- Temat numeru
- Artykuł pochodzi z numeru IUSTITIA 3-4(54)/2024, dodano 11 maja 2025.
Doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego dla SędziegoJacka Gudowskiego
Szczególnie dziękuję wszystkim życzliwym mi procesualistom cywilnym, a nade wszystko Prezesowi Profesorowi Tadeuszowi Erecińskiemu, współtwórcy potęgi Sądu Najwyższego, bez którego by mnie tutaj dzisiaj na pewno nie było. Skupił wokół siebie i wychował liczną grupę wybitnych procesualistów, a także znamienitych sędziów cywilistów, w których gronie miałem szczęście się znaleźć. Dzisiejszy dzień to przecież również święto procesu cywilnego, nauki pięknej i twórczej, przed którą – w postklasycznej epoce proceduralizacji prawa – otwierają się coraz szersze możliwości. Kłaniam się także seniorowi profesorowi Feliksowi Zedlerowi. Chwała procesowi cywilnemu i wszystkim jego heroldom!
Z uznaniem spoglądam w stronę palestry; tych jej przedstawicieli, którzy z wielkim zaangażowaniem wsparli sądownictwo oraz sędziów w nierównej walce z antykonstytucyjną napaścią. Są dzisiaj z nami. Ostoja krakowskiej palestry mecenas Stanisław Kłys, przyjaciel, noszący dumnie tytuł „mecenas” także w jego pierwotnym znaczeniu – protektor poetów, a zwłaszcza poetów muzyki. Także przecież mecenas i dobroczyńca Uniwersytetu… Jest również mecenas profesor Michał Romanowski, który z poświęceniem i godną najwyższego uznania determinacją stanął – i wciąż stoi – u boku sędziów poniewieranych przez „dobrą zmianę”. Chylę czoła przed profesurą i nauką, tym jej odłamem, który pozwolił mi zachować wiarę w rozum oraz utrwalić przesłanie prawdy i przyzwoitości.
Swoje nieocenione zasługi ma także Wydawnictwo Wolters Kluwer Polska, które zadziwiająco ochoczo upowszechniało moje „iurismagorie”, życzliwie określone w uchwale Senatu jako „twórczy i oryginalny wkład do nauki prawa i postępowania cywilnego”. Dziękuję uprzejmie Prezesowi Włodzimierzowi Albinowi oraz Jego nieocenionym współpracowniczkom i współpracownikom, wywodzącym się także z przejętego ongiś przyjaźnie Wydawnictwa LexisNexis.
Dzisiejszym wielkim zaszczytem cieszę się oczywiście z moimi bliskimi, z przyjaciółmi i kolegami, a nade wszystko z Beatą, z Rodziną. Wiele Wam zawdzięczam i jestem ogromnie rad, że kolejne pokolenia naszej familii – Katarzyna, Maria, Jan, Justyna – właśnie w prawnictwie znaleźli sens swojego zawodowego życia.
Z czułością wspominam oczywiście Oboje Rodziców. Byliby dumni, a zwłaszcza Tata, który pobudzał we mnie feblik do Uniwersytetu.
Mieszkaliśmy niedaleko, przy ul. św. Geretrudy – wtedy Waryńskiego – a potem przy Bogusławskiego. Blisko… Tata często zabierał mnie małego w okolice Plant, na Gołębią, a co roku, w listopadzie, nie ukrywam, trochę przy użyciu rodzicielskiej przemocy, bo wtedy jeszcze nie potrafiłem docenić, dokąd Tata mnie zabiera, szedłem z Nim na obchody rocznicy Sonderaktion Krakau. To nie był jeszcze czczony dzisiaj z wielkim pietyzmem Uniwersytecki Dzień Pamięci; zwykła, skromna uroczystość, tu, w tym gmachu, w sali 56. Siedziałem jak trusia. Kto wie, może po raz pierwszy spotkałem wtedy profesora Jana Gwiazdomorskiego? Władysława Woltera?
Byli ofiarami tego zamachu na polską inteligencję i zapewne nie opuszczali jego rocznic. To były moje pierwsze kontakty z Uniwersytetem.
Studia, naznaczone na samym początku brunatnym kolorem marca 1968 r. minęły bardzo szybko. Nie będę do nich wracał, a byłoby o czym opowiadać, nie mogę jednak oprzeć się wspomnieniu, które wraca zawsze, ilekroć przechodzę tędy, Plantami, spoglądam na neogotycką fasadę Collegium Novum albo zaglądam do uniwersyteckiego westybulu; wspomnieniu, które wyostrza się dzisiaj, w dniu dla mnie tak ważnym.
Jest czerwiec 1971 r. – uroczyste zakończenie studiów. Tutaj, w auli, pełni wzruszenia, w towarzystwie naszych nauczycieli, słuchamy „pożegnalnego” wykładu prodziekana profesora Józefa Skąpskiego. Kwiaty, podziękowania, uśmiechy. Potem schodzimy na dół, grupujemy się przed bramą, na schodach. Ktoś pstryka zdjęcie.
Mamy je do dzisiaj, bezcenną pamiątkę. Potrafię wymienić bez zastanowienia – na samej górze, na najwyższym stopniu, od lewej.
Profesor Kazimierz Przybyłowski, obrońca Lwowa i żołnierz na wojnie bolszewickiej, jeden z najwybitniejszych polskich cywilistów. Obok ówczesny dziekan Kazimierz Buchała, karnista, uczeń Władysława Woltera, który był już wtedy na emeryturze. Następnie Franciszek Studnicki, legenda, a koło niego wspomniany, życzliwy studentom, zwłaszcza w marcu 1968 r., prodziekan profesor Józef Skąpski. Dalej na prawo wyłania się twarz profesora Wojciecha Marii Bartla i nieco skrzywione oblicze profesora Jana Gwiazdomorskiego, wielkiego autorytetu, ofiary Sonderaktion.
I jeszcze jedna twarz, najmniej widoczna. To profesor Adam Vetulani, bohater obu wojen światowych, wybitny historyk i kanonista. A w środku grupy profesor, wtedy docent, Andrzej Miączyński, żołnierz AK, jedyny procesualista na tej fotografii; dodam śmiało i z patosem – procesualista cywilny. Nie wiedziałem wtedy i wiedzieć nie mogłem, że właśnie jego domena, proces cywilny, wypełni moje prawnicze życie.
Mieliśmy więc, studenci, ogromne szczęście. Zdążyliśmy jeszcze dotknąć „na żywo” wielkiej, przedwojennej nauki prawa. I niemal wszyscy czynni jej przedstawiciele zjawili się na naszym pożegnaniu. Niektórzy byli już na emeryturze, niektórzy nie cieszyli się pełnią zdrowia, ale stanęli obok nas. Stary, przedwojenny sznyt, stary przedwojenny akademicki etos! Na pewno coś ważnego udaremniło obecność profesora Stefana Grzybowskiego oraz profesora Władysława Siedleckiego, który rok wcześniej, bez objawianej demonstracyjnie satysfakcji, zaginał mnie na egzaminie z procesu cywilnego, choć grubo przesadzone są pogłoski, jakobym na pytanie o legitymację czynną z ulgą okazał swoją legitymację studencką. Dzisiaj wszystkim Im oddaję cześć i hołubię pamięć o Nich.
Szanowni Państwo! Poczucie pokory oraz cichość rozumu nie pozwalają mi na rozwinięcie tutaj jakiegoś, często towarzyszącego takim uroczystościom, monograficznego wykładu naukowego, co – gdybym mimo niedostatku veniam legendi ośmielił się uczynić – nie byłoby przecież ceremonialnym zgrzytem. Znam jednak swoje miejsce, ograniczę się zatem tylko do dalekich od naukowych formalności refleksji na temat, który wszystkich nas prawników, a zwłaszcza sędziów – kolejny raz powtarzam: s ę d z i ó w – od kilku lat zniewala stęchłą już aktualnością oraz ustrojowym chrzęstem.