- Temat numeru
- Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 4(52)/2023, dodano 20 maja 2024.
O projekcie Prawa o ustroju sądów powszechnych przygotowanym przez SSP „Iustitia”
z sędzią Marcinem Walasikiem (dr hab. prof. UAM) rozmawiają
TZ: Chciałbym Cię spytać o rolę prezesa w tym nowym systemie. Jako Stowarzyszenie od dawna postulowaliśmy zwiększenie roli samorządu. Spotkałem się z zarzutem, że zatrzymaliście się w tym zakresie w połowie drogi. Nie wiem, czy przypominasz sobie jedno ze spotkań w ramach Społecznej Komisji Kodyfikacyjnej, gdzie swoją koncepcję referował kolega Krzysztof Kozłowski, który ma autorską koncepcję samorządności sędziowskiej, jako metody zarządzania sądami. Może należałoby pominąć ten archaiczny element jakim jest zarządzanie sądami przez prezesów? Czy rozważaliście w ogóle pójście w kierunku zarządzania samorządowego?
MW: Na wstępnym etapie prac nad projektem ta propozycja była rozważana, a jej szczegóły były wielokrotnie analizowane na różnych forach. Już wtedy w dyskusji pojawiały się sugestie, że model pełnej samorządności będzie w praktyce trudny do realizacji, zwłaszcza w dużych jednostkach sądowych, w których orzeka kilkudziesięciu albo kilkuset sędziów. Patrząc na to tylko od strony logistycznej, trudno sobie wyobrazić, aby tak liczny samorząd sędziowski był zdolny do wykonywania wszystkich czynności z zakresu bieżącej działalności sądu. To jest oczywiście głębsze zagadnienie. Trzeba także przesądzić, czy sędziowie, wykonując czynności orzecznicze, są jeszcze w stanie równocześnie zaangażować się w bieżące zarządzanie sądem. Przyjęliśmy założenie, że jednak działanie jednoosobowego organu jakim jest prezes, w połączeniu z kontrolną funkcją poszczególnych organów samorządu sędziowskiego i KRS, będzie bardziej efektywne w tym sensie, że pozwoli na podejmowanie koniecznych czynności i to bez zbędnej zwłoki. Diagnoza, że zatrzymaliśmy się w połowie drogi, jest więc poniekąd trafną oceną modelu, który został zaplanowany. Obawialiśmy się, że oddanie kierowania działalnością sądów w ręce samorządu i wprowadzenie w tym zakresie kolektywnej organizacji, może nie sprawdzić się w wielu wypadkach i stwarza zbyt duże ryzyko fiaska całej reformy. Takiego ryzyka nie chcieliśmy podejmować. Propozycje, które znalazły się w projekcie, są do pewnego stopnia zrównoważone. Po pierwsze, prezes jest wyłaniany przez samorząd sędziowski, więc uzyskuje bardzo mocną legitymację, która jest oparta na zaufaniu. Po drugie, prezes podlega – i to projekt w sposób wyraźny deklaruje – kontroli sprawowanej przez samorząd zarówno na szczeblu zebrania sędziów, jak i na szczeblu poszczególnych kolegiów, czyli stałych organów samorządu. Po trzecie, efektywność działań prezesa jest też oceniana przez Krajową Radę Sądownictwa i do tego jeszcze samorząd może inicjować albo opiniować czynności Rady związane z odwołaniem prezesa w związku z nienależytym sprawowaniem funkcji. Odpowiada to demokratycznej wizji funkcjonowania sądu, w której prezes działa indywidualnie i w sposób samodzielny wykonuje swoje kompetencje, ale ponosi za to odpowiedzialność przed samorządem. Pozwala to na tezę, że jest to model wyważony, który ma szansę sprawdzić się w praktyce, zwłaszcza że projekt likwiduje zależność prezesa od Ministra Sprawiedliwości. W tej sytuacji prezes będzie miał motywację do efektywnego kierowania sądem i współpracowania z samorządem, a za swoje działania nie będzie rozliczany przez Ministra Sprawiedliwości. To daje systemową gwarancję, że prezes będzie wykonywał funkcję w sposób odpowiedzialny i uwzględniający stanowisko społeczności sędziowskiej.
TZ: Rozmawialiśmy z Pawłem o tym projekcie i spore emocje wywołuje u nas temat statusu prezesa, jako nadzorcy. Chodzi – jak się pewnie domyślasz – o monitoring przewidziany w projekcie. Pojawiają się głosy w naszym środowisku, że jest to taki ukryty nadzór.
MW: Nie da się zaprzeczyć, że monitoring czerpie pewne wzorce z nadzoru administracyjnego. Natomiast zespół za wszelką cenę chciał zerwać ze złymi wzorcami obecnej regulacji. Można powiedzieć, że zmiana nazewnictwa jest tutaj pewną „zasłoną”, natomiast trzeba wskazać, że jest to także zmiana merytoryczna. Proponowane środki z zakresu monitorowania mają charakter miękki i ich stosowanie przede wszystkim uzależnione jest od porozumienia osiąganego przez prezesa z zainteresowanym sędzią i od wyniku przeprowadzonych konsultacji. Stwarza to nowe możliwości działania i odbiera tym czynnościom znamię władczości rozumianej jako zewnętrzna interwencja w autonomię sędziego. Ponadto czynności te w pełni podlegają kontroli sprawowanej przez sąd dyscyplinarny. Powoduje to, że prezes musi się również liczyć z tym, że jeśli będzie posługiwał się tymi środkami w sposób niewłaściwy, to zostaną one uchylone, a w dalszej konsekwencji, gdyby stwierdzono nadużycia w ich stosowaniu, to prezesowi grozi sankcja odwołania ze stanowiska, bo byłoby to równoznaczne z nienależytym wykonywaniem obowiązków. Nie można sobie natomiast wyobrazić całkowitej rezygnacji z tego rodzaju instrumentów. Rozeznanie w realiach sądowych powinno wystarczająco uzmysławiać, że kompetencja sądownictwa dyscyplinarnego w tym zakresie nie jest wystarczającym antidotum na zaniedbania, które mogą wystąpić w czynnościach sądowych. Działanie tego sądownictwa jest z natury ociężałe. Stosowanie środków dyscyplinarnych wymaga przeprowadzenia pełnego postępowania i ustalenia odpowiedzialności sędziego. Gdybyśmy mieli za każdym razem czekać na zakończenie postępowania dyscyplinarnego, aby stwierdzić uchybienia w czynnościach sędziego, to byłoby rozwiązanie zupełnie nieefektywne. Nie można natomiast dopuścić do sytuacji, w której w razie wystąpienia rażących lub oczywistych naruszeń prawa lub dobrych praktyk system organizacji sądów nie zapewniałby żadnych środków, które chroniłyby prawo strony do uzyskania rozstrzygnięcia sprawnie i szybko. Proponowane rozwiązania mają do pewnego stopnia charakter kompromisowy. Trudno sobie wyobrazić jeszcze łagodniejsze określenie zasad ich stosowania. Całkowita rezygnacja z instrumentów monitorowania czynności sądu przez prezesa, mogłaby narazić projekt na zarzut – i tak nagminnie stawiany w debacie publicznej – wytykający źle pojętą solidarność zawodową, polegającą na przymykaniu oka przez sędziów na złą pracę koleżanek czy kolegów. To nie sprzyjałoby budowaniu społecznego zaufania do wymiaru sprawiedliwości, które na pewno wymaga dużej troski.
PP: W naszym Kwartalniku został opublikowany artykuł, w którym autor stawia tezę, że w ogóle należy zrezygnować z nadzoru administracyjnego, pozostawiając jedynie nadzór judykacyjny. To nie prezes, czy wizytator wyznaczony przez niego, stwierdzałby uchybienia w pracy sędziego, tylko sąd odwoławczy kontrolujący prawidłowość rozstrzygnięcia w konkretnej sprawie. Mógłby udzielić wytyku judykacyjnego, stwierdzając np. przewlekłość postępowania, czy inne uchybienia. Czy braliście to pod uwagę?
MW: Mamy podobne rozwiązanie w projekcie w art. 55. Ostatnio badałem jego genezę i okazało się, że było ono wprowadzone w rozporządzeniu z 1928 r. Projekt stawia zatem nacisk na to, aby także sądy rozpatrujące środki odwoławcze wzięły na siebie odpowiedzialność za sprawowanie monitoringu nad należytym urzędowaniem sądów i sędziów, bo to sąd odwoławczy zazwyczaj ma najlepszy wgląd w sprawę i może stwierdzić, jakie były potknięcia i uchybienia. Ten monitoring ma jednak charakter następczy. W tym trybie możemy jedynie ex post stwierdzić, że w danej sprawie np. 2 lata temu wystąpiła nieuzasadniona przewlekłość. Systemowo potrzebne jest jednak istnienie środków prewencyjnych i zaradczych, stosowanych zanim sprawa zostanie poddana kontroli sądu odwoławczego. Wyobraźmy sobie sytuację, że wpływa wniosek o zabezpieczenie w sprawie cywilnej. Sąd powinien udzielić tego zabezpieczenia w terminie 7 dni, ale w sprawie nic się nie dzieje. Mija tydzień, a potem kolejne tygodnie, czy miesiące. Powstaje pytanie, jak należałoby postąpić w tej sytuacji, gdyby do sądu zgłosiła się strona ze skargą na brak rozpoznania wniosku. Prezes, pozbawiony w tej sferze jakichkolwiek kompetencji, musiałby się ograniczyć do odpowiedzi, że prawo nie przewiduje możliwości reagowania na oczywistą bezczynność sądu, a stronie przysługuje możliwość złożenia skargi na przewlekłość postępowania. Trudno jest zaakceptować wniosek, że w sprawach, w których nie są podejmowane czynności, nie jest dopuszczalne ani zbadanie przyczyn tego stanu rzeczy, ani zwrócenie na niego jakiejkolwiek uwagi przez organy sądu. Jako środowisko nie powinniśmy popierać rozwiązań tolerujących tego rodzaju pobłażliwość w stosunku do osób, które bez uzasadnionego powodu zaniedbują starania o należytą sprawność postępowania.
TZ: Wiem, że oprócz sędziów w zespole byli też nie-sędziowie. W jakim zakresie ich punkt widzenia zaważył na pracach Waszego zespołu?
MW: Skład zespołu nie jest żadną tajemnicą. Na zasadniczym etapie prac, do czwórki sędziów: Katarzyny Gajdy-Roszczynialskiej, Krystiana Markiewicza, Grzegorza Borkowskiego i mnie dołączyli radcowie prawni: prof. UW Marcin Dziurda i dr Bartosz Wołodkiewicz, obaj reprezentujący Uniwersytet Warszawski. Projekt przepisów dotyczących postępowania dyscyplinarnego został opracowany przez sędziego Ryszarda Rutkowskiego. Wcześniej założenia i główne kierunki projektu były wielokrotnie konsultowane na forum Społecznej Komisji Kodyfikacyjnej, która skupiała przedstawicieli różnych zawodów prawniczych i specjalistów w wielu dziedzinach. Pierwotne założenia, które zostały wtedy przyjęte, zasadniczo nie budziły kontrowersji. Przedmiotem głębszej dyskusji była m.in. kwestia jawności oświadczeń majątkowych sędziów, czy też kwestie związane z wynagrodzeniami sędziowskimi. Różnice w punktach widzenia, które ujawniały się podczas tych dyskusji, występują także między samymi sędziami. Gdy chodzi o problemy szczegółowe, to najwięcej skorzystaliśmy z uwag dotyczących „teorii” zarządzania jednostkami budżetowymi i sfery gospodarki finansowej, w tym możliwości zapewnienia środków na informatyzację sądownictwa. W tym zakresie wiedza kolegów niebędących sędziami i ich doświadczenie zawodowe były bardzo przydatne. Ponadto nieocenione były opinie kolegów radców prawnych we wszystkich kwestiach ustrojowych. Zespół od początku borykał się z problemem związanym z wykonywaniem kompetencji prawodawczej przez Krajową Radę Sądownictwa, która ma sprawować według projektu administrację nad sądami. Rada nie jest jednak wymieniona w Konstytucji wśród organów upoważnionych do stanowienia prawa. Koledzy radcowie zawsze mieli w tym zakresie istotny głos, który stanowił dobry kontrapunkt dla rozpatrywanych pomysłów. Wspólne konsultacje pomogły odpowiednio wyważyć propozycje ostatecznie przyjęte w projekcie.