zachowując ten warunek można powiedzieć wiele, a nawet bardzo wiele. Po drugie, sędzia powinien – chwaląc albo krytykując określone rozwiązania prawne, postawy czy zjawiska – baczyć, aby nie osłabić zaufania do swej bezstronności, a nade wszystko, aby przypadkiem jego stanowisko nie było determinowane politycznie albo choćby tylko mogło zostać odczytane jako refleks jego sympatii lub antypatii politycznych. To zapewne zadanie równie trudne jak zachowanie dyscypliny formy, ale wierzę, że do zrealizowania. Jak to uczynić? Primo, muszę być sam głęboko wewnętrznie przekonany, że poddałbym określone rozwiązanie prawne równie pryncypialnej krytyce niezależnie od tego, z jakiej strony sceny politycznej ono nie wypłynęło i że mój sprzeciw wobec niego pozostaje bez związku z tym, kto jest personalnie jego autorem. Secundo, muszę użyć takiej argumentacji, która także odbiorcom pozwoli uwierzyć, że moje intencje i poglądy prawne nie są determinowane sympatiami politycznymi, a moje stanowisko nie uległoby zmianie w sytuacji, gdyby poddawane ocenie rozwiązanie prawne zgłosił (wprowadził) jakikolwiek inny podmiot. Mam prawo i obowiązek krytykować wadliwe rozwiązania prawne, ale nie powinienem atakować ich autora (autorów). Mam prawo i obowiązek wskazywać zło płynące dla systemu prawnego np. z niekonstytucyjnych rozwiązań, bowiem milczenie w obliczu zła samo jest złem i w jakiś sposób przyczynia się do jego promocji, ale nie mam prawa postulować, aby odsunąć od władzy tego/tych, którzy są ich autorami. Dopóki przestrzegam tych reguł debatuję o prawie, o państwie prawa, a nie o polityce.
E.B.: Jak Pan ocenia działania Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”, szczególnie w ostatnich dwóch latach?
S.Z.: Nie jestem najlepszym adresatem tak sformułowanego pytania, bowiem aby móc rzetelnie ocenić działalność jakiejś organizacji trzeba mieć pełną pulę danych, dotyczących podejmowanych przez to gremium inicjatyw, a najlepiej także dysponować wiedzą o wewnętrznych mechanizmach jego działania, toczonych wewnętrznych dyskusjach, itp. Ponieważ nie jestem członkiem „Iustitii”, siłą rzeczy moja wiedza jest zubożona. Z pozycji extraneusa wolno mi jednak stwierdzić, że ostatnie dwa lata działania Stowarzyszenia to okres co prawda bardzo trudny dla jego członków, ale także i bardzo owocny. Zapewne ten właśnie okres będzie ważył na ocenie „Iustitii” w perspektywie historycznej. Mam na myśli zarówno wszystkie inicjatywy własne Stowarzyszenia w obronie niezawisłości sędziów i niezależności sądów, jak i współudział, czy to „Iustitii” działającej in gremio, czy jej poszczególnych członków w akcjach poświęconych wolności sądów, organizowanych przez inne podmioty. Lista takich przedsięwzięć byłaby długa i zajęłaby, zapewne, wszystkie szpalty, które możemy poświęcić temu wywiadowi. Zatem bez próby wartościowania dokonań i jedynie tytułem przykładu wymienię, z jednej strony, wydarzenia skali ogólnopolskiej, jak współorganizacja Kongresu Prawników Polskich w Katowicach i opracowanie odpowiedzi na tzw. Białą Księgę, a z drugiej strony, już w skali lokalnej, znakomity pomysł organizowania przez poszczególne oddziały „Iustitii” dyskusji na aktualne, istotne dla środowiska tematy w ramach tzw. kafejek prawnych. Uważam też, że w bardzo kompetentny, profesjonalny wręcz sposób prowadzona jest zarówno strona internetowa Stowarzyszenia, jak i jego tzw. ścianka fejsbukowa. Często i z pożytkiem na nie zaglądam. Nie wypada mi chwalić poziomu kwartalnika, noszącego tę samą nazwę co Stowarzyszenie, pod którego egidą jest wydawany, ale tylko dlatego, iż mam przyjemność zasiadać w jego radzie programowej.
E.B.: Czy sędziowie powinni uczestniczyć w procesie nominacyjnym przed nową Krajową Radą Sądownictwa? W szczególności, czy powinni zgłaszać się do Izby Dyscyplinarnej oraz orzekać jako sędziowie dyscyplinarni w Sądach Apelacyjnych, nawet jeśli zostali powołani bez swojej zgody?
S.Z.: To bardzo trudne pytanie, na które każdy będzie musiał odpowiedzieć sobie w głębi swego sumienia, w tym zakątku swej sędziowskiej duszy (serca? mózgu?), w którym spotyka się ze sobą sam na sam przed podjęciem ważnej decyzji ważącej na losach innych, przed wydaniem orzeczenia w tzw. hard case. Tyle tylko, że tym razem ta hard case dotyczy samego sędziego. Nie powiem, co każdy sędzia powinien zrobić w tej sytuacji, ale nie zrobię tego wcale nie dlatego, iż chciałbym uciec od trudnego tematu. Nie uczynię tego, bowiem bilans okoliczności przemawiających za określonym rozwiązaniem w ocenie każdego sędziego może wypaść inaczej i jestem skłonny tę niejednorodność uszanować. To problem wcale nie tak odległy od podobnego, który rozwiązywać muszą sędziowie SN, podejmując decyzje, czy występować o przedłużenie votum sędziowskiego po ukończeniu 65. r. ż. pomimo przekonania, iż zgodnie z zasadą nieusuwalności, zagwarantowaną w art. 180 ust. 1 Konstytucji RP, powinni mieć prawo pełnienia sędziowskiej funkcji do siedemdziesiątki, bez występowania z wnioskami, czy też młodsi sędziowie tego sądu, którzy zastanawiają się nad złożeniem wniosku o przejście w stan spoczynku w trybie art. 111 ust. 2 SNU. Moje stanowisko co do obu tych ostatnich zagadnień jest powszechnie znane, gdyż je już wcześniej upubliczniłem, m. in. w uzasadnieniu do oświadczenia złożonego na ręce pani I Prezes 27 kwietnia b.r., a więc nietaktem byłoby je tu raz jeszcze powielać4. Nie oznacza to jednak, że nie solidaryzuję się również z apelem zawartym w treści pkt 6 uchwały Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Sądu Najwyższego z 16.1.2018 r.5 o uszanowanie stanowiska każdego sędziego, który: „…według nowej ustawy o Sądzie Najwyższym zostaje zmuszony do podjęcia decyzji co do dalszego pozostania na stanowisku, przejścia w stan spoczynku albo ubiegania się o zgodę władzy wykonawczej na przedłużenie wykonywania sprawowanego urzędu”. Świadectwem tego, że dokonanie porównań z sytuacją, z którą już sam musiałem się zmierzyć, nie stanowi próby tzw. wymigania się od odpowiedzi na pytania, przed którymi stają Koleżanki i Koledzy Sędziowie orzekający w sądach powszechnych, będzie to, że na koniec powiem, co ja bym zrobił, będąc na ich miejscu, co wcale jednak nie oznacza, że uważam, iż tak samo powinni postąpić inni i że jednoznacznie potępiam inne decyzje. Zacznę od tego, że osobiście zniuansowałbym sytuacje, które zostały w postawionym mi pytaniu wrzucone, przynajmniej na pierwszy rzut oka, do wspólnego worka. Wiem, iż to stwierdzenie może zaskakiwać, gdyż intencja pytania jest tożsama w odniesieniu do wszystkich zawartych w nim wariantów, a mianowicie – czy wolno mi legitymizować moimi staraniami organ, jeśli powołanie części z osób zasiadających w tym organie uważam za dokonane w niekonstytucyjnym trybie i czy może zaistnieć sytuacja, w której, niejako na zasadzie stanu wyższej konieczności, pogodziłbym się z tym, że uczestniczę w procesie takiej legitymizacji. Sądzę, że zachowałbym się jednak odmiennie w różnych układach. Otóż mam nadzieję, że starczyłoby mi pokory i determinacji, aby nie uczestniczyć przed organem pełniącym funkcję KRS w tzw. procedurach awansowych. Przede wszystkim dlatego, że obawiałbym się o to, na ile niebagatelny argument, iż przecież dla dobra wymiaru sprawiedliwości ważne jest, aby na zwalniające się miejsca – skoro i tak, jak uczy życie, znajdą się kandydaci – jednak aplikowali najlepsi, nie jest wyrazem mojej osobistej pychy. Bałbym się, czy racjonalny przecież pogląd, aby nie oddawać zwalniających się miejsc bez walki osobom, które i tak je zapełnią, a dysponują mniejszym zasobem wiedzy i doświadczenia, nie jest jednak wyrazem wewnętrznego usprawiedliwiania się przed samym sobą, a nie realnego ważenia dóbr. W szczególności te dylematy dręczyłyby mnie, gdyby chodziło o kandydowanie na miejsca zwalniane przez sędziów, którzy niejako zmuszeni byli przedwcześnie opuścić stanowiska sędziowskie. Nieco inaczej, być może, ważyłbym dobra, gdybym podejmował decyzję, czy wejść na najniższy szczebel do korpusu sędziów, w szczególności w sytuacji, gdy na skutek długotrwałości panujących uwarunkowań ubywałoby sędziów, narastałyby zaległości, Bogu ducha winni obywatele płaciliby cenę zmniejszenia dostępności do sądu w szeregu pilnych, życiowo niezbędnych do uregulowania sprawach, a nowych kandydatów nie byłoby wielu. Wiem, wiem, nie każdy musi być sędzią… Nie za wszelką cenę… Ale jednak z drugiej strony ktoś musi być sędzią. Państwo potrzebuje sędziów. Społeczeństwo potrzebuje sędziów. Zapewne jest więc taka granica, przy której powiedziałbym, że te wartości są istotniejsze od mojego osobistego dyskomfortu co do prawidłowości trybu mojej procedury nominacyjnej. Będąc konsekwentnym trzeba zauważyć, że przy dostrzeżeniu dramatycznego uszczerbku w prawie do sądu w wyższych instancjach takie rozumowanie może zwyciężyć także i przy podejmowaniu decyzji co do uczestniczenia w tzw. procedurach awansowych. Tyle tylko, że – jak uczy życie – chętnych do awansów zapewne nie zabraknie. Diametralnie odmiennie widzę zaś uczestnictwo sędziów w orzekaniu w sądach apelacyjnych w postępowaniu dyscyplinarnym. Ktoś w tych sądach, niezależnie od istniejących uwarunkowań, musi i obecnie orzekać, gdyż ktoś musi spełnić trudną i niewdzięczną rolę piętnowania nieprawidłowości w naszym środowisku. Uważam, że uczciwi, rzetelni sędziowie, a więc praktycznie prawie cała sędziowska populacja, nie powinni uchylać się od orzekania w sądach dyscyplinarnych. W końcu kto, jak nie porządni ludzie powinni tam iść i dawać wyraz swoim poglądom i sędziowskiemu przekonaniu. Wiem, że może to być bardzo trudne, a może i niebezpieczne, ale dziś każde przyzwoite zachowanie może być niebezpieczne. Gdyby taka była postawa wobec konieczności zapewnienia obsady sądów dyscyplinarnych, nie byłoby problemu powoływania do nich bez zgody sędziego. To ostatnie zjawisko oceniam, rzecz jasna, negatywnie. Co innego zgłaszanie swej kandydatury do specsądu, tj. Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. To zagadnienie zasługiwałoby na odrębne potraktowanie.