- Temat numeru
- Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 3-4(54)/2024, dodano 11 maja 2025.
Doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego dla SędziegoJacka Gudowskiego
Trucizna wszczepiona przez Stanisława Cara, skondensowana w czasach PRLu, znowu się uaktywniła. Najwyższy czas z tym skończyć. Z niepokojem przyglądam się podejmowanym próbom tzw. przywrócenia praworządności i nie jestem pewny ich skutków. Nie będę wchodził w szczegóły, ale planowana metoda rozwiązania „kwestii neo-sędziów”, niedopasowana do natury zamachu konstytucyjnego, jaki się w Polsce dokonał, nie wróży ustrojowego sukcesu.
Trzeba pamiętać, że w sytuacji nadzwyczajnej, nietypowej, konieczne jest działanie nadzwyczajne, nietypowe, a dotyczy zwłaszcza drastycznych naruszeń Konstytucji, która nie normuje „zamachów na samą siebie”, zaplanowanych, skoordynowanych i mających jasno określony cel. Rozwiązań naprawczych trzeba zatem szukać w sposób niekonwencjonalny, w samym duchu Konstytucji, w jej właściwościach autopojetycznych – tkwiących w preambule oraz w art. 2, 8, 10, 173 i 187 – a może i, jeżeli to nie wystarczy, w Radbruchowej, zaadaptowanej do współczesności i kontekstu „naturze rzeczy”, albo w „abstrakcyjnej podstawie prawnej” Dworkina, wypatrując rozwiązań niebanalnych i najbardziej skutecznych, nawet takich, które w sytuacji „normalnej” trudne byłby do zaakceptowania. Ex iniuria ius non oritur.
Ze zła dobro nie powstanie, z bezprawia nie powstanie prawo.
Alarmuję! Jużeśmy to w sądach w ostatnich dziesięcioleciach nie raz przerabiali. Najpierw sędziowie „przymusowi” – byli tacy, nie wspominałem o nich – potem sędziowie „po Duraczu”, „po kursach w Józefowie”, sędziowie bez studiów, bez tytułu magistra, bez aplikacji, sędziowie „nierzeczywiści”… Władza sądownicza w Polsce zawsze była skażona, a podziały w jej wnętrzu trwały latami i zawsze było nie w porę albo już za późno, żeby je usunąć. I zawsze zostawało jakieś trujące dziedzictwo.
Przerabiała to także adwokatura, której władza poprzedniego systemu raz po raz „wrzucała” do korpusu rozmaitych „neo-adwokatów”, np. byłych, najbardziej skompromitowanych w okresie stalinizmu sędziów i prokuratorów wojskowych oraz inne obce ciała. Akademikom przypominam uprzejmie tzw. marcowych docentów…
Legalizowanie, swoiste zagłaskiwanie bezprawia – czym może grozić nazbyt łagodny sposób podejścia do kryzysu konstytucyjnego w sądach – stanie się zarazem dowodem słabości Konstytucji oraz znakiem bezsilności politycznej, prawodawczej, naukowej. Trudno to aprobować również dlatego, że droga do łamania Konstytucji w przyszłości, do skutecznego i trwałego podmywania zasad ustroju pozostanie otwarta. Pojawią się kolejni neo-sędziowie? I kolejni? I co? Znowu latami będziemy się z nimi porać?
Vestigia terrent! Nie stąpajmy po śladach, które odstraszają, bo nigdy z tego nie wyjdziemy. I pamiętajmy, nade wszystko liczy się czas.
Życzę powodzenia. Chcę wierzyć, że środowisko, rząd, parlament znajdą receptę na odtrutkę, która skutecznie unicestwi albo zneutralizuje Carowską toksynę, wzmocnioną w ostatnich latach patogenną dawką mikstury rektyfikowanej w fiolce z etykietką „Bona mutatio”.
Tak czy inaczej przed nami wielkie zmiany. Sądy muszą stanąć na nogi. Wiele zawłaszczonych sędziowskich gabinetów opustoszeje – oby jak najszybciej – i trzeba będzie je zapełnić. Najważniejszy jest Sąd Najwyższy. Jego restytucja jest najpilniejsza. Po latach dewastacji trzeba go zbudować niemal od nowa, dodając prawdziwym sędziom, stojącym przez ostatnie kilka lat na straży wartości i etosu najwyższej instancji, zacnych, godnych partnerów. Po oczyszczeniu przedpola nie wahajcie się, stawajcie do konkursów, Rzeczpospolita czeka na was.
Nie wzorujcie się więc raczej na przykładzie, który za chwilę przedstawię, a który pozwala mi, w tonie nieco lżejszym, powrócić w krakowskie, uniwersyteckie przestrzenie oraz procesowe klimaty.
Był czas w XIX w., kiedy sądy krakowskie stosowały prawo francuskie i – choć trudno w to uwierzyć – podlegały sądowi najwyższemu w Warszawie, Sądowi Kasacyjnemu Księstwa Warszawskiego, do którego – jako pole kresowe – przynależała także część ziemi krakowskiej. Twórcą i konstruktorem tego Sądu był minister sprawiedliwości w Komisji Rządzącej Feliks Łubieński, który zaproponował miejsce u swego boku Walentemu Litwińskiemu, profesorowi Uniwersytetu Jagiellońskiego, dziekanowi wydziału prawa, później także rektorowi. Walenty Litwiński jest ważną postacią w mojej opowieści, był bowiem twórcą i pierwszym kierownikiem Katedry Procedury Cywilnej i Praw Galicyjskich utworzonej w 1802 r. Można zatem rzec, że był fundatorem nauki prawa procesowego cywilnego w Akademii Krakowskiej, poprzednikiem wielkiego Franciszka Ksawerego Fiericha, twórcy nowoczesnego, polskiego procesu cywilnego. Miał też wiele innych zasług; był prokuratorem królewskim, dożywotnim sędzią Sądu Apelacyjnego w Krakowie i współzałożycielem oraz pierwszym prezesem Towarzystwa Naukowego Krakowskiego, przekształconego pod koniec wieku w Akademię Umiejętności, poprzedniczkę Polskiej Akademii Umiejętności. Kłaniam się profesorom – Szczepanowi Bilińskiemu, sekretarzowi generalnemu PAU, oraz Andrzejowi Mączyńskiemu i Markowi Safjanowi – wiceprezesom. Dziękuję, że zaszczycili Panowie moją dzisiejszą uroczystość.
I co zrobił Litwiński? Otóż Walenty Litwiński, zaproszony przez Łubieńskiego do Sądu Kasacyjnego, odpisał mu tak.