- Temat numeru
- Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 3-4(54)/2024, dodano 11 maja 2025.
Doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego dla SędziegoJacka Gudowskiego
Mam na myśli temat tzw. neo-sędziów, a więc oficjeli, którzy, odwracając wzrok od Konstytucji oraz tłamsząc w sobie naturalne odruchy prawości, a niekiedy zmywając z oblicza ślady nieskazitelności charakteru, pomazani następnie przez demiurga olejkiem nardowym, a może „narodowym” – sam już nie wiem, po szczegóły odsyłam do Ewangelii według świętego Jana – zasiedli za sędziowskim stołem i poczęli, zbywając lekceważąco gniewne spojrzenie wiszącego nad nimi orła, wydawać wyroki w imieniu Rzeczypospolitej.
Nawiasem mówiąc, samo określenie „neo-sędziowie” – choć nośne medialnie i wygodne artykulacyjnie – jest wyjątkowo nietrafne, sugeruje bowiem, że w ogóle chodzi o sędziów, a na dodatek o jakichś „nowych” sędziów, tymczasem w ujęciu ustrojowym, konstytucyjnym, sędziami nie są i wszelkie semiotyczne oraz semantyczne sztuczki, prawnicze czary i zaklęcia tego nie zmienią. Zasada wyłączonego środka jest w tym wypadku bezlitosna. Sędzia albo niesędzia – innego wyjścia nie ma – principium tertii exclusi. Ontologiczna nieobecność. Do pospolitych, powszechnie znanych przykładów działania zasady wyłączonego środka nie będę się odwoływał, bo zabrzmiałoby to dzisiaj, tutaj, zbyt trywialnie.
Otóż proszę państwa, problem sędziów – niesędziów, nie jest w polskim sądownictwie nowy. Ciągnie się przez wieki, bo już w średniowieczu pojawiali się fałszywi sędziowie – falsi iudices – podobnie zresztą jak fałszywi pełnomocnicy i prawnicy. Byli to albo zwykli oszuści, osoby skorumpowane, sędziowie-samozwańcy, o niepewnym statusie, udający sędziów książęcych lub królewskich, albo wprawdzie „formalnie” sędziowie, ale niemający do tego podstawy moralnej. Zjawisko to dotyczyło także sędziów wybieranych podczas sejmików ziemskich, zwłaszcza – niepewnych co do swojej mocy – zrywanych lub „kradzionych”, jak też nie omijało sędziów orzekających na podstawie prawa miejskiego. Jak pisał Bartłomiej Groicki, nie mógł zostać sędzią, a jeżeli nim został był iudice falso, ten np., kto był „klęty, odszczepieńcem wiary chrześcijańskiej, Żydem bezecnym albo nie z małżeństwa narodzonym”.
W XVI w., po ugruntowaniu pisemności postępowania sądowego, weszły do obiegu dokumenty urzędowe sygnowane przez sędziów, sporządzane w języku łacińskim, które tradycyjnie rozpoczynały się od wzniosłego zawołania „Sicut iudex…etc., etc.” „Jako sędzia…itd., itd.” Niejednoznaczność zaimka sicut – znaczącego w zależności od kontekstu oraz intencji mówcy „jako” albo „jak”, a w niektórych kontekstach „podobnie jak”, spowodowała pojawienie się w stosunku do sędziów bez społecznego posłuchu, o wadliwym lub wątpliwym, nieuznawanym statusie, prześmiewczego, lekko pogardliwego określenia sicut iudex – „jak sędzia, podobnie jak sędzia”. W ten sposób w obiegu zagościło pojęcie „jak sędzia”, „niby sędzia”, za takiego się podający, ale nie sędzia, niebędący sędzią.
Szczególne zasługi w ignorowaniu „jak sędziów” miała naznaczona piętnem cezarystycznych tęsknot i dążeń szlachta, zwłaszcza że ówczesny wymiar sprawiedliwości, odznaczający się zjawiskową niefachowością, w zasadzie pozbawiony był kontroli państwa. Jędrzej Kitowicz, wyliczywszy wiele wad ówczesnego sądownictwa, od analfabetyzmu sędziów po ich służalczość „panu swojemu”, nie bez przyczyny pytał: „A stąd czyliż dziwić się można, że dzisiaj tylu spodlonych, sprzedajnych, drapieżnych i nieludzkich widziemy deputatów, kommisarzów, sędziów i podsędków?!” Jestem więc przekonany, że strażnik wielki koronny Samuel Łaszcz, podbijający wydanymi przeciwko niemu kondemnatkami poły swej sięgającej kostek deliji – zwanej przez Sienkiewicza kierejką – jedną z pół podbił kondemnatkami, które wydali sicuti iudices.
A potem przyszedł czas zaborów, czas obcego sądownictwa. Tylko tutaj, na terenie Galicji, przez wiele lat funkcjonowało sądownictwo polskie, bo choć stosowano prawo austriackie, to po obu stronach sędziowskiego stołu pojawiali się Polacy i mówiono po polsku. Sędziów powoływał cesarz, często delegując swoją kompetencję na ministra, co ułatwiało przedostawanie się na sądowe sale sędziów fałszywych, niekompetentnych, niemających podstawowych uprawnień moralnych.
Pisał o tym np. Józef Wawel-Louis, piewca Galicji i historyk galicyjskiego sądownictwa. Dawał przykład niejakiego Adalberta Rebensbergera vel Winogórskiego, który udawał sędziego. Z kolei na początku XX w. prasa krakowska donosiła o sędzim doktorze Jarosławie Połubińskim, orzekającym w apelacji lwowskiej, który okazał się szewcem z Krakowa, noszącym nazwisko Partyka, mającym za sobą tylko sześć klas. W cechu szewskim intruz uznany byłby za przeszkodnika, a w cechu sędziów? Czy aby nie tak samo?
W sądach galicyjskich i na Górnym Śląsku funkcjonowała także kategoria sędziów zwanych „streberami”. Byli to karierowicze i oportuniści, akceptujący każdą formę uległości politycznej w celu uzyskania jak najszybszego, bardzo zresztą opłacalnego awansu. Status formalny sędziów „streberów” nie był kwestionowany, byli oni jednak – oraz ich orzeczenia – powszechnie ignorowani zarówno w środowisku prawniczym, jak i wśród galicyjskiej inteligencji. Sędzia „streber” – zapomnieliśmy już o tym – stał się w polskiej kulturze archetypem sędziego miernego, skrajnie ambitnego, dążącego do kariery za wszelką cenę, często kosztem zasad etycznych.
Z kolei u Eugeniusza Waśkowskiego znajdujemy wzmianki o praktykach uprawianych w zaborze rosyjskim. W nieprzewidziany prawem sposób powoływano tam licznych „sędziów pełniących obowiązki”, by w ten sposób obejść zasadę nieusuwalności. Nazywano ich – i tak nazywał ich Waśkowski – sędziami-niesędziami.
Oczywiście wielkim problemem w Rosji było także, wynikające z powszechnej korupcji, powoływanie sędziów niemających podstawowych kwalifikacji prawniczych i moralnych.
Interesujący przykład sędziów „wątpliwych” – niekonstytucyjnych w sensie ścisłym – znajdujemy w dziejach Wolnego Miasta Krakowa. Wbrew wyraźnym postanowieniom Konstytucji z 1815 r., gwarantującym powoływanie sędziów przez Zgromadzenie Reprezentantów, wszystkie stanowiska sędziowskie obsadziła Komisja Organizacyjna, koncesjonowany przez zaborców organ władzy wykonawczej, niemający takich kompetencji. Ten niekonstytucyjny stan trwał ponad 20 lat. Podobne zjawisko wystąpiło w wyniku ustanowienia w 1839 r. prawa o sądownictwie karzącym, na podstawie którego – jak pisał wspomniany Wawel-Louis – „zepchnięto mężów z krzeseł sędziowskich, a posadzono na nich komisarzy policyi”, wśród których był osławiony Guth, komisarz cyrkularny z Podgórza, „podły służalec”, jak o nim pisano w innym miejscu.