- Temat numeru
- Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 3-4(54)/2024, dodano 11 maja 2025.
Doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego dla SędziegoJacka Gudowskiego
„Jaśnie Wielmożny Panie!
Gdy Jaśnie Wielmożny Pan, zaszczyciwszy mnie niedawno swem zaufaniem przez powołanie na ważny urząd Prokuratora Królewskiego przy Trybunale Departamentu Krakowskiego, na którym w tak krótkim czasie nie miałem jeszcze sposobności okazać mojej gorliwości, już mnie na wysoki urząd przy swym boku wzywa, dowód ten najszczególniejszej łaski i uwagi jak najżywszą mnie całego przejmuje wdzięcznością. Lecz gdy Jaśnie Wielmożny Pan nie tylko łaskawie mi pozwala, ale owszem zaleca, ażebym z otwartością oświadczył, czyli mogę się z Krakowa oddalić lub nie, a przeto wskutku tego pozwolenia mam honor Jaśnie Wielmożnemu Panu przedstawić okoliczności, które mnie do Krakowa przywiązują.
…Mój boże, jakie to krakowskie….
1. Mam pod Krakowem wioskę, która mój dom w potrzeby opatruje, i która, gdy ją w stanie spustoszonym kupiłem, dla zaprowadzenia gospodarstwa i budowli baczności właścicieli wymaga.
2. Przy urzędzie Prokuratora jestem tu oraz profesorem postępowania i praktyki sądowej przewodniczącym Wydziału i patronem praktyki sądowej, z którą katedrą jest pensja 4800 złp. złączona.
3. Będąc już lat 10 profesorem prawa w Akademii, zbliżam się do otrzymania w latach sześciu emerytury, której profesorowie Akademii Krakowskiej i za zeszłego rządu używali i teraz używają,
I na koniec:
4. Jako tu zamieszkały i osiadły mam tu związki familii i interesa niektóre, których załatwienia, tu na miejscu będąc, mam większą łatwość.
Te są okoliczności, które mnie do Krakowa wiążą, a których ocenienie, czyli są ważne lub nie, Jaśnie Wielmożnemu Panu oddaję.
Łącząc najgłębsze uszanowanie, jestem Jaśnie Wielmożnego Pana Prezesa najniższym sługą
Litwiński, Kraków, 2 września 1810 r.”
Bardzo dobrze rozumiem Walentego Litwińskiego, choć w 1990 r. sam, słany z Krakowa do Warszawy, do Sądu Najwyższego, dość łatwo się poddałem, najpewniej głównie dlatego, że żadnej, nawet spustoszonej wioski w okolicy nie miałem.
I do dziś nie mam. Nawiasem mówiąc, Litwiński sędzią Sądu Kasacyjnego nie został, gdyż zapewne jego „interesa niektóre” znalazły u Łubieńskiego pełne zrozumienie.
Na koniec rzucam jeszcze jedno spojrzenie wstecz, tym razem na swoją sędziowską misję.
Zostawałem sędzią, sędzią-cywilistą, bo wiedziałem, a raczej wtedy tylko czułem, że prawo, nawet najlepsze, niczego obywatelowi nie da, nie zapewni, jeżeli między nim a tym prawem nie stanie ktoś mądry, przyzwoity, w granicach bezstronności życzliwy i przyjazny, ktoś, kto to prawo zamieni w indywidualny i społeczny pożytek. Tak widziałem swoją sędziowską misję i dopóki orzekałem w sądach powszechnych – w Bochni, Tarnowie i Krakowie – dopóty podstawowym celem tej misji było poszukiwanie i osiąganie zgody między spierającymi się stronami.
Wydałem dziesiątki tysięcy rozmaitych orzeczeń, w sprawach ważnych i mniej ważnych, ale – przed przejściem do Sądu Najwyższego, bo tam było to już procesowo niedopuszczalne – doprowadziłem też do zawarcia setek ugód. I one przynosiły największą satysfakcję. W tym znajdowałem i potwierdzałem sens sędziowskiego posłannictwa. I paradoksalnie ten sens dzisiaj dojrzewa i rośnie.
Oto świat po raz kolejny znalazł się w okresie przełomu, na granicy dwóch epok. Widzimy i czujemy to. Obawiamy się. Dotyczy to także prawa, w tym prawa procesowego. Wszystko się pokomplikowało – czeźnie rozum, również ten pisany wielką literą, a prawda, opoka procesu, jest spychana na margines; stała się rodzajem fałszu lub błędu, a prawd jest tyle, ile osób się przy nich upiera albo ile się na nie umówiło. Wszyscy mają rację, wszystko można narzucić odpowiednią narracją albo uwiarygodnić sztuczną ćwierć-inteligencją. Procesy sądowe zamieniają się w gry losowe, a wyroki okazują się tylko „punktami widzenia”. Prawo się deprawuje, mrą kodeksy, słowa nie znaczą tego, co znaczą, upada legislacja, walą się systemy, ledwo zipie pozytywizm prawniczy, w sądach rozpychają się tolerowani łaskawie sądowi przeszkodnicy. Po stu latach przychodzi zatem z jeszcze większą siłą niż wtedy, gdy świat także stawał na granicy dwu epok, zakrzyczeć słowami noblisty Wiliama Yeatsa:
„Wszystko w rozpadzie, w odśrodkowym wirze;
Czysta anarchia szaleje nad światem, (…)
Najlepsi tracą wszelką wiarę, a w najgorszych
Kipi żarliwa i porywcza moc”.
(tłum. Stanisław Barańczak)